Po ustaniu deszczów Budda czasami odwiedzał swój dom u podnóża Himalajów. Szedł na południe przez republiki, odwiedzając takie miasta jak Kuśinagara i Waiśali. Niedaleko portu w Pataliputrze przekraczał Ganges i szedł na południe do Radźagryhy, gdzie spędzał co najmniej miesiąc w Parku Bambusowym tuż przy miejskich murach. Zawsze sypiał pod drzewami. Wolał żebrać prosząc o żywność na wiejskich drogach niż na rojnych ulicach Radźagryhy. Gdy podczas południowych upałów medytował pod jakimś drzewem, przychodzili do niego najrozmaitsi ludzie, nie wyłączając króla Bimbisary.
Pragnę tu zaznaczyć, że widok świętego męża siedzącego w kucki pod drzewem jest w Indiach rzeczą powszechną. Wiemy o wielu, którzy siedzą w tej samej pozycji od lat. Zraszani deszczem, prażeni słońcem, smagani wiatrem, żywią się tym, co ludzie im przyniosą. Niektórzy w ogóle nie mówią, inni mówić nie przestają.
Z Radźagryhy Budda przenosił się do Benaresu. Przyjmowano go tam zawsze jak zwycięskiego wodza. Tysiące ciekawskich towarzyszyły mu do Jeleniego Parku, w którym po raz pierwszy wprawił w ruch koło doktryny. Właśnie z powodu tych tłumów rzadko pozostawał w Jelenim Parku na długo. O północy opuszczał Benares i szedł ku północno-zachodnim miastom Kauśambi i Mathura, a tuż przed rozpoczęciem pory deszczowej powracał do Śrawasti.
Buddę czcili wszyscy, nie wyłączając tych braminów, którzy mieli prawo uważać, że zagraża ich prestiżowi. Należał wszak do stanu rycerskiego. Ale był więcej niż wojownikiem, więcej niż braminem. Był złocisty. I bramini bali się go, gdyż drugiego takiego nie znali. Lecz ściśle mówiąc, nie było go. Przyszedł i odszedł.
Adźataśatru, wypłaciwszy mi posag, powiedział:
– Teraz musisz sobie kupić dom. Ani za duży, ani za mały. Powinien być większy od mojego i mniejszy od królewskiego pałacu. Musi mieć na dziedzińcu studnię z najczystszą wodą. I dziesięć rodzajów kwitnących krzewów. Pomiędzy dwoma drzewami musisz zawiesić huśtawkę dość szeroką na dwoje ludzi, żebyście mogli huśtać się razem przez wiele szczęśliwych lat. W sypialni powinno być szerokie łoże z baldachimem z chińskiego jedwabiu. Łoże powinno stać pod oknem, z którego będzie widok na kwitnące drzewo. – Wyliczywszy wszystko, co powinno się znaleźć w moim przyszłym domu, uniósł brwi i dodał: – Ale gdzie znaleźć idealne miejsce? Musimy szukać, mój drogi. Nie ma chwili do stracenia!
Nie trzeba chyba mówić, że Adźataśatru już znalazł ten idealny dom. Prawdę mówiąc, był jego własnością. W ten sposób w końcu zwróciłem teściowi połowę posagu za przyjemny, choć nieco zrujnowany dom, położony przy hałaśliwej ulicy.
Ku mojemu zdziwieniu nie próbowano mnie przed ślubem nawrócić na wiarę w demony. Nie oczekiwano ode mnie niczego, poza odegraniem roli pana młodego w pradawnej aryjskiej ceremonii, dość zresztą zbliżonej do naszej. Podobnie jak w Persji, część religijną odprawiają kapłani, co oznacza, że nie trzeba zwracać najmniejszej uwagi na to, co mówią lub robią.
Późnym popołudniem przybyłem do niskiego, długiego drewnianego domu należącego do Adźataśatru. Przy wejściu powitał mnie tłum prostych ludzi komentujących przychylnie mój wygląd. Czułem się wspaniale, choć było mi gorąco w szalu ze złotogłowia i w turbanie, który służący zawijał i poprawiał przez co najmniej godzinę. Osobisty balwierz króla obrysował mi oczy na czarno i polakował wargi. Następnie narysował mi na ciele pastą sandałową zabarwioną cynobrem liście i gałęzie drzewa, z subtelnie wykreślonym pniem schodzącym wzdłuż mojego brzucha do przyrodzenia, które pomalował tak, żeby przypominało korzenie. Połyskliwy wąż owijał się dokoła moich łydek. Tak, balwierz pochodził z Drawidów i nie mógł się oprzeć pokusie użycia tego przedaryjskiego symbolu. Podczas upałów eleganccy Indusi często malują sobie ciała pastą sandałową, twierdząc, że to chłodzi. Nic podobnego. Człowiek i tak poci się jak koń, ale za to pot nabiera zapachu najegzotyczniejszych perfum.
