Podczas pierwszych dni pobytu w Cin zastanawiałem się, czy Fan Cz’y umyślnie wprowadził mnie w błąd; nie były to te Chiny, jakie opisywał. Później miałem odkryć, że Cin nie tylko różni się od reszty Państwa Środka, lecz również nie przypomina żadnego innego miejsca na ziemi, prócz być może Sparty.
Obsługę mojej karawany umieszczono w pustym magazynie tuż przy murach miasta. Mnie natomiast odprowadzono nawet dość uprzejmie do niskiego drewnianego budynku w centrum miasta, gdzie zostałem – raczej mniej uprzejmie – zamknięty w małej celi.
Nigdy nie czułem się tak niewypowiedzianie osamotniony. Chociaż mogłem porozumieć się w ich języku, nikt się do mnie nie odzywał. Milczący ludzie przynosili mi jedzenie. Próbowali nie patrzeć na mnie, gdyż jeśli przypadkiem spojrzeli, to, co widzieli, wyraźnie wprawiało ich w popłoch. Niebieskie oczy niepokoją Chińczyków. Jasna skóra budzi w nich wstręt. Na szczęście moje włosy nie były rude, bo poświęcono by mnie natychmiast jednemu z tak zwanych bóstw gwiezdnych.
Nie traktowano mnie źle. Po prostu w ogóle mnie nie traktowano. Raz dziennie dostawałem albo ryż, albo coś w rodzaju zupy mięsnej. Lecz kiedy próbowałem rozmawiać ze służącymi, wydawali się nie słyszeć. Przez pewien czas myślałem, że są głuchoniemi.
W końcu wezwał mnie nie książę państwa C’in, do którego wyruszyłem z poselstwem, ale kanclerz, grzeczny staruszek, podobny nieco do Chińczyka, z którym zetknąłem się w kancelarii Szirika w Babilonie. Kanclerz nazywał się Huan Jakośtam. Zapomniałem jego imienia. Ale też nigdy nie umiałem dojść do ładu z chińskimi imionami. Każda wybitna osobistość ma imię oficjalne, imię prywatne, tajne imię, imię nadane, no i rozmaite tytuły. Wszyscy też ubierają się zgodnie ze swoim stanowiskiem. Niektórzy w futra lisie, inni w wełnę owczą, jeszcze inni w czerwony jedwab. Każdy dostojnik nosi pas, z którego zwisają rozmaite drogocenne ozdoby wskazujące na jego pozycję, ród, kraj. Jest to całkiem dobry system, ponieważ dzięki temu można na pierwszy rzut oka poznać rangę nieznajomego i dokładnie wiadomo, jak go należy traktować.
Sala audiencyjna Huana wyglądała jak wnętrze pięknie wypolerowanego drewnianego pudełka. Gmachy państwowe w Chinach są przeważnie z drewna, a domy biedoty z gliny z trzcinowymi dachami. Tylko twierdze buduje się z kamienia i są one bardzo prymitywne. Wszystkie budynki stawia się w zgodzie z czterema stronami świata, północą, południem, wschodem i zachodem. Każda z tych stron ma swoje charakterystyczne właściwości: umrzesz, jeśli spać będziesz z głową na północ i tak dalej.
Wprawdzie wówczas o tym nie wiedziałem, ale więziono mnie w domu kanclerza. Jako najwyższy dygnitarz państwowy podległy księciu P’ing, Huan przewodniczył radzie sześciu ministrów – złożonej z przedstawicieli sześciu arystokratycznych rodzin, które rządzą państwem C’in. Podobno książę P’ing nałogowo pijał mocny trunek sporządzany ze sfermentowanego prosa. W konsekwencji większość swego panowania spędzał przeważnie w zaciszu pałacu otoczony konkubinami i kompanami od wypitki. Raz w roku pojawiał się w rodzinnej świątyni przodków i składał ofiarę Niebu; prawdę mówiąc, mógł być równie dobrze jednym z owych przodków, jeśli chodzi o wpływ na zarządzanie państwem.
Rzecz jasna, nie miałem o tym jeszcze pojęcia podczas pierwszego spotkania z kanclerzem, który powitał mnie, jak sądziłem, z najwytworniejszą chińską grzecznością. W istocie potraktował mnie jak kosztownego niewolnika.
Huan gestem nakazał mi kucnąć naprzeciw siebie. Chociaż z czasem nauczyłem się biegle mówić po chińsku, nigdy nie przestałem gubić się w tym języku. Po pierwsze, czasowniki nie mają czasów. Nigdy nie wiesz, czy coś już się stało, właśnie się dzieje, czy zdarzy się w przyszłości; po drugie, ponieważ rzeczowniki są takie same w liczbie pojedynczej i mnogiej i nie możesz być na przykład pewien, ile dokładnie wozów z jedwabiem otrzymasz za swoje wytapiane żelazo. Dla ścisłości trzeba dodać, że mimo osobliwości swego języka mieszkańcy Chin nie tylko znakomicie znają się na interesach, lecz i często bywają uczciwi.
Huan słuchał uprzejmie, kiedy kolejno wyliczałem wszystkie tytuły Wielkiego Króla i opisałem krótko, za to barwnie, jego potęgę. Potem rzekł:
– Przybyłeś tu, jak sądzę, żeby z nami handlować.
