Cztery wewnętrzne zachowania stanowią o ignorancji i cierpieniu ludzi:
– Poczucie indywidualizmu. Wobec sukcesu: „Jestem inteligentny". Wobec niepowodzenia: „Nigdy mi się to nie uda".
– Przywiązanie do przyjemności: ustawiczne poszukiwanie zadowolenia jako jedyny cel.
– Znajdowanie przyjemności w pogrążaniu się w depresji: zadręczanie się przykrymi wspomnieniami, co skłania do szukania zemsty i sprzeciwu wobec otoczenia.
– Lęk przed śmiercią: chorobliwa potrzeba czepiania się życia jako dowód indywidualizmu. Należy zgodzić się żyć aż do śmierci, korzystając z życia po to, żeby lepiej rozwijać swoją osobę.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Tanatofobia trwała mniej więcej sześć miesięcy. Sześć miesięcy wymuszonej bezczynności, dyskusji i roztrząsania różnych kwestii w tajskiej restauracji pana Lamberta, wałęsania się po cmentarzu Père-Lachaise i gromadzącego się w tanatodromie kurzu. W naszym penthousie wybujałe rośliny zakryły fortepian.
Prawie nie widywaliśmy się już z Lucinderem. Nawet jego pies Wercyngetoryks był osowiały. Amandine zajęła się gotowaniem i starała się nas jakoś pocieszyć, przygotowując bardzo mocno przyprawione dania. Graliśmy w karty. Nie w brydża, bo nikt nie chciał robić za… stojącego nad grobem „dziadka".
Iskierka nadziei, której tak niecierpliwie wyglądał Raoul, nadeszła z najmniej spodziewanej strony. Nie ze Stanów Zjednoczonych, gdzie jak wiedzieliśmy, NASA podjęła supertajne badania, ani z Wielkiej Brytanii, gdzie Bill Graham pozostawił przecież po sobie wyznawców gotowych podążać jego śladami. Nasze zbawienie nadeszło z Włoch.
Dotarły do nas wieści, że w Padwie funkcjonuje bardzo dobrze działający tanatodrom, lecz sądziliśmy, że tak jak i u nas, zawieszono na nim wszelką działalność. Tymczasem o ile Włosi postanowili trochę odczekać z realizacją swojego programu, o tyle nie zarzucili jednak całkowicie odlotów. W dniu 27 kwietnia ogłosili, że im również udało się wysłać kogoś poza pierwszą barierę komatyczną i że ich tanatonauta powrócił do swojej cielesnej powłoki, przywożąc znacznie bardziej pocieszające wieści niż te, które przekazał nam Jean Bresson.
Paradoksalnie dziennikarze, którzy natychmiast zawierzyli przerażającym opowieściom Jeana Bressona, teraz okazywali sceptycyzm wobec radosnych i optymistycznych deklaracji Włochów.
Włoski tanatonauta okazał się tanatonautką.
Nazywała się Stefania Chichelli.
Raoul przeanalizował dokładnie jej portret opisany na pierwszej stronie „Corriere della Sera". Młoda uśmiechnięta kobieta wyjaśniała w zamieszczonym tam artykule, że przekroczywszy Moch 1, odkryła rozległą, mroczną i ciemną strefę, gdzie musiała stoczyć walkę z wyjątkowo agresywnie zachowującymi się wobec niej bańkami wspomnień. Jej koledzy, mocno zaskoczeni, poprosili, by opowiedziała o swoich wrażeniach raz jeszcze, tym razem z zastosowaniem serum prawdy, ale okazało się, że jej opowiadanie brzmi dokładnie tak samo.
– A więc ona nie kłamie – powiedziałem.
– Oczywiście, że nie! – podskoczył nerwowo Raoul. – To co opowiada, jest jak najbardziej spójne.
Zamyśliłem się.
– Bresson został po prostu skonfrontowany ze swoją przeszłością i odkrył, że jest tak przerażająca, iż nie był w stanie tego znieść.
Amandine wiedziała, że nasz tanatonauta nigdy nie został poddany psychoanalizie. Czasami wydawało się jej, że tego potrzebuje, gdyż tak niewiele mówił o swojej przeszłości. Postanowiliśmy zgłębić nieco tę kwestię i odkryliśmy, że faktycznie Jean miał wyjątkowo traumatyczne dzieciństwo. Ukrywał je pod płaszczem milczenia, ale wszystkie te zabezpieczenia nie wytrzymały w momencie przekraczania bariery Moch 1. Nagle powróciło tak wiele potwornych wspomnień, że nie był w stanie poradzić sobie z tym wstrząsem.
