– Jesteś wnukiem boskiego mędrca. To powinno go zainteresować. – Po wygłoszeniu długiej i nudnej listy jakoby interesujących tematów baron przystąpił do sprawy. – C’i to temat, który szczególnie obchodzi nas obu. Przypuszczam, że niebawem nadejdą stamtąd niezwykłe nowiny. Nie mam pojęcia, jak on na to zareaguje. Jest przecież bliski księciu Cien. Często przebywał w towarzystwie strażnika Pi…
– Tego zdrajcy! – Wyraziłem należyte oburzenie.
– Tak, to właściwa nazwa. Wiem też, że strażnik proponował Konfucjuszowi stanowisko kanclerza Lu, jeśli zechce mu udzielić pomocy przeciw rodzinnemu krajowi.
Po raz pierwszy byłem zaintrygowany.
– I Konfucjusz się zgodził?
– Ty masz to zbadać. Na pewno strażnik mocno naciskał na przywrócenie, jakby on to określił, całej władzy księciu Lu, który, wiemy to przecież, nigdy nie utracił ani krzty prawdziwej władzy danej mu przez niebiańskich przodków. – Przekonanie, że dziedziczny władca jest wszechmocny, to główna spośród trzech tysięcy trzystu zasad człowieka szlachetnego. Dyktator działał wyłącznie w imieniu księcia Aj.
– Czy taki cel miała wojna? Przywrócenie, jak to niesłusznie nazywają, do władzy księcia?
– Tak. Strażnik przekonał księcia Cien, że nastał właśnie czas do ataku. C’i, naturalnie, chciałoby okroić nasz kraj, nawet go wchłonąć. Lecz wtedy, ponad rok temu, Konfucjusz przepłynął Żółtą Rzekę i osiadł w Wej. Nie wiem, dlaczego. Chciałbym to wiedzieć. Czy poróżnił się ze strażnikiem, jak mu się to często zdarza z ludźmi? Czy może chodziło o podstęp, byśmy myśleli, że nie ma nic wspólnego z naszymi wrogami w C’i ani z ostatnią wojną?
Nigdy nie słyszałem barona mówiącego do tego stopnia bez ogródek. Sam byłem równie bezpośredni.
– Konfucjusz mógłby być tajnym agentem strażnika?
– Lub Ciena. Ale nawet to nie miałoby żadnego znaczenia, gdyby nie fakt – baron spojrzał mi prosto w oczy, czego szlachetny nie powinien robić – że jego uczniowie zajmują wysokie stanowiska w każdym z naszych ministerstw. Mój najlepszy dowódca to wierny uczeń Konfucjusza. Twój dobry przyjaciel, a mój drugi ochmistrz, Fan Cz’y, oddałby za Mistrza życie. No cóż, wolałbym, żeby nikt nie musiał oddawać życia. Rozumiesz mnie?
– Tak, wielmożny panie.
Baron K’ang bał się, że konfucjaniści w jego rządzie z pomocą wojsk księcia Cien mogliby go obalić, zwłaszcza teraz, kiedy nie miał środków na drugą wojnę. Baron sprowadził Konfucjusza do Lu, nie tylko by go pilnować, lecz też by zapewnić sobie jego neutralność w razie następnej wojny. W pewnym sensie byłem dla barona idealnym agentem. Barbarzyńca, nie miałem zobowiązań wobec nikogo oprócz barona, bo tylko on mógł odesłać mnie do domu. Chociaż ufał mi nie bardziej niż ja jemu, żaden z nas nie miał w tej sprawie wyboru. Przyjąłem jego zlecenie w dobrej wierze. Postaram się zainteresować swoją osobą Konfucjusza – zadanie wcale niełatwe, jako że świat poza obrębem Czterech Mórz nie obchodzi Chińczyków. Na szczęście Konfucjusz okazał się wyjątkiem. Urzekał go świat czterech barbarzyńskich narodów – tych, które żyją na północ, południe, wschód i zachód od Królestwa Środka. Toteż w chwilach zniechęcenia mawiał:
– Moja nauka nie jest wcielana w życie. Gdybym więc porzucając ten świat, wsiadł na tratwę i na morze wypłynął… * – Jest to chińska formuła znacząca, że zamieszka na stałe w jakiejś dzikiej i niecywilizowanej części globu.
– Jak znaleźć się z nim sam na sam? – spytałem barona K’anga.
– Weź go na ryby – rzekł baron, wracając do smętnych usiłowań ocalenia państwa znajdującego się na krawędzi bankructwa.
