Zgodnie z jej intencją poczułem się mile połechtany. Kiedy staliśmy na dziedzińcu oczyszczając płuca z kadzidlanego dymu, którego nawdychaliśmy się w świątyni, powiedziała mi jeszcze: – Bardzo brzydkie kobiety przychodzą tu dzień w dzień, a niektóre miesiącami, czekając, żeby je ktoś kupił. Słyszałam też, że czasami rodziny zmuszone są opłacić jakiegoś obcego mężczyznę. Jest to oczywiście postępowanie niewłaściwe. I bezbożne. Ale nie tak bezbożne w oczach bogini, jak niezrobienie tego wcale.
Rozeszliśmy się w przyjaźni. Doświadczenie to było w sumie miłe, aż po tygodniu zorientowałem się, że zaraziła mnie robactwem. Zgoliłem włosy łonowe, co od tego czasu robię stale.
Wokół świątyni Isztar znajduje się wiele domów publicznych o bynajmniej nie religijnym charakterze, zwykle nad winiarniami lub piwiarniami. Niemal wszystkie należą do kobiet. Okazuje się, że Babilonki z niższych warstw cieszą się największą niezależnością na świecie. Mogą być właścicielkami nieruchomości. Zajmują się handlem na targowiskach. Widziałem też, jak pracują na równi z mężczyznami przy wypalaniu cegieł i oczyszczaniu z osadu kanałów.
Kiedy opuściliśmy świątynię Isztar, zajął się nami przyboczny satrapy Zopyrosa. Służył nam jako przewodnik, podczas gdy strażnicy Kserksesa pilnowali nas z dyskretnej odległości.
W Babilonie główne aleje biegną równolegle do siebie, mniejsze ulice przecinają je pod kątem prostym. Widziałem podobny rozkład ulic w Indiach i w Chinach, ale poza tym nigdzie. Efekt jest wspaniały, zwłaszcza gdy stojąc w cieniu ziguratu spojrzeć w głąb długiej i rojnej alei ku stojącej nad samym brzegiem rzeki niskiej żelaznej bramie.
Wzdłuż jednego z szerokich szlaków rozsiedli się ludzie dotknięci najrozmaitszymi chorobami. Gdy zbliżyliśmy się do nich, zaczęli wykrzykiwać symptomy swoich chorób. Nasz przewodnik wyjaśnił nam, że Babilończycy nie dowierzają lekarzom, wobec czego chorzy przychodzą tutaj. Skoro tylko zobaczą kogoś, kto im wygląda na kompetentną osobę, opisują mu swą chorobę. Jeżeli człowiek ten zna na nią lekarstwo, to omawiają wspólnie postępowanie.
Zauważyliśmy, że spora liczba przechodniów zatrzymuje się przy chorych i radzi jakieś zioła czy korzenie, które mogłyby im pomóc.
– Demokedes byłby oburzony – powiedział Kserkses. – Uważa medycynę za sztukę.
– To raczej gusła. – Mardonios zrobił gest odganiający złe duchy.
U podnóża szerokich schodów prowadzących na szczyt Domu Podstawy Nieba i Ziemi zostaliśmy powitani przez głównego kapłana Bel-Marduka. Wyraźnie skwaszony starzec nie przejął się widokiem perskich książąt. Wielcy Królowie przychodzą i odchodzą; kapłani Bel-Marduka są wieczni.
– Zbliżcie się! Witam was w imieniu wielkiego Bel-Marduka. – Starzec wyciągnął ku nam dłonie. Cofnął je jednak szybko, zauważywszy, że Mardonios chce je uścisnąć. Nasz przewodnik nie objaśnił nam, jak mamy się zachować. Przypuszczam, że sam nie wiedział. Kapłan wygłosił do nas w starożytnym języku Babilończyków przemówienie, z którego nic nie zrozumieliśmy. A potem, kiedy znaleźliśmy się na pierwszym piętrze ziguratu, opuścił nas bez słowa.
Tysiąc stopni prowadzi na szczyt Domu Podstawy Nieba i Ziemi. Już w połowie drogi byliśmy spoceni jak myszy i musieliśmy się zatrzymać. Pod nami w kwadracie wysokich murów leżało miasto, dzieliła je przepływająca przez środek ciemna rzeka o umocnionych brzegach. Zieleń wiszących ogrodów unosiła się niczym pustynny miraż, a może chmura, nad mroczną czerwienią miejskiej zabudowy.
Przewodnik objaśnił nam zawiły system kanałów, które nawadniają najurodzajniejsze ziemie perskiego imperium oraz ułatwiają transport. Woda płynąca tam, gdzie ją kieruje człowiek, pozwala podróżować w najtańszy z możliwych sposobów, nawet okrągłymi babilońskimi łodziami. Nawiasem mówiąc, żaden Babilończyk nigdy nie potrafił mi wyjaśnić, dlaczego ich łodzie nie tylko są okrągłe, lecz i tak zdecydowanie niesprawne.
