Edmund Wells,
Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom IV
Nadszedł wreszcie wielki dzień. Książka Szczury wyszła z drukarni. Już jutro będzie można ją znaleźć w księgarniach. Udało się. Trzymam ją w rękach. Głaszczę ją. Wącham. A więc o to walczyłem tak długo. Niesamowite! Jest. Pojawiła się niczym dziecko noszone pod sercem przez wiele lat.
Szczury.
Gdy opadły pierwsze emocje, zaczyna mnie ogarniać przygnębienie. Do tej pory książka ta istniała we mnie, wypełniała mnie – teraz czuję się pusty. Dotarło wreszcie do mnie, po co się urodziłem. To już koniec. Najlepiej by było opuścić ten świat w chwili chwały, zanim nadejdzie nieunikniony spadek popularności.
Moje życie straciło sens. Pozostaje mi tylko umrzeć. Muszę zabić się teraz – dzięki temu będę mógł powiedzieć, że umarłem szczęśliwy. Czyli muszę popełnić samobójstwo. W jaki sposób się do tego zabrać? Jak zwykle przerastają mnie kwestie praktyczne.
Skąd wziąć rewolwer, z którego mógłbym do siebie strzelić? Nie mam ochoty topić się w rzece, bo woda wygląda na lodowatą. Nie skoczę też z dachu wieżowca, gdyż mam lęk wysokości. Może jakieś tabletki? Ale jakie? Poza tym jestem pewien, że przy moim pechu natychmiast bym wszystkie zwrócił. Pozostaje jeszcze metro, ale nie mam odwagi rzucić się na tory.
Na dodatek gdzieś wyczytałem, że cztery samobójstwa na pięć są nieudane. Ci, którzy strzelają sobie w usta, pozbawiają się jedynie dolnej szczęki i kończą ze zdeformowaną twarzą. Ci, którzy skaczą z szóstego piętra, łamią sobie kręgosłup i resztę życia spędzają przykuci do wózka inwalidzkiego. Ci zaś, którzy przedawkowują leki, niszczą sobie system trawienny, a następnie cierpią z powodu nieuleczalnych oparzeń żołądka.
Postanawiam się powiesić. Tego sposobu boję się najbardziej, ale jednocześnie najbardziej mnie on pociąga. Czuję, że zostałem stworzony do takiej śmierci.
Powierzam kota (niezbyt przejętego) sąsiadce, zamykam drzwi od środka, zasuwam zasłony, a następnie przyczepiam krawat do lampy w toalecie.
To właśnie w tym miejscu zawsze czułem się najlepiej. Wydaje mi się więc rzeczą logiczną, bym tutaj umarł. Wspinam się na taboret, liczę do trzech i go przewracam. Oto wiszę nad ziemią.
Pętla zaciska się coraz bardziej. Duszę się. Wiem, że to nie najlepszy moment na mazgajstwo, ale muszę przyznać, że wiszenie w tak niewygodnej pozycji i czekanie na śmierć jest wyjątkowo nieprzyjemne.
Pająk, ukryty do tej pory w prawym górnym rogu łazienki, wspina się po mnie. Wygląda na zadowolonego z nowego urozmaicenia terenu, jaki tworzy moje wiszące ciało. Zabiera się do tkania pajęczyny pomiędzy moim uchem a boazerią. Łaskocze mnie za każdym razem, gdy przechodzi koło mojego ucha.
Wszystko trwa dłużej, niż sądziłem. Powinienem był zeskoczyć z taboretu, wywołując natychmiastowe złamanie kręgów szyjnych.
Powietrze przerzedza się. Brzęczy mi w głowie. Na próżno próbuję odkaszlnąć, żeby złagodzić nieco nacisk na gardło. Krawat zaciska się naprawdę mocno. Wspominam swoje życie. Książka, szczury, kot, Gwendoline, Martine, panna Van Lysebeth, mój wydawca Charbonnier… Całkiem dobry kawałek życia, niezły film.
