Rysunek dał mi wiele do myślenia. Wynik takiego pojedynku nie musiał przecież być aż tak bardzo smutny.
– Po co uczestniczyć za wszelką cenę w prowadzącej do śmierci rywalizacji? Skoro Graham jest taki mocny, należałoby go po prostu do nas zaprosić niezależnie od stosowanych przez niego środków. Czyż prezydent Lucinder nie wyraził pragnienia, żebyśmy podejmowali u siebie zagranicznych tanatonautów po to, by podzielili się z nami swoimi doświadczeniami?
Twarz Raoula rozjaśniła się w jednej chwili.
– Ależ to doskonały pomysł, Michael!
Tego wieczoru Jean zamiast mnie odprowadzał Amandine. Sam w mieszkaniu miotałem się przy komputerze, żeby opracować nowy wzór chemiczny boostera.
Wszyscy zorientowaliśmy się, że Anglicy mogą w ostatniej chwili wyprzedzić nas na ostatniej prostej. I rzeczywiście, nazajutrz dowiedzieliśmy się, że Bill Graham przekroczył Moch 1.
Poranne gazety donosiły, że dokonał tego wyczynu w nocy, w czasie gdy zastanawialiśmy się nad zaproszeniem go na nasz tanatodrom. Problem jednak w tym, że Bill Graham nie zdążył wyhamować na czas. Moch 1 wchłonął go.
108 – MITOLOGIA LUDÓW AFRYKI POŁUDNIOWEJ
W czasach gdy wszystkie zwierzęta były jeszcze istotami ludzkimi, żył sobie malutki zajączek, który bardzo płakał po śmierci mamy.
Żeby go pocieszyć, zjawił się Księżyc: „Nie martw się, twoja mama wróci. Popatrz tylko na mnie, pojawiam się i znikam, wszystkim wydaje się, że zginąłem, ale zawsze pojawiam się znowu. Tak samo będzie z twoją mamą".
Zajączek nie chciał mu jednak uwierzyć. Nawet zaczął się bić z Księżycem, żeby pozwolił mu wypłakać się w spokoju. Zadrapał go tak mocno, że do dziś Księżycowi pozostał ślad. Wtedy Księżyc rozgniewał się i rozszczepił mu wargę: „Skoro tak i skoro zając mi nie wierzy, nie będzie odradzał się tak jak ja i pozostanie martwy".
A zając, który byt tak naprawdę istotą ludzką, został zamieniony w zastraszone zwierzątko nadające się tylko do tego, by na nie polować. Nie wolno jednak jeść pewnej jego części, gdyż przypomina o tym, że niegdyś był istotą ludzką.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Skoro Bill Graham znikł, wciąż pozostawaliśmy na czele światowej tanatonautyki. Za nami jednak uformował się już cały peleton, który chciał nas dogonić, a nawet przegonić.
Jean Bresson toczył bój z pierwszą barierą. O ile to, co znajdowało się za barierą, pozostawało nadal Terra incognita, o tyle na temat korony lejka wiedzieliśmy teraz znacznie więcej. Tanatonauci z całego świata podskubywali jego ścianki centymetr Po centymetrze niczym rozbiegane plemniki.
Londyńskie pismo satyryczne nadal przedstawiało pionierów śmierci jako małe ptaszki, które wydziobują resztki ze szczęki ziewającego krokodyla. „Chodźcie bliżej, moje małe, wciąż jestem głodny", taki podpis widniał pod trzecim rysunkiem, na którym przedstawiony był gad z rozdziawioną paszczą, łuskami pokrytymi krwią i kilkoma piórkami, które miały wyobrażać biednego Billa.
Niemniej Jean Bresson nie tracił z tego powodu spokoju. Podobnie jak Raoul uważał, że tylko pomalutku zdołamy przegryźć barierę komatyczną.
Ze względów reklamowych czy też z chęci wspomagania nauki prezydent Lucinder ufundował trofeum wraz ze sporą nagrodą, mianowicie puchar „Moch 1" i 500 000 franków dla mistrza, który pierwszy przekroczy tę barierę i powróci cały i zdrowy, żeby opowiedzieć o swojej podróży.
Sporo osób poczuło nagle powołanie.
Godzina „sportowców" wybiła. Byli to głównie młodzi ludzie przekonani o ograniczeniach i wręcz bezużyteczności oficjalnych tanatodromów, które uznawali za zbyt skostniałe. Proponowali, że wyruszą i powrócą według własnego uznania. W końcu jeżeli nagrodą miał być puchar, tanatonautyka upodabniała się do skoku o tyczce albo biegu przez płotki. Wkroczyliśmy zatem w coś, co nazwałbym fazą „akrobatyczną".
