Potrzebna jednak była przy tym wszystkim coraz większa liczba chętnych. W tanatodromie w Buttes-Chaumont musieliśmy opuścić nasze mieszkania, żeby wygospodarować przestrzeń na dodatkowe miejsca startowe. Co najmniej pięćdziesięciu wiernych z Przymierza miało teraz odlatywać w tym samym czasie, jeśli chcieliśmy pokonać przeciwnika.
Budynek przeobraził się w istną wieżę Babel. Wszędzie słychać było ludzi mówiących w różnych językach, często niezrozumiałych dla innych, ale wszyscy byli zjednoczeni tą samą wolą zdobycia zaświatów, a przedstawiciele różnych wyznań doskonale ze sobą współpracowali, wymieniając się wiedzą na temat różnych technik medytacji i odprawiania modłów.
Z każdym dniem Przymierze stawało się coraz bardziej zróżnicowane. Do liberalnych rabinów, mnichów taoistów i buddyjskich mędrców dołączyli animiści marabuci z Wybrzeża Kości Słoniowej, tureccy muftowie, mnisi sintoiści z wyspy Hokkaido (tradycyjnie wrogo nastawieni do sintoistów ze świątyni Yasukuni), greccy wirujący derwisze, a nawet trzej szamani inuici, sześć aborygeńskich szamanek z Australii, ośmiu czarowników Buszmenów, filipiński uzdrowiciel, Pigmej, którego wierzeń nigdy nie zrozumieliśmy, oraz mędrzec z plemienia Czejenów. Nasza armia liczyła dzięki temu ponad dwustu pobożnych żołnierzy będących żywym dowodem na to, że możliwa jest idealna harmonia między wszystkimi istniejącymi na ziemi religiami.
Spokojny nastrój panował w penthousie, miejscu spotkań całej naszej małej społeczności. Daleko od rygorystycznych zasad panujących w klasztorach, nasi wierni robili sobie nawzajem sztubackie żarty. Jeśli o mnie chodzi, starałem się do tego dopasować i zadałem im zagadkę:
– Czy wiecie, jak można narysować okrąg i punkt w środku, nie odrywając pióra?
Mnisi i rabini zainteresowali się żywo tym wyzwaniem rzuconym zdrowemu rozsądkowi.
– To niemożliwe! – oświadczyli w końcu.
– Ani bardziej, ani mniej niż tanatonautyka – odpowiedziałem spokojnie, zanim pokazałem im rozwiązanie.
Za plecami usłyszałem Raoula, który zawsze był do przodu o jedną zagadkę. Tym razem mówił do uważnie go słuchających zebranych o szaradzie, jaką wymyślił Wiktor Hugo:
– Mój pierwszy to pół baby. Mój drugi to samowar bez Sama. Mój trzeci to kapusta, choć wcale nie pusta, a wszystko razem to napój.
Można było nad tym podyskutować. Zwłaszcza że rozwiązanie wydawało się proste. Podczas gdy Freddy grał Gershwina na fortepianie, a Amandine przygotowywała wyszukane koktajle, zastanawiałem się nad rozwiązaniem: „Mój pierwszy to pół baby?… Jakiej baby?… Mój drugi to samowar… Co ma samowar do baby?… I jeszcze ta kapusta… Pusta baba w samowarze? Herbata?".
Według tradycji islamu Raj jest olbrzymi i składa się z ośmiu cylindrycznych kręgów. Nawadniany przez cztery rzeki jest miejscem rozkoszy. Tu odpoczywają czterej pierwsi kalifowie, dziesięciu pierwszych ludzi, których Prorok nawrócił na islam, oraz córka Proroka, Fatima. Wszyscy mieszkają w siedemdziesięciu domach pokrytych złotem i drogocennymi kamieniami. W każdym z domów jest siedemset łóżek zajętych przez siedemset hurys. Siedem zwierząt dostało się do Raju: wielbłąd Eliego, baranek Abrahama, wieloryb Jonasza, klacz Boraka, mrówka i dudek Salomona, pies Siedmiu Śpiących.
Prorok zapewnia wszystkim gościom najróżniejsze rozkosze, a są one zawsze nieskończenie zmysłowe.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Ekumeniczna przyjazna atmosfera panująca w tanatodromie nie przesłaniała nam faktu, że w tym samym czasie toczą się ciężkie walki, które dopiero się właściwie rozpoczęły.
