W przekazywanej na żywo przez amerykańskie stacje telewizyjne relacji rabin Meyer ogłosił, że za Moch 3 rozciąga się olbrzymia równina. Zmarli posuwając się wolno, czekali nie wiadomo na co w kolejce, której końca nie było widać.
– A jeśli mój ojciec nadal tam jest i wciąż stoi w kolejce? – krzyknął Raoul.
W jednej chwili opuściła go zimna krew. Chciał możliwie jak najszybciej spotkać się z rabinem tanatonautą i jego uczniami. Strasburczycy zgodzili się z ochotą na odwiedziny w tanatodromie w Buttes-Chaumont.
Rabin Meyer, mały łysy człowieczek, nosił okulary o bardzo grubych soczewkach, co sprawiało, że wyglądał cokolwiek dziwacznie. Niespodzianka: za szkłami jego oczy były zamknięte. Ponieważ siedział głęboko zanurzony w jednym z foteli w naszym penthousie, pomyślałem w pierwszej chwili, że śpi, ale kiedy zaczął mówić z zamkniętymi nadal powiekami, zrozumiałem, że ten pionier nieskończoności jest niewidomy. Niewidomy!
– Nie przeszkadza to panu w tanatonautyce?
– Ektoplazma nie potrzebuje oczu.
Uśmiechnął się, zwracając twarz w moją stronę. Wystarczyło, że słyszał mój głos, żeby wiedzieć, gdzie dokładnie się znajduję.
Chwycił mnie za rękę i natychmiast zrozumiałem, że dzięki temu kontaktowi wie o mnie wszystko. Poznawał moją osobowość poprzez ciepło mojej dłoni, wilgoć potu, linie na skórze i kształt palców.
– Nie ma pan białej laski – stwierdziłem.
– Niepotrzebna mi. Może jestem niewidomy, ale nie kuleję.
Jego uczniowie parsknęli śmiechem. Widać było, że uwielbiają swojego mistrza i jego żarciki. Mnie osobiście jego poczucie humoru wprawiło w lekkie zakłopotanie. Ludzie dotknięci ślepotą powinni być raczej smutni i przybici, a nie zabawni i dowcipkujący. Poza tym chodziło przecież o osobę duchowną, o mędrca erudytę, a zatem powinien on być człowiekiem zdecydowanie poważnym.
Raoul, jak zwykle podejrzliwy, zamachał długimi rękami w odległości kilku centymetrów przed jego okularami. Nieprzenikniony Meyer zaprotestował:
– Proszę przestać ruszać palcami. Wywołuje pan przeciąg i mogę się przez to przeziębić.
– Naprawdę nic pan nie widzi?
– Nie, ale się nie skarżę. Mógłbym przecież być na dodatek głuchy. A to dopiero musi być przykre.
Jego uczniowie byli po prostu zachwyceni. On zaś poważniejszym już tonem powiedział:
– Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że znacznie więcej interesujących informacji można znaleźć w dźwiękach niż w obrazach. Zanim straciłem wzrok i zanim zostałem rabinem, byłem choreografem i zawsze uwielbiałem grać na fortepianie. Jedna z fug Bacha podsunęła mi pomysł warkocza z pępowin.
Bez niczyjej pomocy rabin skierował się do fortepianu, wysunął taboret i usiadł. Muzyka z niemal matematyczną dokładnością rozbrzmiewała pod szklanym dachem, wprawiając w zachwyt tropikalne rośliny.
– Posłuchajcie tego fragmentu. Słyszycie dwa głosy?
Zamknąłem oczy, żeby lepiej słyszeć. Rzeczywiście, kiedy skoncentrowałem się w ten sposób, wychwyciłem dwa nakładające się głosy. Meyer skomentował to tak:
– Bach był geniuszem warkocza. Łącząc dwa głosy, stwarza iluzję, że powstaje trzeci głos, który nie istnieje, a mimo to jest pełniejszy aniżeli dwa wcześniejsze razem. Ta technika dotyczy wszystkiego: muzyki, malarstwa i wielu innych rzeczy. Proszę zamknąć oczy.
Pomyślałem o odkryciu, które pozwoliło mi pokonać mnicha ektoplazmę. Czasem oczy nie pozwalają widzieć. Zmuszając się do pozostawania w ciemności, lepiej zrozumiałem to, co mówił rabin. Oddzielał nuty od siebie. Dwa głosy współistniały, lecz melodia, którą słyszałem, nie była podobna do żadnego z nich. Do tej pory muzyka stanowiła dla mnie jedynie pewne tło egzystencji, czasem przyjemne, kiedy indziej znowu niezbyt miłe. Wstrząsem było dla mnie to, że można ją postrzegać jako czystą naukę. Do tej pory tylko słyszałem, a teraz uczyłem się słuchać.