Towarzyszył mi Karaka i całe poselstwo. Wszyscy już ubieraliśmy się na modłę indyjską. Klimat zatryumfował nad patriotyzmem.
Przy wejściu do pałacu zostaliśmy powitani przez Adźataśatru i Warszakarę. Ich stroje były jeszcze wspanialsze niż mój. Rubiny Warszakary miały ten sam kolor co jego zęby, a następca tronu mienił się cały tysiącem tysięcy brylantów, jak mówią Indusi. Sznur brylantów zwisał z jego szyi, brylanty pokrywały mu palce, spadały kaskadami z płatków uszu, pokrywały mu wielki brzuch.
Zgodnie ze starodawnym zwyczajem Adźataśatru podał mi srebrny kubek, napełniony miodem zmieszanym ze zsiadłym mlekiem. Kiedy wypiłem tę sytną mieszankę, zaprowadzono mnie na centralny dziedziniec, gdzie ustawiono kolorowy namiot. W głębi namiotu znajdowała się moja nie znana narzeczona z matką, babką, siostrą, ciotkami i służącymi. Po naszej stronie zebrali się męscy członkowie rodziny królewskiej na czele z królem Bimbisarą, który powitał mnie poważnie i przyjaźnie.
– Dziś będziemy świadkami połączenia się Arjów z dalekiej Persji i Arjów z Magadhy.
– Ty, panie, rozsiewasz podobnie jak Wielki Król Dariusz wokół siebie światło Arjów, jestem więc szczęśliwy, że mogę być skromnym pomostem pomiędzy dwoma równie mocno jaśniejącymi panami świata. – Przygotowałem sobie z góry to niedorzeczne zdanie podobnie jak wiele innych, których nie warto nawet wspominać. Najważniejsze było uderzenie we właściwy ton, potwierdzający, że Persja i Magadha są teraz zjednoczone przeciw federacji republik, a gdyby to okazało się konieczne, również przeciw Kosali.
Wraz z Bimbisarą i Adźataśatru wszedłem następnie do namiotu, oświetlonego srebrnymi lampami i przybranego tysiącem tysięcy kwiatów. Zauważ, Demokrycie, że zacząłem myśleć kwieciście jak Indusi, więc przekładaj te moje myśli na sztywną greczyznę. Style języków Indii i Grecji są zupełnie różne, mimo podobieństwa wielu wyrazów. W każdym razie w namiocie znajdowało się mnóstwo wieńców, a powietrze przenikał zapach jaśminu i sandałowego drewna.
Na ziemi leżały chińskie kobierce. Jeden zwłaszcza był przepiękny, przedstawiał błękitnego smoka na tle białego nieba. Później, kiedy Adźataśatru zapytał córkę, czego najwięcej pragnie, odparła, że tego dywanu. Rozpłakał się z radości. Oświadczył, że nic nie mogłoby go bardziej ucieszyć niż widok dywanu ze smokiem w domu córki. Ale nie otrzymaliśmy go w prezencie. Widać postanowił odmówić sobie tej radości.
Namiot przedzielała różowa kotara. Po naszej stronie bramini recytowali święte wersety wedyjskie. Opiewali niesłychanie szczegółowo doskonałą miłość Ramy i Sity. Zabawne, ale szlachetni goście nawet nie udawali, że słuchają. Byli zbyt zajęci przyglądaniem się strojom i malowidłom na ciałach innych uczestników wesela.
Wreszcie główny kapłan Magadhy rozpalił ognisko ofiarne. Następnie zbliżyli się do niego trzej bramini. Jeden trzymał kobiałkę pełną ryżu, drugi naczynie z topionym masłem, trzeci dzban z wodą.
W namiocie było już tak gorąco, że czułem, jak się rozpływają wyrysowane na mojej piersi liście. Pociłem się tak silnie, jak według Cyrusa mają się pocić perscy wojownicy, zanim wolno im zjeść ich jedyny dzienny posiłek.
Zza różowej kotary dochodziły nas głosy kobiet. Następnie król Bimbisarą szepnął coś na ucho głównemu kapłanowi. Po chwili kotarę podniesiono i królewskie damy stanęły przed oczami mężczyzn.
Uderzyło mnie przede wszystkim to, że ich fryzury były niemal tak wysokie jak one same. Żona powiedziała mi później, że ponieważ niektóre z nich wymagają zabiegów trwających dzień i noc, kobieta tak kunsztownie ozdobiona zmuszona jest spać na pochyłej desce, by nie zepsuć dzieła sztuki, które dla niej stworzono.
Читать дальше