Potem dowiedziałem się, że moje rozumowanie było jednak zbyt proste. Ci buddowie byli buddami chińskimi, a nie tybetańskimi. Tybetańscy buddowie są znacznie szczuplejsi i poważniejsi. Musiał to być błąd popełniony przez ministerstwo do spraw wyznań, ale ponieważ Tybetańczycy nie byli u siebie, nie odważyli się sprzeciwić i z czasem przyzwyczaili się do życia wśród chińskich buddów. Przerażających buddów swoich ciemiężycieli. Prześladowców. Tych, którzy unicestwili ich lud.
Wygoleni na łyso mężczyźni o czaszkach szorstkich, jakby przetartych papierem ściernym, pozdrowili nas, choć nas nie znali. Byli odziani w szafranowe togi i wszyscy obracali drewnianymi rzeźbionymi młynkami modlitewnymi. Recytowali teksty, których znaczenia nie rozumiałem.
Później nachylili się nad leżącym ciałem. Stefania dała nam znać, żebyśmy do nich dołączyli.
Jeden z lamów zaczął deklamować wiersz, który Włoszka, jako poliglotka, przetłumaczyła nam symultanicznie:
„Szlachetny synu, teraz oto przyszła na ciebie tak zwana chwila śmierci. Odchodzisz z tego świata na drugą stronę, ale nie jesteś w tym jedyny. Zdarza, się to wszystkim. Nie pożądaj już i nie tęsknij do tego życia. Gdybyś jednak pożądał go i tęsknił doń, nie będziesz mógł tutaj trwać; nie wyzwolisz się z ustawicznego błądzenia po kolisku samsary. Nie hołduj przywiązaniu! Nie hołduj żądzom! Postępuj myślą za Trzema Klejnotami!
Szlachetny synu, choćby w tym Bar-do Dharmaty stanęły przed tobą najprzeróżniejsze straszliwe i okropne zjawy [czyżby obszar położony za Moch 1, gdzie atakowały nas bańki wypełnione wspomnieniami?], nie zapominaj tego, co ci powiedziano. Sens tych słów zakarbuj sobie dobrze w umyśle i stosownie do niego idź dalej. Na tym polega rozpoznawanie. […]
Ach, teraz oto pojawia się przede mną Bar-do Dharmaty; odrzucam wszelkie gniewne, straszne i przerażające widziadła i pojmuję, że to, co widzę, to moje własne emanacje; wiem też, że w taki właśnie sposób przejawia się bar-do. W tej chwili, gdy przyszło na mnie niebezpieczeństwo, że nie osiągnę głównego celu, nie będę poddawać się lękowi przed tłumem widziadeł spokojnych i gniewnych!" […]
Szlachetny synu, jeśli nie umiesz rozpoznać własnych emanacji, to, jakkolwiek w ludzkim świecie oddawałeś się medytacjom, teraz nie potrafisz przyswoić sobie tych pouczeń; przerażą cię te światłości, rozgniewają dźwięki, wystraszą promienie. Nie pojmiesz istoty wskazówek, nie rozpoznasz natury tych trzech – dźwięków, światłości i promieni, i nadal będziesz błąkał się w samsarze". [13]
Słowa wypowiedziane przez lamę doskonale wyjaśniały to, co stało się z Jeanem Bressonem i Stefanią, gdy przekroczyli pierwszą barierę komatyczną. On zapadł się w Bar-do Dharmaty, a ona nauczyła się, jak stamtąd uciec.
Mnich podszedł do umierającego i zaczął go dziwnie dotykać.
– Uciska teraz tętnice szyjne, aż przestaną bić i nadejdzie sen – wyjaśniła nam Stefania. – Kiedy oddech zniknął z centralnego kanału obiegu i nie może płynąć kanałami bocznymi, musi się wznieść i wydostać otworem Brahmy.
– Mówiąc wprost, ten facet jest w tej chwili mordowany na naszych oczach! – krzyknąłem przerażony.
Na twarzy Amandine pojawił się grymas obrzydzenia.
Stefania spojrzała na mnie łagodnie. Pomyślałem nagle, że ja również zachowywałem się jak ten lama. W imię tanatonautyki zabijałem ludzi, żeby wysłać ich na kontynent umarłych. Sto dwadzieścia trzy unicestwione przeze mnie ludzkie króliki doświadczalne kazały mi zamilknąć.
– Czym jest otwór Brahmy? – zapytał Raoul.
– Otwór Brahmy to wrota, przez które dusza wymyka się z ciała. Jest to punkt znajdujący się w górnej części czaszki, w odległości ośmiu palców od nasady włosów – kontynuowała nasza przewodniczka.
