Czyżby tam mieszkał Bóg? Czy istnieją bogowie ukryci w samym środku galaktyk, które tworzą Wszechświat? Już na samą myśl o tym kręciło mi się w głowie. Cóż za niezwykła łamigłówka!
Prezydent Lucinder pojawił się u nas, żeby zobaczyć, jakie zmiany wprowadziliśmy na tanatodromie. Teraz mieliśmy do dyspozycji osiem foteli startowych, jeden dla Stefanii, a pozostałe dla Meyera i jego uczniów.
Przedstawiwszy Zgromadzeniu Narodowemu ambitne plany dotyczące podboju Ostatecznego Kontynentu, prezydent zdołał pozyskać potężne środki finansowe na potrzeby tanatonautyki. Od tej pory nie będzie już musiał wykorzystywać lewej kasy czy funduszy zabieranych kombatantom, a nas stać będzie na zakup anteny radioastronomicznej o gigantycznych rozmiarach. Dzięki temu będziemy mogli wreszcie zobaczyć wielką liczbę dusz wyruszających w zaświaty, a nie tylko ektoplazmy naszych współtowarzyszy.
Lucinder, wyraźnie zaciekawiony, poprosił nas o to, żeby mógł być świadkiem zbiorowego odlotu. Freddy narysował mu figurę, którą jego ekipa miała wykonać tam, w górze. Prezydent zauważył, że przypomina to spadochroniarzy, którzy w powietrzu trzymają się za nogi. Freddy przytaknął, dodając, że trzeba przy tym bardzo uważać na odpowiednie splecenie warkoczy z pępowin.
– Powinien pan wyruszyć z nami, panie prezydencie.
– Dziękuję bardzo – odpowiedział nasz opiekun. – Byłem tam już raz, ale dla sprawy tanatonautyki chyba lepiej, żebym był przywódcą państwa aniżeli ektoplazmą.
Ekipa zajęła miejsca w bańkach ochronnych. Wszyscy ubrani w białe skafandry, nieruchomi w pozycji lotosu, wyglądali naprawdę imponująco.
– Sześć… pięć… cztery… trzy… dwa… jeden. Start!
Osiem trzasków (szszsz) pojawiło się jeden po drugim w odbiorniku radiowym. Stefania wyruszyła pierwsza. Normalne, bo na górze właśnie ona będzie na szczycie całego rusztowania.
Włączyłem stoper i ustawiłem licznik na poziomie „koma plus pięćdziesiąt minut", a potem, dzięki antenie satelitarnej, śledziliśmy drogę naszego komanda dusz. Mieliśmy przed sobą blisko godzinę oczekiwania. Będący w dobrym nastroju Lucinder zaproponował rozegranie partii kart. Zasiedliśmy wokół stoliczka, żeby rozegrać partyjkę remika, spoglądając od czasu do czasu na monitory kontrolne.
Raoul pierwszy zerwał się z krzesła, omal go nie przewracając.
– Jeden z rabinów nie żyje! – krzyknął.
– Co takiego? Jak to? – wystraszył się Lucinder.
Z przerażeniem odkryłem, że krzywe na monitorach elektrokardiografu i elektroencefalografu jednego z członków strasburskiej jesziwy są całkiem płaskie.
– Coś strasznego musiało tam się stać!
– Czyżby przekroczyli czwartą barierę i zapadli się w piekielny świat?
Potrząsnąłem głową.
– Niemożliwe. Są dopiero na poziomie „koma plus dwadzieścia siedem minut". Wciąż są na drugim terytorium, w czarnej krainie.
Podszedłem pośpiesznie do urządzeń kontrolnych. Wszystkie ciała wykazywały nerwowość. Jaki dramat rozgrywał się tam w tej chwili? Amandine sprawdzała tętno siedmiu tych, którzy przeżyli. Zadrżała. Drugi z rabinów odszedł od nas!
– Nic z tego nie rozumiem – powiedziała, wyłamując sobie dłonie. – Przecież już tyle razy przekroczyli tę strefę bez żadnych problemów. Mieli niebawem zacząć zaplatać warkocze z pępowin…
W laboratorium zapanowała pełna niepokoju atmosfera. Raoul przywarł do pulsu Stefanii. Ja skoncentrowałem się na odbiornikach radiowych. Działo się coś dziwnego. Pojawiła się cała masa sygnałów, ale nie wszystkie pochodziły od naszych przyjaciół. Czyżbyśmy mieli do czynienia z pasożytniczymi duszami? Z duszami piratów? Jaka wyższa władza mogła podjąć decyzję o zablokowaniu „drogi w zaświaty"?
