Agnostycyzm pokrywał się z moją wizją świata, która była przede wszystkim jednym wielkim znakiem zapytania. O ile bowiem nie miałem żadnego wyrobionego zdania na temat Boga, o tyle nie miałem też bardziej sprecyzowanej opinii na temat świata i ludzkości. Nigdy dobrze nie rozumiałem ludzi z mojego otoczenia, a to co mi się przydarzało, zawsze wydawało mi się dziełem przypadku. Miałem jednak wielokrotnie wrażenie, że natura jest obdarzona własną, przerastającą mnie inteligencją.
Raoul zarzucał teraz Stefanię pytaniami.
– To znaczy, kim pani jest?
– Tybetańską buddystką! A co, przeszkadza to panu?
– Nie, nie, skądże znowu! – przepraszał, starając się nie zdenerwować naszej pulchnej bratniej duszy. – Przeciwnie, pasjonuję się tybetańską mitologią. Tylko nie sądziłem, że istnieją tybetańscy buddyści tacy jak… no, jak pani!
– A ja nic nie wiem na temat tybetańskich buddystów. Jest pani pierwszą, którą spotykam – powiedziała łagodnie Amandine.
Stefania nałożyła sobie trzy duże porcje kurczaka w mleku kokosowym i kolendrze.
– My, tybetańscy buddyści, nie czekaliśmy na was, żeby się zainteresować śmiercią. Już od ponad pięciu tysięcy lat zajmujemy się tą kwestią. Bar-do Thos-grol, nasza Księga Umarłych, jest doskonałym i niewielkim zarazem podręcznikiem pozwalającym przeprowadzić na sobie Near Death Experience. Odcieleśniałam się już i wyruszałam w zaświaty, zanim ktokolwiek usłyszał o waszym Féliksie Kerbozie!
Nagle na twarzy Amandine pod maską łagodności dostrzegłem lekką irytację. W naszym niewielkim kręgu po raz pierwszy Amandine nie była w centrum zainteresowania. Nie była już jedyną kobietą wśród nas i najwyraźniej z zazdrością patrzyła, jak Raoul ulega urokowi Włoszko-Tybetanki, zachwycając się tym, o czym w tak niezwykły sposób opowiada.
Mimo to kolacja przebiegała nadal w miłej i przyjemnej atmosferze. Raoul Razorbak, o co nigdy wcześniej go nie podejrzewałem, był dla Stefanii po prostu przeuroczy. Wreszcie spotkał kobietę, którą tak jak i jego interesowało naprawdę tylko jedno: śmierć.
119 – KARTOTEKA POLICYJNA
Nazwisko: Chichelli
Imię: Stefania
Włosy: czarne
Oczy: czarne
Wzrost: 163 cm
Znaki szczególne: brak
Uwagi: pierwsza kobieta tanatonautka
Słabe strony: nadwaga
Pan Naoshige miał w zwyczaju mawiać:
„Droga Samuraja jest umiłowaniem śmierci. Nawet dziesięć osób nie jest w stanie zachwiać człowiekiem, który żywi to przekonanie. Nie można dokonać wielkich czynów, zachowując normalny stan ducha. Trzeba stać się fanatykiem i rozwijać umiłowanie śmierci. Jeśli ktoś chcąc rozwinąć moc świadomości, liczy na czas, często ryzykuje tym, że nie zdąży jej uruchomić. Lojalności i miłość do rodziców są zbędne na drodze Samuraja – to czego każdy potrzebuje, to umiłowanie śmierci. Cała reszta w naturalny sposób wypływać będzie z tego uczucia". [12]
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
121 – STEFANIA I JEJ HISTORIA
Stefania uwielbiała mówić. Najpierw z ochotą opowiedziała nam o sobie. Jako dziecko była, pod względem proporcji, jeszcze szersza niż teraz. Jej rodzice prowadzili restaurację i nie oszczędzali na jedzeniu. Wieczorem trzeba było zjeść resztki, które nie mogły być przechowywane do następnego dnia. Po prostu zwykła oszczędność. Niemniej jako siódme spośród czternaściorga dzieci była najgrubsza i to ona była pośmiewiskiem swoich braci i sióstr.
Przezywali ją Karmelowa Gruszka. Jej matka nie robiła nic, żeby pomóc jej w walce z tym kompleksem. Na wszelki wypadek; kupowała córce zawsze zbyt obszerne ubrania. „Żeby było na przyszłość" – mawiała fatalistycznie.
