– Poczekaj – powiedziałem – skoro mówisz, że ci się uda, a sądzę, że ci się uda, musimy koniecznie ściągnąć tu prasę.
Jean Bresson przez chwilę się zastanawiał. Obojętne były mu flesze, reflektory i sława. Sam zobaczył, do czego te miraże doprowadziły biednego Féliksa. A jednak był świadomy tego, że bez reklamy nasze środki topnieją i tak czy inaczej, w imię przyszłości tanatonautyki, trzeba zapewnić sobie jak największą liczbę świadków.
Wyciągnął więc igły i czekał.
O ósmej wieczorem wysłannicy zagranicznych gazet wypełniali pomieszczenie startowe na szóstym piętrze. Zainstalowaliśmy barierki między tronem startowym a strefą dla „zwiedzających", gdzie ustawiliśmy dla wygody naszych gości fotele kinowe. Niektórzy pojawili się zapewne tylko po to, żeby na żywo być świadkami śmierci tanatonauty.
W ciągu sekundy ktoś tutaj miał porzucić cielesną powłokę i być może nigdy już do niej nie powrócić. Na sali zapanowało duże podniecenie. Od zarania dziejów śmierć zawsze fascynowała ludzi.
Rozpoznałem bardzo poruszonego prezentera stacji RTV1, tego samego, który prowadził wieczór w Pałacu Kongresowym, oraz znacznie spokojniejszego od niego dziennikarza Villaina reprezentującego „Małego Tanatonautę Ilustrowanego".
Raoul, Jean i ja ubraliśmy się odświętnie – w smokingi. Razem z Amandine posprzątaliśmy bardzo porządnie tanatodrom, który zaczynał już wyglądać jak zapuszczony garaż.
Jean Bresson, który już zasiadł na tronie, wydawał się bardzo skoncentrowany. Emanowała z niego siła, pewność siebie i determinacja. Rozpostarto nad nim mapę Ostatecznego Kontynentu, a on długo się w nią wpatrywał, tak jakby chciał lepiej zapamiętać swój cel, Moch 1. Przekroczyć Moch 1. Zacisnął zęby.
– Moch 1, przebiję cię – wymknęło mu się z ust.
Odetchnął jeszcze głęboko kilka razy.
Ustawił swój licznik na „koma plus dwadzieścia pięć minut", potem usiadł w fotelu dentystycznym i wciąż z wielkim spokojem wbił sobie igłę w zgięcie łokcia.
Wszystkie kamery zostały włączone, a reporterzy komentowali wydarzenia szeptem, żeby nie przeszkadzać Jeanowi Bressonowi w koncentracji.
– A więc, proszę państwa, Jean Bresson spróbuje dokonać rzeczy niemożliwej, mianowicie postara się przekroczyć pierwszą barierę komatyczną. Jeżeli mu się powiedzie, otrzyma puchar, a do tego nagrodę w wysokości pięciuset tysięcy franków. Od kilku już dni nasz atleta przygotowywał się do tej próby i widzimy, jak bardzo jest skoncentrowany…
– OK, ready – powiedział Jean oschłym tonem.
Sprawdziliśmy po raz ostatni wszystkie monitory kontrolne.
– Ready, jak dla mnie – powiedziałem.
– Gotowa – rzuciła Amandine.
– Gotowy – rzekł Raoul.
Wyciągnął w górę kciuk jak lotnik przygotowany do startu.
– Prosto przed siebie, wciąż prosto w nieznane – szepnął do siebie Raoul.
Jean Bresson powoli odliczał:
– Sześć… pięć (zamknięcie powiek)… cztery… trzy (odchylenie głowy do tyłu)… dwa (zaciśnięcie pięści)… jeden. Start!
Zacisnęliśmy kciuki. Powodzenia, Jean. Cholera! pomyślałem, ten farciarz wreszcie odkryje, co się kryje za granicą śmierci. Pozna największą ze wszystkich tajemnic. Wielką tajemnicę, której każdy z nas będzie musiał stawić czoło. Odkryje ją i powie: „Śmierć to jest coś takiego" albo może: „Śmierć to tylko coś takiego". Szczęściarz z niego. Amandine pożera go oczami. Szczęściarz. Może powinienem był wyruszyć zamiast niego? Tak. Powinienem był… Tak pomyślałem, a tymczasem kamery pracowały na okrągło, by nie uronić ani milisekundy z tego spektaklu.