Dysząc ciężko wspinaliśmy się na szczyt ziguratu, gdzie mieściła się mała świątynka wzniesiona z żółtych cegieł, której wejścia pilnowali dwaj strażnicy.
– Co to takiego? – zapytał Mardonios.
– Chram Bel-Marduka. – Przewodnik najwyraźniej nie miał ochoty powiedzieć więcej.
Podkreślając mój autorytet religijny zapytałem go, co znajduje się w środku.
– Ostatecznie – dodałem obłudnie – jeżeli jest tam posąg tego boga, to musimy mu oddać cześć. – Zoroaster byłby bardzo zgorszony, gdyby usłyszał, że jego wnuk mówi z takim respektem o dewie. A może pochwaliłby moją obłudę. Zawsze podkreślał, że to nie my stworzyliśmy świat, w jakim żyjemy.
– Nie ma tam żadnego wizerunku. Już widzieliście jedyny prawdziwy wizerunek Bel-Marduka. – Tegoż ranka przewodnik zaprowadził nas do wielkiej świątyni, gdzie pokazał nam olbrzymi złoty posąg stojący przy stole z masywnego złota, na którym zgodnie z obyczajem złożyliśmy kwiaty. Prawa ręka posągu była gładsza i jaśniejsza od reszty, ponieważ tę rękę właśnie każdy król Babilonu musiał ująć oburącz, i to od niepamiętnych czasów. Zmówiłem cichą modlitwę do Mądrego Pana prosząc go, żeby zburzył posąg. W dwadzieścia lat później modlitwa moja została wysłuchana.
Wykrętne słowa przewodnika o chramie na szczycie ziguratu tak podnieciły naszą ciekawość, że w końcu Kserkses oświadczył:
– Wchodzimy do środka.
Nie wolno sprzeciwiać się następcy Wielkiego Króla, nasz przewodnik powiedział więc coś do wartowników Niechętnie otworzyli drzwi chramu. Weszliśmy do pomieszczenia bez okien, w którym panował przyjemny chłód, szczególnie dla nas miły po długiej wspinaczce. W świetle jedynej wiszącej lampy zobaczyliśmy, że w pomieszczeniu nie ma nic, poza szerokim łożem.
– Kto tu sypia? – spytał Kserkses.
– Bóg, Bel-Marduk – mruknął z niechęcią przewodnik.
– Czy widziałeś go kiedyś? – spytałem.
– Nie. Oczywiście, że nie.
– A widują go kapłani? – Te sprawy zawsze mnie interesowały.
– Nie wiem.
– W takim razie skąd wiesz, że bóg naprawdę tu sypia? – wtrącił się Mardonios.
– Tak nam mówią.
– Kto wam mówi? – Kserkses zmierzył go groźnym spojrzeniem Achemenidy. Efekt jest zawsze piorunujący.
– Kobiety, panie – szepnął przewodnik. – Co wieczór o zachodzie słońca przyprowadza się tu inną kobietę. Wybiera ją Isztar, małżonka Bel-Marduka. O północy bóg przychodzi do kobiety leżącej tutaj i bierze ją w posiadanie.
– Jak on wygląda? – Byłem naprawdę ciekawy.
– Kobiety tego nie mówią. Boją się. Zachowują na zawsze milczenie. Takie jest prawo.
– Bardzo mądre prawo – stwierdził Kserkses.
Po powrocie do nowego pałacu Mardonios zażądał od namiestnika miasta, aby dwaj kapłani strzegący kaplicy na szczycie Domu Podstaw Nieba i Ziemi stawili się przed nim.
Kiedy kapłani się zjawili, Kserkses zapytał:
– Kto naprawdę ukazuje się kobietom w chramie?
– Sam Bel-Marduk, panie – odparli kapłani zgodnie. Otrzymawszy trzykrotnie tę samą odpowiedź Mardonios posłał po cięciwę łuku. Taką cięciwą można w ciągu sekundy udusić człowieka. Kiedy zapytał po raz czwarty, dowiedzieliśmy się, że co noc inny kapłan udaje Bel-Marduka.
– Dokładnie tak sobie wyobrażałem – oświadczył z zadowoleniem Kserkses, po czym dodał łaskawie: – Tej nocy zwolnię jednego z was z obowiązku udawania Bel-Marduka. Sam odegram jego rolę.
– Ale ty, panie, nie jesteś kapłanem. – Opiekunowie ziguratu byli przerażeni.
Читать дальше