Raoul zanotował umiejscowienie „otworu Brahmy" w swoim notesie. Właściwie był to port, z którego wyruszało się na Ostateczny Kontynent.
Stojąc nad konającym, lama mówił o pierwszym Bar-do, o pierwszym świecie umarłych, do którego niebawem dotrze. Opisał mu go jako „świat samoistnej prawdy".
– Teraz właśnie, w przerwie między zatrzymaniem zewnętrznego oddechu i zatrzymaniem wewnętrznego biegu, oddech zagłębia się w kanał centralny – szepnęła do nas Stefania. – W tym ciele nie ma już świadomości. Im człowiek jest zdrowszy, tym dłuższy jest ten etap. Omdlenie może trwać aż do trzech i pół dnia u człowieka zdrowego. Dlatego nie grzebiemy ani nie przeprowadzamy sekcji na żadnym ciele przed upływem czterech dni od chwili śmierci. Z kolei jeżeli zmarły tonął w grzechu, a jego kanaliki wewnętrzne są nieczyste, chwila ta będzie trwać tylko sekundę.
– A czemu mają służyć te cztery dni? – zapytałem.
– Stopniowemu poznawaniu światła.
No cóż, buddyzm tybetański najwidoczniej znał odpowiedź na każde pytanie. Ja natomiast przypomniałem sobie z przerażeniem opowieści o ludziach, którzy obudzili się zamknięci w zakopanej głęboko pod ziemią trumnie. Zostali pochowani za wcześnie! Niektórzy zrozpaczeni długo walili w ściany trumny, zanim umarli naprawdę z braku powietrza. Inni mieli na tyle szczęścia, że ich nawoływania dosłyszał jakiś przechodzień lub strażnik, i tych uważano za cudem uratowanych. Niektórzy żądali nawet, by chowano ich w trumnie wyposażonej w dzwonek, żeby ewentualnie mogli zawiadomić o swoim przebudzeniu. A jeśli ktoś obudził się w płonącym palenisku krematorium? Chyba rzeczywiście lepiej zaczekać te cztery dni…
Dawniej z trudem rozróżniano śmierć i głęboką śpiączkę. Dlatego właśnie wiele osób pochowano, kiedy jeszcze żyły. A dzisiaj? Wiedziałem dobrze, że czasami pozostają wątpliwości. Zatrzymanie akcji serca, mózgu, brak reakcji na bodźce… Gdzie naprawdę szukać znaku świadczącego o ostatecznym przekroczeniu granicy śmierci?
Kiedy wyszliśmy z tybetańskiej świątyni, dla odprężenia udaliśmy się na spacer na cmentarz Père-Lachaise. Raoul i Stefania, żartując sobie, szli przodem. Amandine i ja wlekliśmy się za nimi.
– Ależ ona wręcz obleśnie prowokuje Raoula! – zżymała się moja śliczna blondyneczka. – A jest przecież mężatką! Nie wiem, co robi jej mąż we Włoszech, ale na pewno powinien lepiej pilnować żony.
Nigdy dotąd nie widziałem tak niezadowolonej Amandine. Jakby dla niej podbój zaświatów stracił kompletnie znaczenie i liczyła się wyłącznie zazdrość!
Była przecież wcześniej z Féliksem. Była też z Jeanem. Teraz pragnęła Raoula i zwierzała mi się z tego otwarcie, gdy tymczasem ja marzyłem tylko o niej, a ona tego nie widziała!
Moja miłość była jednak tak silna, że starałem się ją jakoś uspokoić.
– Nie przejmuj się – powiedziałem – Raoul ma głowę na karku.
Wzięła mnie pod ramię.
– Myślisz, że on coś do mnie czuje i że nie widzi we mnie tylko zwykłej asystentki?
Dlaczego jest tak, że kobiety muszą zawsze mnie traktować jak swojego powiernika? I to kobiety, których pragnę!
Ale oczywiście wypowiedziałem najgorsze z możliwych zdań:
– Wydaje mi się, że w głębi serca Raoul… kocha cię.
Trzeba być naprawdę tak głupim jak ja, żeby opowiadać podobne bzdety.
Od razu się poczuła lepiej.
– Naprawdę tak myślisz? – zapytała mnie radośnie.
Brnąłem dalej. W końcu w punkcie, w jakim się znalazłem, trudno było o coś jeszcze gorszego. A jednak mi się udało.
– Jestem o tym święcie przekonany. Tyle że… nie ma odwagi się do tego przyznać.
Читать дальше