Amandine pragnęła go pocieszyć, lecz Bresson raz na zawsze zrezygnował z kontaktu ze światem. Nie odpowiadał na powtarzane wielokrotnie bębnienie do wrót jego fortecy, a także wyłączył na dobre telefon.
Bardzo zaintrygowani zaprosiliśmy Włoszkę do Paryża, żeby wręczyć jej order Tanatonautycznej Legii Honorowej ufundowany przez Lucindera. Ceremonia odbyła się bez tłumów i fanfar. Woleliśmy, przynajmniej na razie, nie wywoływać zbyt dużego szumu w mediach.
Stefania Chichelli była niską otyłą kobietą o okrągłej twarzy. Długie ondulowane włosy opadały jej aż do dołu pleców. Wydawało się, że dżinsy i bluzka zaraz pękną, ale jej okrągłym policzkom i dziecinnemu uśmiechowi nie brakowało uroku.
Już na lotnisku uściskała nas tak mocno, jakby chciała tym samym dać nam do zrozumienia, że należymy do jednej wielkiej rodziny, do rodziny „tanatonautów, którym niestraszna jest śmierć". A po chwili wybuchła głośnym, szalonym i zaskakującym śmiechem.
Zaprowadziliśmy ją do tajskiej restauracji. Czekając na dalszy rozwój wypadków, Lucinder wolał na razie się nie pojawiać.
Ponieważ Stefania mieszkała kiedyś przez kilka lat w Montpellier, mówiła świetnie po francusku z ledwie dostrzegalnym uroczym zaalpejskim akcentem. Zdecydowała się na talerz makaronu z grzybami shiitake. Mówiąc z pełnymi ustami, przetykała zdania gromkim śmiechem. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby Raoul poświęcał komuś aż tyle uwagi.
Słuchając jej i zapomniawszy o swoim talerzu, po prostu pożerał ją wzrokiem.
Stefania podsumowała. Za pierwszą granicą rozciąga się mroczna nieprzyjazna strefa, gdzie nie należało się zatrzymywać zbyt długo. Bańki ze wspomnieniami osaczają tam niczym diabły i starają się odwieść od pięknego światła. Ponieważ jednak Stefania wyruszyła w tę podróż z silnym postanowieniem powrotu, nie dała się zwieść ani cudownemu światłu, ani demonom przeszłości.
Jak zawsze zainteresowany stroną techniczną odlotu, zapytałem ją, jakie środki stosuje do startu.
– Tybetańska medytacja, a do tego lekkie boostery na bazie chlorku potasu. Nie mam zamiaru uszkodzić sobie wątroby!
– Tybetańska medytacja! – wykrzyknął Raoul.
O mało się nie udławił, odwróciwszy się, dyskretnie wypluł do ręki trzy żółtawe pędy młodego bambusa i zapytał:
– Czy pani jest… mistyczką?
– No jasne, że tak – parsknęła śmiechem tanatonautka. – Podążanie ku śmierci stanowi akt głęboko religijny, a w każdym razie duchowy. Owszem, toksyczny preparat pozwala wystartować, ale jak podążać dalej, jeśli naszej duszy nie narzucimy dyscypliny? Jak prawidłowo odlecieć bez wiary w Boga?
Zamurowało nas całkowicie. Do tej pory udawało nam się nie mieszać religii do naukowych eksperymentów. Raoul i ja interesowaliśmy się rzecz jasna dawnymi mitologiami oraz wierzeniami z różnych zakątków świata, lecz w praktyce woleliśmy unikać wszelkiego rodzaju przesądów, jakiekolwiek było ich pochodzenie.
Zresztą Raoul zasadniczo był ateistą. Chełpił się tym, twierdząc, że ateizm jest jedyną możliwą postawą dla nowoczesnego człowieka, który pragnie zachować w pełni naukowe podejście. Dla niego sceptycyzm stanowił postęp w stosunku do mistycyzmu. Ponieważ istnienie Boga nie zostało wykazane, wobec tego Bóg nie istnieje.
Ja natomiast byłem raczej agnostykiem i przyznawałem się do swojej ignorancji. Nawet ateizm jawił mi się jako zachowanie religijne. Stwierdzenie, że Bóg nie istnieje, oznaczało, że i tak wypowiada się w tej materii jakąś opinię. A ja nigdy nie miałem w sobie tyle pychy. Gdyby jakiś bóg raczył objawić się nam, nędznym ziemskim kreaturom, zapewne zmieniłbym nastawienie. Na razie wolałem poczekać.
Читать дальше