110 – KARTOTEKA POLICYJNA
Nazwisko: Bresson
Imię: Jean
Włosy: ciemne
Wzrost: 178 cm
Znaki szczególne: brak
Uwagi: pionier tanatonautyki
Słabe strony: brak
111 – PODRĘCZNIK DO HISTORII
Odkąd droga została przetarta przez Féliksa Kerboza, loty w kierunku krainy umarłych kontynuowane były bez przerwy. Procent niepowodzeń spadł do nieistotnego poziomu, gdyż droga prowadząca w zaświaty była teraz bezpośrednia i pewna.
Podręcznik szkolny, kurs podstawowy 2. rok
112 – PO PRZEKROCZENIU BARIERY MOCH 1
Oczekiwanie.
Spojrzałem na zegarek: Jean odleciał dwadzieścia minut i czterdzieści pięć sekund temu. Teraz musi już tam być i przyglądać się temu, co się dzieje za Moch 1. Udało mu się. Pokonał barierę i zbiera teraz zupełnie nowe informacje. Widzi, wie, odkrywa. Niecierpliwie czekaliśmy na jego powrót i opowieść o tym, co zobaczył. Kim lub czym jest śmierć?
Koma plus dwadzieścia jeden minut. Wciąż tam był, jego pępowina nie zerwała się i Jean był wciąż do odzyskania. Wspaniale.
Koma plus dwadzieścia jeden minut i piętnaście sekund. Musi teraz upajać się cudowną wiedzą. Szczęśliwy z niego gość.
Koma plus dwadzieścia jeden minut i szesnaście sekund.
Jego ziemskim ciałem wstrząsnęły nagle drgawki. Pewnie mimowolny nerwowy odruch.
Koma plus dwadzieścia cztery minuty i trzydzieści sześć sekund. Drgawki powtarzały się coraz częściej. Tak jakby całe ciało było wstrząsane wyładowaniami elektrycznymi. Na twarzy pojawił się grymas, wyglądało na to, że odczuwa potworny ból.
– Budzi się? – zapytał jeden z dziennikarzy.
Elektrokardiograf wskazywał, że tanatonauta wciąż tam jeszcze jest. Pokonał pierwszy mur śmierci. Czynność jego mózgu wzrosła, gdy jednocześnie akcja serca wciąż pozostawała na minimalnym poziomie.
Musiał być zaskoczony po odkryciu tak wielu tajemnic. Z pewnością bowiem przeszedł przez te wrota. Z pewnością już wszystko zrozumiał. Kto wie, być może nawet zdychał teraz z rozkoszy, że wie, kim jest Wielka Kostucha. A o śmierci wiedział już na pewno wszystko. Czy był zaskoczony, odkrywając tajemnicę?
Koma plus dwadzieścia cztery minuty i czterdzieści dwie sekundy. Podrygiwał teraz i robił grymasy, jakby śnił jakiś koszmar. Ręce zacisnęły się na poręczach fotela. Spod podwiniętych rękawów smokingu na przedramieniu widać było gęsią skórkę.
Wykonywał szybkie nerwowe gesty. Tak jakby walczył z jakimś groźnym smokiem. Pokrzykiwał, z ust ciekła mu ślina, bił na oślep pięściami, poruszał biodrami. Całe szczęście, że pasy bezpieczeństwa unieruchomiły go w fotelu, inaczej bowiem przy całej tej gestykulacji dawno spadłby już na podłogę, odłączając przy okazji rurki i kable, którymi powiązany był z ziemią.
Dziennikarze przyglądali się tej scenie, nie kryjąc zdziwienia. Wszyscy się domyślali, że rozdziewiczenie kontynentu umarłych jest z całą pewnością czymś ryzykownym, ale teraz wydawało się, że tanatonauta walczy z potwornymi wręcz zjawiskami. Na jego twarzy malowało się straszne przerażenie.
Koma plus dwadzieścia cztery minuty i pięćdziesiąt dwie sekundy. Teraz miotał się jakby nieco mniej. Wszyscy cofnęliśmy się, żeby nie dotknąć jego rąk. Nie podobało mi się takie pobudzenie. Raoul przygryzł dolną wargę. Amandine ściągnęła usta i przymrużyła oczy.
Popędziłem w stronę aparatury kontrolnej.
Koma plus dwadzieścia cztery minuty i pięćdziesiąt sześć sekund. Elektrokardiograf przeobraził się teraz w sejsmograf rejestrujący wybuch wulkanu. W jednej chwili zrozumiałem, że Jean Bresson zaraz umrze, jeśli pozostaniemy bezczynni. Kontrolne lampki migały. Urządzenia rzęziły. Ale licznik elektryczny włączył się i silny ładunek sprawił, że Bresson ponownie powrócił do swojego ciała. Kolejne konwulsje, a po chwili wszystko wróciło do normy. Elektroencefalogram zwolnił. Lampki świetlne zgasły, urządzenia się uspokoiły.
Читать дальше