Po chwili namysłu Charbonnier decyduje się mi zaufać. Kilka dni później na wystawie jednej z małych, zakurzonych księgarenek dostrzegam okładkę przecenionej książki: Tanatonauci. Niebieska spirala na czarnym tle oraz nazwisko: Michael Pinson. On także pisze o raju, chociaż tytuł wydaje mi się nieco naciągany – stąd zapewne brak sukcesu tego dzieła. A nawet dla tych, którzy zrozumieli znaczenie neologizmu „tanatonauta", temat śmierci stanowi oczywistą wadę tej pozycji. Kto miałby ochotę kupić książkę o umieraniu?
Ja. Kupuję ją i czytam. Próbuję znaleźć rozwiązanie zagadki, która przewija się przez cały tekst. „Jak narysować okrąg i jego środek, nie odrywając ołówka od papieru?" Rozwiązanie polega na tym, że trzeba zagiąć róg kartki (czyli zmienić jej wymiary), a następnie narysować spiralę biegnącą przez obie części odgiętego rogu… Długo łamałem sobie głowę, zanim się zorientowałem, że jest to dokładnie ten sam motyw, co na okładce.
Biorę się do pracy. Odłączam telefon. Nastawiam symfonię Z Nowego Świata Dvoraka. Wreszcie pozwalam popłynąć moim myślom.
Wymyślić raj nie jest łatwą sprawą. Nawet jeśli wiele mitologii o nim wspomina, miejsce to jest właściwie niesprecyzowane. Jak przedstawić je wiarygodnie? Jako planetę? To zbyt proste. Jako sześcian? Zbyt geometryczny. Grupę asteroid? Zbyt rozdrobnione. Po raz kolejny kot podsuwa mi pomysł. Mona Lisa II bawi się kurkiem przy wannie. Odkręca wodę. Znam jej zwyczaje – zaraz przewróci odkręconą butelkę z płynem do kąpieli, której bąbelkowa zawartość powoli rozleje się po dnie wanny.
Może dusze przypominają bańki mydlane? Wyobrażam sobie, jak wsysa je odpływ (czyli właśnie raj). Zostają porwane przez wir do kanalizacji, a następnie wypływają zupełnie gdzie indziej, w świecie tak złożonym, że trudno to w ogóle pojąć. Jak bańka mydlana mogłaby przeczuwać, skąd zostaje porwana i dokąd? W jaki sposób wyobraziłaby sobie wannę, ludzi, kanalizację, miasto, kraj, Ziemię? W najlepszym wypadku dostrzeże wodę i chłodną masę wanny…
Oto jaki pomysł podsuwa mi Mona Lisa II: odwrócony stożek, wir, wszystko wsysająca spirala…
Mam wrażenie, że lecimy już od miesięcy. Czuję się, jakbym pływał w oceanie. Na szczęście nie odczuwamy ani głodu, ani pragnienia, nie chce nam się też spać. Freddy opowiada dowcipy, żeby nas rozerwać. Kończy się na tym, że każdy z nich mówi po kilka razy. Udajemy, że tego nie zauważamy.
Od dawna już podróżujemy w kosmosie. Wreszcie, któregoś dnia…
– Galaktyka na horyzoncie! – wrzeszczy Raoul niczym wachtowy.
W oddali dostrzegamy poświatę. Nie jest to gwiazda. Dotarliśmy do Andromedy! Nie ma kształtu spirali, lecz wygląda jak soczewka. Z pewnością jesteśmy jedynymi Ziemianami, a nawet pierwszymi „Drogomlecznymi", którzy patrzą na nią z tak bliska.
Andromeda jest galaktyką młodszą od naszej, jej gwiazdy są bardziej żółte niż te należące do Drogi Mlecznej.
– Tym razem nam się udało.
Marilyn Monroe wskazuje palcem na środek galaktyki. Coś zauważyła – tam także znajduje się czarna dziura. Czyżby była to reguła obowiązująca we wszystkich galaktykach? Czarna dziura pełniąca rolę osi, wokół której kręci się gwiezdna masa?
Pikujemy w dół, w stronę wiru. Przelatujemy koło gwiazd, planet, meteorów, wsysanych przez ten niebieski otwór! Przyglądamy się im, gdy nagle dostrzegamy pędzącą duszę. Gdy mija pierwsze zaskoczenie, próbujemy ją dogonić, lecz niestety leci zbyt szybko.
Stajemy, starając się pojąć znaczenie tego, czego właśnie byliśmy świadkami. To była dusza. A więc mamy tu do czynienia ze świadomością. A zatem też z inteligencją. Otwierają się przed nami ogromne możliwości…
– Czyżbyśmy właśnie zobaczyli jakiegoś boga albo duszę pozaziemską? – zastanawia się na głos Raoul, wciąż przekonany, że uda mu się odkryć królestwo bogów.