W tych obszernych i zbyt luźnych ubraniach nigdy nie chodziła zbyt długo. Bardzo szybko bowiem jej ciało przerastało ich pojemność.
Wszyscy w szkole nabijali się z Karmelowej Gruszki, a im głośniej się śmiali, tym bardziej była głodna. Tymczasem miała wrażenie, że odżywia się całkiem normalnie, zadowalając się chlebem z makaronem, masłem do chleba i sosem bolognese na maśle. Kiedy jednak znienacka ogarniał ją lęk przed tym, że pozostanie na zawsze brzydka i otyła, zaczynała tak się śpieszyć, że przestała nawet podgrzewać dania. Połykała na wpół surowe spaghetti, otwierała błyskawicznie puszki z kiszoną kapustą albo z fasolką i natychmiast pochłaniała ich zawartość.
Ciało wyobrażała sobie jako olbrzymi kosz na śmieci, którego nie była w stanie wypełnić aż po brzegi. Na etapie, na którym niepokój był najsilniejszy, jej waga dochodziła do ponad stu trzydziestu kilogramów.
Oczywiście co najmniej sto razy zaczynała dietę, ale potrzeba jedzenia była silniejsza aniżeli satysfakcja, jaką dałoby jej pozbycie się kilku kilogramów.
Po okresie „przyjmowania wyłącznie surowych pokarmów" nastąpił czas niejasnych relacji z pożywieniem. Jadła i jadła, a potem zmuszała się do wymiotów, żeby opróżnić żołądek. Równocześnie faszerowała się środkami przeczyszczającymi. Zdając sobie sprawę, że naraża zdrowie, rodzice próbowali przemówić jej do rozumu, o ile jednak przygnębiała ich nienormalna waga dziecka, o tyle byli pełni zachwytu dla jej niezwykle bystrego umysłu. Mała Stefania bowiem już w przedszkolu wykazywała się niezwykłymi intelektualnymi zdolnościami. Zaliczała dwie klasy w rok, uzyskiwała najlepsze oceny ze wszystkich przedmiotów, od matematyki po filozofię, od geografii po historię.
Państwo Chichelli zrezygnowali w pewnym momencie z odwoływania się do rozsądku swojej córki, widząc, że jest od nich znacznie inteligentniejsza: „Skoro zachowuje się w taki sposób, to znaczy, że musi mieć powody, których my nie rozumiemy", wzdychał jej ojciec, który przyłapał ją na zwracaniu surowego kuskusu posłodzonego syropem z granatów.
Otyłość nie pozwalała rzecz jasna Stefanii swobodnie się ruszać. W wieku dojrzewania, chcąc zauroczyć przedstawicieli płci przeciwnej, starała się chodzić w sposób bardziej zmysłowy. Do tej pory chodziła na szeroko rozstawionych nogach jak kaczka, żeby stąpać bezpiecznie po ziemi i uniknąć przewrócenia się z powodu nadwagi. Zmuszała się więc do tego, by trzymać łydki równolegle, i po pewnym czasie była w stanie włożyć czółenka na wysokim obcasie, nie obawiając się, że straci równowagę albo skręci sobie nogę w kostce. Chodziła więc bardzo pewnym krokiem.
Mężczyźni zaczęli spoglądać na nią z pożądaniem. Wszystko wynikało ze sposobu, w jaki się poruszała. Kiedy już nauczyła się chodzić zmysłowo, nauczyła się też siadać z gracją, zmysłowo półleżeć na kanapie, trzymać szyję wyciągniętą, zamiast wciskać głowę w ramiona. Każdy najmniejszy choćby ruch miał znaczenie.
Żeby jeszcze lepiej panować nad swoimi ruchami, kupiła sobie kotka i starała się naśladować wszystkie jego ruchy. Zrozumiała, że dobrze opanowana technika pozwoli jej lepiej radzić sobie z ułomnością.
Kociak nie dość, że potrafił cudownie się poruszać, to jeszcze odpoczywając, potrafił przyjąć niezwykle elegancką pozycję.
Stefania poświęciła się następnie jodze oraz dyscyplinom sportowym wymagającym sporej siły fizycznej, jak na przykład wspinaczce górskiej. Owszem, jej kości nadal dźwigały sto kilogramów tłuszczu, ale były teraz pokryte mocnymi mięśniami, a jej szkielet stał się od tego czasu bardzo elastyczny.
Kompensacja. Teraz była na etapie kompensacji.
Читать дальше