Baron jak zwykle miał rację. Konfucjusz był zapalonym rybakiem. Nie pamiętam dokładnie, jak go skłoniłem, by udał się ze mną nad strumień, który płynie przez wierzbowy zagajnik na północ od Ołtarzy Deszczu, ale pewnego jasnego poranka wczesnym latem znaleźliśmy się tu tylko we dwóch, każdy uzbrojony w tyczkę bambusową, jedwabną linkę, haczyk z brązu, wiklinowy koszyk. Konfucjusz nigdy nie łowił ryb siecią.
– To żadna przyjemność – mawiał – chyba że twój dobrobyt zależałby od tego, ile ryb zdołasz złowić.
Konfucjusz, w starym pikowanym chałacie, siedział ze skrzyżowanymi nogami na wilgotnej trawie rzecznego nadbrzeża. Ja przysiadłem obok na skale. Pamiętam jeszcze, jak słońce odbijało się w srebrnej tafli wolno płynącej wody. Pamiętam też, że na bladym wiosennym niebie widać było tego dnia nie tylko zamglone słońce, lecz i półksiężyc przypominający czaszkę ducha.
Mieliśmy tę rzeczkę dla siebie. Po raz pierwszy mogłem obserwować Mistrza samego, bez uczniów. Wydał mi się bardzo miły i wcale nie kapłański. Bo też niesympatyczny bywał tylko wobec ludzi obdarzonych władzą i zachowujących się niewłaściwie.
Konfucjusz okazał się niebywale sprawnym wędkarzem. Kiedy ryba łapała haczyk, natychmiast zaczynał manewrować linką z taką delikatnością, jak gdyby poruszała nią nie ręka ludzka, lecz po prostu prąd rzeki. Po czym w najodpowiedniejszym momencie ją ściągał.
Po dłuższym milczeniu odezwał się:
– Gdybyż to można było tak właśnie spędzać czas, dzień po dniu.
– Łowić ryby, Mistrzu? Starzec uśmiechnął się.
– To także, czcigodny gościu. Ale miałem na myśli rzekę, która jest w wiecznym ruchu.
– Mistrz Lao powiedziałby, że wszystko jest cząstką tego, co zawsze było.
Nic tak nie przytępia czujności człowieka jak powołanie się na jego rywali. Konfucjusz jednak nie dał się wciągnąć w rozmowę na temat Mistrza Lao. Spytał mnie natomiast o Mądrego Pana. Zgodnie ze swoim zwyczajem odpowiedziałem obszernie. Słuchał z rezerwą.
Odniosłem wrażenie, że bardziej interesuje go codzienne życie wiernego wyznawcy Zoroastra niż walka pomiędzy Prawdą a Kłamstwem. Ciekaw był też różnych systemów rządzenia, z jakimi zetknąłem się podczas moich podróży. Opowiadałem, jak potrafiłem.
Konfucjusz zrobił na mnie wielkie wrażenie, choć przecież nie mogłem żadną miarą docenić rozległej wiedzy, za którą tak czczono go w Królestwie Środka. Ponieważ nie wiedziałem nic o znanych mu na pamięć obrzędach, pieśniach, zapisach historycznych, nie mogłem rozkoszować się swobodą, z jaką cytował owe starożytne teksty. Po prawdzie nie zawsze orientowałem się, kiedy cytuje, a kiedy uogólnia. Z reguły używał bardzo prostego języka, przeciwnie niż tylu Greków, którzy łatwe rzeczy komplikują za pomocą składni, a potem, sięgając do jeszcze bardziej zawiłej składni, tryumfalnie wyjaśniają to, co udało im się zaciemnić.
Zaskoczyło mnie, jak często ten obrońca tradycji nie zgadza się z utartymi opiniami. Na przykład, gdy spytałem, co wywróżono ostatnio ze skorupy żółwia, odrzekł:
– Skorupa poprosiła, żeby znowu połączono ją z żółwiem.
– Czy to przysłowie, Mistrzu?
– Nie, gościu honorowy. To żart. – I ukazał w uśmiechu dwa długie przednie zęby. Jak wielu ludzi z niedobrym zgryzem cierpiał na dolegliwości żołądkowe, za co go szczególnie uwielbiano. W Chinach częste i głośne objawy zaburzeń w tej części ciała świadczą o stałej pracy niepospolitego umysłu.
Konfucjusz rozprawiał na temat ubóstwa państwa.
– Dopiero wczoraj księże Aj spytał mnie, co powinien przedsięwziąć. Wobec tego ja zapytałem, czy zostały zebrane wszystkie tegoroczne dziesięciny. Owszem, odpowiedział, ale wojna kosztowała tak dużo, że nic nie zostało.
– Trzeba będzie podwyższyć dziesięciny. – Przypomniałem sobie posępną postać barona pracującego w Długim Skarbcu.
Читать дальше