Jeśli chodzi o mnie, Freddiego i Marilyn, bylibyśmy w pełni usatysfakcjonowani już samym spotkaniem z istotą pozaziemską…
Mijają nas kolejne ektoplazmy. Próbujemy je zatrzymać, lecz wszystkie nam się wymykają. Jeśli są to zmarli, to muszę przyznać, że nigdy w życiu nie widziałem, żeby dusza aż tak spieszyła się na Sąd Ostateczny.
– Psiakrew, psiakrew, psiakrew! – powtarza Raoul, wciąż oszołomiony.
Wreszcie ktoś nas zauważa i przywołuje.
– Kim jesteście?
To ektoplazma, lecz bijąca od niej poświata różni się od naszej. Nasza aura ma błękitny odcień, jej natomiast wpada raczej w róż.
– Aniołami z Ziemi.
Wygląd tego pozaziemskiego anioła nie jest wcale niezwykły. Chudy jak patyk, przypomina zawiadowcę z prowincjonalnej stacji kolejowej. Najwyraźniej jest równie zaskoczony jak my.
– Z Ziemi? Dlaczego to się nazywa Ziemią?
– To substancja pokrywająca jej powierzchnię. Piasek, ziemia.
– Hm… A gdzie jest ta Ziemia?
– No… gdzieś tam – odpowiada Marilyn Monroe, wskazując w stronę, z której nadlecieliśmy.
Na szczęście porozumiewamy się za pośrednictwem myśli, więc tłumacz nie jest nam potrzebny.
– Michael Pinson, do usług – mówię.
Wtedy dusza również się przedstawia.
– Nazywam się Zoz. Po prostu Zoz.
– Bardzo nam miło, Zoz.
Wyjaśniamy mu, że przybyliśmy tutaj z galaktyki Drogi Mlecznej. Zoz przetrawia powoli tę informację. Z początku nie chce nam uwierzyć, lecz po jakimś czasie, gdy wyjawiamy mu cel naszej podróży, zaczyna zmieniać zdanie. Przyznaje nawet, że sam dostrzegł w karmicznych curriculum vitae swoich klientów luki i zastanawiał się, czy ludzie ci nie reinkarnują się gdzie indziej. Nie spodziewał się jednak, by mogły one emigrować aż do innej galaktyki.
Okazuje się, że Droga Mleczna zwie się tutaj 511. Ciekawe, tutejsi używają liczb, tak samo jak my. Nad naszymi głowami mkną ektoplazmy. Zoz wyjaśnia nam, że to dusze, które lecą do Raju, przygotować się do kolejnego życia.
Pytamy go, skąd pochodzą owi zmarli. Z tego co wiadomo Zozowi, w galaktyce znajduje się tylko jedna zamieszkana planeta. Nazwa jej pochodzi nie od substancji, z jakiej jest stworzona, lecz od koloru – czerwieni. Planeta Czerwień.
Nie możemy się doczekać, aż dowiemy się czegoś więcej na jej temat. Zasypujemy Zoza pytaniami, na które on odpowiada z uprzejmością dobrego przewodnika turystycznego. Okazuje się, że Czerwianie żywią się chlebem, zupą, warzywami i mięsem. Żyją w miastach i budują domy. Słysząc to wszystko, można by sądzić, że Czerwień jest identyczna jak Ziemia. Czyżby istoty pozaziemskie były podobne do ludzi?
Zamyślam się. Literatura i kino przyzwyczaiły nas do wyobrażania sobie kosmitów jako istoty mniejsze lub większe, z licznymi odnóżami i głowami, mackami lub skrzydłami, rzadko jednak podobne do nas.
Mamy ochotę odwiedzić tę planetę. Zoz waha się przez chwilę, wreszcie zgadza się nas oprowadzić po swoim świecie. Oto przed nami znajduje się obcy glob. Czerwień wydaje się nieco większa od Ziemi.
Z zewnątrz planeta otoczona jest grubą warstwą atmosfery. Krąży po eliptycznej orbicie wokół słońca, które również jest większe od naszego. Mimo iż odległość od tej gwiazdy jest znaczna, to jednak jest ono na tyle duże, że klimat Czerwieni można śmiało porównać do warunków panujących na Ziemi.
Z punktu widzenia ziemiańskiego, Czerwień jest planetą, na której życie może się rozwijać. Im bardziej się do niej zbliżamy, tym piękniejszy wydaje nam się jej krajobraz. Stale lądy są w kolorze magenty, niebo ma fiołkoworóżową barwę, jakby oświetlone przez tańczące promienie zachodzącego słońca. Oceany są w kolorze ciemnego cyjanu. Odcień ten zawdzięczają odblaskom z nieba, ale także morskiej głębinie. Ładnie.
Читать дальше