Później trzeba będzie wszystkie te hipotezy sprawdzić, a na razie musieliśmy jak najszybciej ograniczyć tę hekatombę i sprowadzić czym prędzej naszych przyjaciół, zanim odejdą na zawsze.
Pośpiesznie zaczęliśmy wyłączać liczniki. Sześciu wściekłych tanatonautów, jeden po drugim, otworzyło oczy. Wszyscy aż drżeli ze złości. Stefania zdawała się jeszcze toczyć jakąś walkę.
– Co się stało? Co się stało?
Z trudem wypowiedziała jedno słowo:
– Asasyni!
Byli kiedyś ludzie, którzy sądzili, że odkryli raj na ziemi: byli to asasyni.
Znani też pod nazwą „hasziszijja" izmailici byli wyznawcami poglądów religijnych Hasana ibn Sabbaha. Nazwano ich tak dlatego, że zażywali dużo haszyszu, po czym podejmowali samobójcze grupowe działania. Ich sława była tak powszechna, że od nich pochodzi francuskie słowo assassin – zabójca.
Sekta wywodzi się z jednej z gałęzi szyickiego islamu. Jej członkowie określają się jako zwolennicy siostrzeńca Mahometa, który jako potomek Proroka z linii żeńskiej nie był uznawany przez większość muzułmanów.
Według świadectw weneckiego podróżnika Marca Polo (1323) i wielu perskich historyków, asasyni zamieszkiwali twierdzę Alamut położoną na wysokości 1800 metrów, w krainie Mazanderan na południe od Morza Kaspijskiego. Ukryci w górach i nie mając możliwości prowadzenia zwykłych wojen, wpadli na pomysł wysyłania do walki oddziałów składających się z sześciu ludzi (fidais – zaprzedane dusze), których zadanie polegało na zasztyletowaniu wrogich przywódców, najczęściej w chwili gdy ci ostatni oddawali się modłom w meczetach.
Przywódca tych zabójców nazywany był „Starcem z Gór". Pierwszym z nich był rzecz jasna Hasan ibn Sabbah, założyciel sekty.
Tych, których wyznaczono do popełnienia zabójstw, usypiano za pomocą haszyszu podawanego z jedzeniem w formie papki zmieszanej z konfiturą z róży. Starzec z Gór przemawiał do nich długo i ludzie ci zasypiali, ponieważ haszysz jest też środkiem nasennym, a nie pobudzającym. Kiedy już zasnęli, przenoszono ich do tajemnego ogrodu położonego w głębi twierdzy Alamut. Po przebudzeniu otaczali ich niewolnicy, dziewczęta i chłopcy, którzy spełniali wszystkie ich seksualne pragnienia. Przybyli w łachmanach, a teraz byli ubrani w szaty z zielonego jedwabiu wyszywanego złotą nitką, otaczał ich zaś raj: czerwona zastawa, podawane bez przerwy wspaniałe wina, róże o delikatnym zapachu, haszysz w dowolnych ilościach. Narkotyki, seks, alkohol, zmysłowość i przepych! Byli przekonani, że znajdują się w ogrodach Allaha, tym bardziej że oazy były czymś niezmiernie rzadkim w tym suchym górskim regionie.
Później znowu ich usypiano przy użyciu haszyszu, a następnie przenoszono do punktu wyjścia, przebrawszy w stare ubrania. Starzec z Gór oświadczał im, że dzięki posiadanej przez niego mocy mogli przez chwilę zakosztować raju Allaha. A jeśli chcą tam powrócić ostatecznie, muszą umrzeć jak prawdziwi wojownicy! Z uśmiechem na ustach wyruszali pokornie, żeby zabijać wezyrów i sułtanów. Jeżeli ich pojmano, wyruszali na śmierć z malującą się na twarzy ekstazą.
Wśród asasynów tylko wysocy rangą kapłani (szóstego stopnia) dopuszczeni byli do tajemnicy fałszywych ogrodów Allaha.
Sekta zajmowała się najpierw własnymi interesami, głosząc przesłanie Hasana ibn Sabbaha. Później jednak Starcy z Gór zorientowali się, że działalność fanatycznych zbirów może przynosić pokaźne zyski. Wybierali tych, którzy proponowali najwięcej. Asasyni zgłaszali się na ochotnika, kiedy ich przywódca zwracał się z pytaniem: „Który z was pozbędzie się tego czy tamtego?". W taki właśnie sposób zginęła między innymi poetka Asma, córka Marwana, która ośmieliła się źle wyrazić o sprzymierzeńcach z Mediny, a ci natychmiast skorzystali z usług najemników, jakimi byli asasyni.
Читать дальше