Przymierze i Koalicja wydały sobie bezlitosną wojnę. Każdego dnia nasi tanatonauci budzili się mokrzy od potu, wstrząsani drgawkami, zapowiadając tym samym kolejne straty. Freddy Meyer, nasz rabin choreograf wyznaczony na głównodowodzącego sił zbrojnych, postanowił, że czas już rozpocząć wielką ofensywę. Słynna „bitwa o Raj" miała miejsce w roku 2065 naszej ery. Raoul, Rose, Amandine i ja śledziliśmy jej przebieg najlepiej, jak potrafiliśmy, za pomocą anteny satelitarnej, ale mogliśmy jedynie stwierdzić ogromne poruszenie wśród dusz. Maxime Villain w swojej gazecie przedstawił później dosyć wierną relację, którą przytaczamy poniżej:
BITWA O RAJ
W mgle, jaką tworzą umierające gwiazdy, gęstniejącej wokół ziejącego otworu czarnej dziury, którą nazywamy Rajem, widzę posuwającą się do przodu armię rabina Freddy'ego Meyera, potężną siłą uprzejmych mnichów, spokojnych buddystów, niezwykłych czarowników z plemienia Czejenów i radosnych afrykańskich marabutów animistów. Ich oddziały są zwarte. Legiony sprzymierzonych zwarły szeregi ektoplazm, aby stawić czoło najbardziej niezwykłym przeciwnikom.
Oddziały Koalicji pojawiają się kilka minut później. W pierwszej linii unoszą się mnisi sintoiści podobni do groźnych bombowców gotowych zdziesiątkować pępowiny. Przyjąwszy postawę karateków, wymachują dłońmi niczym niezwyciężoną kosą. Tuż za nimi na obu skrzydłach śmieją się asasyni, gdy w tym samym czasie dominikanie odmawiają modlitwę.
W niebie aż roi się od dusz. Z obu stron przybywają z odsieczą wszyscy tanatonauci tego świata. Z jednej strony blisko tysiąc dwustu rabinów, animistów, buddystów, są też wśród nich kabaliści i taoiści. Po drugiej stronie dwa tysiące trzystu mnichów sintoistów, szamani, asasyni i dominikanie.
Stojący na czele Przymierza rabin Meyer przekazuje telepatycznie rozkazy swoim oddziałom. U Koalicjantów generał Shiku, znamienity japoński strateg, wydaje polecenia tą samą drogą. Zauważmy, że od dnia klęski 15 maja ich dusze nauczyły się panować nad najbardziej przykrymi wspomnieniami po to, żeby nie paść natychmiast ich ofiarą już w czarnej strefie.
Tym razem postanowili pozostać poza Rajem, żeby skuteczniej kontrolować przemarsz wrogich pępowin. Sprzymierzeni zaś zajęli pozycje u wrót, plecami do światła, które – jak wierzą – przyciągnie i oślepi ich przeciwników.
Shiku i Starzec z Gór dają sygnał do rozpoczęcia natarcia, chwytając w dłoń pępowinę. Asasyni atakują skrzydło, którego bronią głównie czarownicy animiści i Czejeni. Liberalni rabini przychodzą im z pomocą, ale są powstrzymywani przez mnichów sintoistów, którzy kantem dłoni przecinają ich pępowiny, tak jakby były to wystające w ogrodzie łodygi. Mnisi taoiści i dominikanie włączają się w wir walki.
Wydaje się, że wszelka strategia znikła. To już tylko gigantyczny tłum splecionych ze sobą ciał walczących między gwiazdami. Zewsząd nadciągają zmarłe tego dnia osoby i oddalają się, nie okazując nadmiernego zdziwienia na widok dusz, które tak zaciekle ścierają się ze sobą na obrzeżach Raju.
Sprzymierzeni stwierdzają w pewnym momencie, że ze względu na szczupłość sił zaczynają ustępować pola przeciwnikowi. Kierują więc natarcie w stronę pierwszej bariery komatycznej. Obawiając się, że znowu zastosują taktykę z 15 maja, Shiku wzywa swoje oddziały do podjęcia pościgu.
Na coraz bardziej stromych występach skalnych drugiego świata pobożni wojownicy toczą walkę nie tylko ze sobą, ale też ze swoimi najbardziej przerażającymi wspomnieniami. Dusze drętwieją w miejscu, w którym unosi się zapach ziemi i śmierci. Wiele pępowin zostało odciętych, a ektoplazmy zabitych wojowników lecą w stronę światła. Trzej asasyni osaczają liberalnego rabina, który usiłuje im się wymknąć, wykonując żydowski taniec. Dzięki skokom w stylu kung-fu mnichowi taoiście udaje się przeciąć jednym ruchem sześć dominikańskich pępowin. Mohikanin walczy samotnie z grupą Irokezów. Wyznawcy sekty Moona w zwartej grupie stawiają opór scjentystom. Sekty, jak się wydaje, za wszelką cenę chcą się rozprawić ze sobą. Tworzą się też zaskakujące przymierza. Afrykański marabut ratuje indonezyjskiego szamana, więźnia rzymskokatolickiego egzorcysty, który zastanawia się, co właściwie tutaj robi. Grupa mnichów zen zgubiła się na drodze nad urwiskiem. A teraz rozpoczęła się wspaniała szarża indyjskich guru, mocno przylegających do siebie w pozycji kwiatu lotosu, na wirujących derwiszów kręcących się jak bąki.
Читать дальше