Freddy Meyer wybuchnął śmiechem, nie przestając grać.
– Proszę mi wybaczyć, ale czuję się szczęśliwy, nie potrafię powstrzymać się od śmiechu.
Amandine postawiła szklankę z „krwawą Mary" na fortepianie. Rabin przerwał na chwilę, żeby się napić. Patrzyliśmy na niego takim samym ekstatycznym wzrokiem jak jego uczniowie. A potem opowiedział nam o swojej podróży.
Zaraz za Moch 3 rozciągał się rozległy przeludniony obszar. Na olbrzymiej cylindrycznej równinie stłoczona była cała masa ektoplazm z odciętymi pępowinami. Miliardy umarłych zdawały się czekać na pomarańczowej równinie niczym w strefie tranzytowej. Byli jak długa rzeka i powoli przesuwali się do przodu. Nie unosili się w powietrzu, a raczej wlekli powoli. Bez trudu można było lecieć ponad nimi. Pośrodku tej rzeki zmarli byli stłoczeni jak śledzie. W nieco szybszym tempie przemieszczali się ci na obrzeżach, łącząc się w małe grupy, żeby porozmawiać o minionym życiu. Naukowcy spierali się o to, kto pierwszy był autorem takiego czy innego wynalazku. Aktorki sprzeczały się o poziom swoich występów na scenie. Pisarze krytykowali bezlitośnie utwory innych twórców. Jednakże większość zmarłych zadowalała się powolnym marszem do przodu. Niektórzy sprawiali wrażenie, jakby byli tam już całą wieczność. Oczywiście, jak to w kolejce, byli też tacy, którzy używając łokci, próbowali wyminąć innych ludzi!
A więc za trzecią barierą komatyczną stoi gigantyczna kolejka. Być może zmarli są w ten sposób poddawani próbie czasu? A może chce się ich nauczyć cierpliwości? Ich gesty były jakby spowolnione. Stali tak, nic nie robiąc, po prostu czekając.
– Próba czasu… A może tak właśnie wygląda piekło? – powiedziałem.
– Tak, w każdym razie nie dla nas, nie dla tanatonautów. My byliśmy w stanie lecieć nad miriadami zmarłych tłoczących się w pomarańczowym cylindrze. Zresztą okolica jest dosyć ładna, przypomina, z tego co mi mówiono, widok Marsa. Wzdłuż wijącej się pośrodku rzeki zmarłych są tam brzegi, wzgórza, a w oddali światło podobne do cudownego słońca. Słońca, które mocno przyciąga i ku któremu płynie fala nieboszczyków. Nie mogłem jednak zapuszczać się zbyt głęboko w czwarte terytorium. Bałem się, że zapętlę się gdzieś w czasie, podczas gdy moi przyjaciele rabini, biedacy, czekali na mnie w… czerwonym korytarzu rozkoszy.
Raoul Razorbak zapisywał to, co mówił Freddy Meyer.
– Proszę nam opisać nieco dokładniej ten obszar, bardzo proszę, rabinie.
– Im jesteśmy dalej, tym bardziej podnosi się temperatura. Ściany walca także poruszają się coraz szybciej. Czułem się jak zamknięty w młynku, który pracuje w zwolnionym tempie, a ja wiem, że na dnie zostanę zmielony. Poczucie dużej prędkości pozostaje w mocnym kontraście z powolnością, jaka narzucona jest zgromadzonym tam duszom. To że ściany obracają się tak szybko, powinno raczej wywoływać chęć przyspieszenia, a jednak nie jest to możliwe!
– Ze względu na siłę odśrodkową w czarnej dziurze – zauważyła Rose.
Amandine zdziwiła się:
– Ektoplazma odczuwa naprawdę ciepło i prędkość?
– Ależ tak, proszę pani. Nie cierpimy z tego powodu, ale odczuwamy to.
Z miną jak zwykle dziecinną rabin zdjął: i nałożył z powrotem czarną jarmułkę. Dotykał wszystkich przedmiotów wokół siebie, jakby to były grzechotki. Wyczuł, zapewne wyraźniej niż ja, nutę powabu w głosie Amandine, lecz nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia. Malutki Żyd uśmiechał się wesoło jak tłuściutki budda.
– Nie był pan pod wrażeniem widoku tych wszystkich zmarłych? – zapytała wyraźnie zachwycona śliczna blondynka.
Читать дальше