Różne kluby i firmy prywatne opracowywały własne pasy startowe, stosując boostery w oparciu o zdobyte przez nas doświadczenia. Pewien sprytny gość wpadł na pomysł założenia pisma pod tytułem „Mały Tanatonauta Ilustrowany", w którym udzielano różnych praktycznych rad i prezentowano najnowsze mapy kontynentu umarłych. Fani, dając drobne ogłoszenia, wymieniali się informacjami na temat tego, jak lepiej startować, sprzedawali skradzione w szpitalach fiolki z propofolem lub chlorkiem potasu, a nawet fotele dentystyczne.
Rzecz jasna oferowano również plakaty z najsłynniejszymi tanatonautami: Kerbozem, Grahamem i Bressonem.
Każdego dnia potwór pochłaniał porcję nieostrożnych „sportowców". Tanatonautyka nie była działaniem takim jak inne. Spaść można było tylko raz. Mówiliśmy o tym na różne sposoby w wywiadach prasowych, ale właśnie ryzyko pociągało najbardziej młodych ludzi.
Dla nich były to nieporównywalne z niczym emocje. Trochę jak w japońskiej sztuce walki iaido, gdzie dwóch walczących staje naprzeciw siebie, a zwycięża ten, który pierwszy zdąży błyskawicznie wyciągnąć miecz i rozpłata na pół czaszkę przeciwnika.
Wypadki wcale nie zniechęcały niedojrzałych pionierów, a sama nagroda przyciągała też wielu oszustów.
Odbieraliśmy całą masę telefonów.
Pewien człowiek utrzymywał, że przekroczył barierę Moch 1 i dostrzegł niebieski korytarz, który prowadził w kierunku białego światła. Kiedy jednak zaprosiliśmy go do nas i przepytaliśmy go, podając mu serum prawdy, przyznał, że wymyślił całą tę historię, by dostać nagrodę. Wielu innych żartownisiów próbowało symulować udany lot. Wśród najbardziej delirycznych opowieści, jakie otrzymaliśmy, był też opisany przypadek mężczyzny, który za barierą Moch 1 ujrzał swoją teściową, inny znowu ujrzał Jezusa Chrystusa bez brody, statek kosmiczny Apollo 13, połączenie z Trójkątem Bermudzkim, istoty pozaziemskie, a jeden nawet twierdził, że nie widział zupełnie nic. Ten ostatni strasznie nas rozbawił. „Za śmiercią nie ma… nic!" mówił. „A co to jest «nic»? – No, nic to nic", odpowiedział z oburzeniem…
Podczas tych prób straciło też życie wielu porządnych ludzi.
Natomiast Jean Bresson, nie robiąc wokół siebie szumu, posuwał się do przodu sekunda za sekundą, milimetr po milimetrze. Był teraz na poziomie „koma plus dwadzieścia minut i jedna sekunda".
Odloty w jego wykonaniu były coraz lepsze. Jego serce stopniowo zwalniało i opracowałem znacznie łagodniejszą formułę boostera, co pozwalało na zwiększenie działania woli (udało się to dzięki nowemu produktowi o nazwie vecuronium; nie chcę was jednak nudzić zanadto wzorami chemicznymi, zapamiętajcie tylko, że vecuronium 0,01 mg na kilogram jest naprawdę czymś niezłym).
– Dzisiaj spróbuję przekroczyć barierę Moch 1 – oświadczył z powagą Jean Bresson, zasiadając po raz nie wiadomo który na fotelu startowym.
– Nie, nie, nie rób tego! – powiedziała Amandine, która już nie kryła się ze swoim uczuciem do młodego kaskadera.
Chwyciła go mocno za rękę. Całowali się długo. Wziął ją w ramiona.
– Nie bój się. Dobrze się do tego przygotowałem, znam swoje możliwości i teraz wiem, że może mi się udać.
Jego głos był spokojny i zdecydowany. Nic w jego zachowaniu nie zdradzało najmniejszego choćby wahania. Tej nocy kochali się bardzo głośno z Amandine, a rankiem wydawał się w znakomitej formie.
Sam wbił sobie igłę w żyłę i kontrolował monitory tak jak pilot, który w kokpicie przed startem sprawdza wszystkie urządzenia.
Читать дальше