Po każdym zdaniu kiwał głową, jakby chciał podkreślić takt, że się rozumiemy.
– Tak, żeby handlować ze wszystkimi krajami Chin.
Znowu skinął głową, ale tym razem oznaczało to, że się nie zgadza, zaniepokoiło mnie to.
– Tak, tak. Ale i nie. Są tylko jedne Chiny. Tylko jedno Królestwo Środka. Wszelkie podziały, do których może tu dojść, są tymczasowe, niefortunne, a także – zabrzmiało to tryumfalnie – fikcyjne.
– Tak, tak. – Nawet głową pokiwałem tak samo jak on. – Wiem jednak, że jest książę tutaj, w C’in, jest książę w Lu i książę w Wej…
– To prawda. Lecz każdy z tych książąt panuje wyłącznie z woli Syna Nieba, który jedyny ma mandat, gdyż tylko on jest potomkiem Żółtego Cesarza.
Wszystko to nic miało dla mnie ani źdźbła sensu, obstawałem jednak przy swoim.
– Tak, panie. Słyszeliśmy o tym potężnym monarsze. I Wielki Król przeze mnie, niegodnego, przesyła mu pozdrowienia. Gdzie, jeśli wolno mi spytać, można go znaleźć?
– Tam, gdzie jest. Gdzież by indziej? – Głowa Huana poruszała się w górę i w dół. Wydawał się dziwnie szczęśliwy.
– Więc udam się do niego. Udam się tam, gdzie jest.
– Tak, tak. – Huan westchnął. Patrzyliśmy na siebie. W ciągu następnych kilku lat miałem wysłuchać mnóstwa odmian opowieści na temat cesarza, który jest i nie jest, tam gdzie jest i gdzie go nie ma. W gruncie rzeczy prawdziwego cesarza, Syna Nieba, nie było od trzech stuleci; wprawdzie książę Czou używa tytułu cesarza, ale wszyscy mm pogardzają.
Kiedy mowa o przeszłości, Chińczycy są niemal równie nieprecyzyjni jak Indusi. Wszyscy zgadzają się co do tego, że dawno temu panowała dynastia cesarzy znana jako dynastia Szang. Przez szereg pokoleń cesarze ci posiadali mandat Niebios, lub – jak my byśmy to nazwali – nimb królewski. Ale przed siedmiuset czy ośmiuset laty mandat został cofnięty, co zawsze dzieje się wcześniej czy później, zachodnie plemię barbarzyńców zajęło Królestwo Środka i ustanowiło nową dynastię zwaną Czou.
Pierwszy cesarz z dynastii Czou nazywał się Wen. Po nim wstąpił na tron jego syn Wu. W dwa lata po otrzymaniu mandatu, to znaczy po wyrżnięciu ostatnich przeciwników z dynastii Szang, Wu poważnie zachorował i nawet wywar z kości smoka nie przywrócił mu zdrowia. W końcu jego młodszy brat, Tan, książę Czou, ofiarował niebu siebie w miejsce starszego brata. Chińskie niebo, nawiasem mówiąc, różni się od nieba Arjów i każdego innego, o jakim słyszałem; jest to cieniste miejsce, którym włada nie bóg czy bogowie, lecz zmarli przodkowie, począwszy od pierwszego człowieka, zwanego Żółtym Przodkiem lub Żółtym Cesarzem. Cnotliwy Tan nie odwołał się do odpowiednika Mądrego Pana; zwrócił się do trzech królewskich przodków. Religia tych ludzi jest osobliwa już choćby dlatego, że na dobrą sprawę w ogóle nie jest religią. Choć ich tak zwane bóstwa gwiezdne przypominają nasze demony, cześć oddawana tym bóstwom nie ma wpływu na pomyślność państwa, zależną od utrzymania harmonii między niebem a ziemią. Osiągnąć to można starannie odprawiając obrzędy ku czci przodków.
Zgłoszona przez Tana propozycja zajęcia miejsca brata tak oczarowała trzech zmarłych królów, że pozwolili Wu wyzdrowieć; a co najlepsze, w zamian za swoją łaskawość wcale nie zażądali życia Tana. Tan dla wielu Chińczyków jest bohaterem, tak samo jak jego ojciec Wen. Ponieważ Wu uosabia wojskową bezwzględność, nie wszyscy go wielbią. Oczywiście książęta C’in przypisują sobie pochodzenie w prostej linii od Wu i odmawiają wszelkich praw pretendentowi z dynastii Czou, który wywodzi się od Wena. Książęta C’in mówią stale o hegemonii, do której czują się w pełni uprawnieni. W tym wypadku hegemonia oznacza zwierzchnictwo nad walczącymi księstwami, z których składa się obecnie Państwo Środka. Dotychczas niebo tak kochało Chińczyków, że odmawiało mandatu książętom C’in. Jak później się dowiedziałem, władcy C’in znienawidzeni są przez wszystkich Chińczyków, łącznie z mieszkańcami C’in, których gnębią. Kiedy mówię władcy, nie mam na myśli książąt. Chodzi mi o radę sześciu rządzącą księstwem C’in; a z tych sześciu głównie o Huana, który ze znanych mi ludzi jest na pewno jednym z najbardziej godnych uwagi, a także jednym z najgorszych.
Читать дальше