Czy naprawdę obejrzałem już wszystkie sceny? Hm, może mam jeszcze pokochać inne kobiety, napisać inne książki i głaskać inne koty? Pająk przytakuje, sadowiąc się w moim uchu i powodując bardzo nieprzyjemne brzęczenie.
Być może to odruch bezwarunkowy, ale nie mam już zupełnie ochoty umierać. Wiję się, próbując rozplątać węzeł. Trochę późno się do tego zabrałem. Na szczęście, jako że mierny ze mnie majsterkowicz, okazuje się, że lampa nie wisi zbyt stabilnie. Śruba puszcza. Spadam. Lampa za mną. Uderza mnie w głowę. Czuję rosnący guz. Aj!
No i proszę, żyję. To doświadczenie wyleczyło mnie ostatecznie z samobójstwa. Przede wszystkim jest strasznie bolesne. Stwierdzam też, że odebranie sobie życia to największa niewdzięczność, do jakiej możemy być zdolni. Popełniając samobójstwo, przyznaje się, że nie potrafi się przyjąć odpowiedzialności za dar życia.
Poza tym czuję, że nie mogę tak zostawić mojej książki. Została wydana, muszę jej teraz bronić, pokazywać, wyjaśniać.
Podczas pierwszego wywiadu, jakiego udzielam, dziennikarz bierze mnie za specjalistę od szczurów, który napisał dzieło popularnonaukowe. Zaprasza się mnie bardzo rzadko do programów telewizyjnych lub audycji radiowych, gdzie znajomość mojej książki przez rozmówców ogranicza się zazwyczaj do przeczytania notki z okładki. Jestem proszony o streszczenie mojej opowieści. Wytyka mi się technikę rysunku na obwolucie. Tak, jakbym to ja ją wybrał… Pojawia się kilka artykułów, które naprawdę odnoszą się do mojego dzieła, te jednak zostają umieszczone w rubryce „zwierzęta" lub „nauka". Pewien dziennikarz nie zawahał się przed określeniem mnie jako starego amerykańskiego naukowca.
Nikomu nie udało się dostrzec mojej pierwotnej intencji: mówię o ludziach poprzez opisanie zachowań zwierząt, które żyją w społeczności. Jestem rozżalony. Kiedy już dochodzę do głosu, padające pytania nie pozwalają mi się wytłumaczyć. Pyta się mnie: „Jak długo żyje szczur?", „Ile małych rodzi się w jednym miocie?" albo jeszcze: „Jak skutecznie pozbyć się tych gryzoni?".
Tak bardzo bym chciał choć raz porozmawiać z filozofami, socjologami, politykami, omówić ustalone role, trudności z przełamaniem stałych stosunków pomiędzy wykorzystującym, wykorzystywanym, samodzielnym i popychadłem. Niestety jedynym rozmówcą, jakiego proponuje mi stacja radiowa, jest specjalista od deratyzacji, cytujący długą listę produktów chemicznych, które człowiek ma do dyspozycji. Trudno tu wdawać się w jakąkolwiek dyskusję. Mogę jeszcze tylko liczyć na marketing szeptany. Nic więcej nie zdołam uczynić dla mojej książki. Moje zadanie jest skończone. Muszę oczyścić umysł. Ale jak? Telewizja! Wiadomości.
Chris Petters wydaje się jakiś odmieniony. Jego włosy zmieniły kolor. Z pewnością je zafarbował. Prezenter oznajmia, iż w Arkansas banda uczniów rozstrzelała, posługując się pistoletem maszynowym, grupę dzieci na boisku szkolnym. Istnieje pewne określenie, by opisać ten fenomen: „Amok". Przed śmiercią pojawia się potrzeba wymordowania jak największej liczby bliźnich.
Wiadomości zawsze działały na mnie kojąco. Nieszczęścia innych pozwalają mi zapomnieć o moich własnych, a jednocześnie podsuwają pomysły do nowych historii. Chris Petters kontynuuje swoją litanię mniejszych i większych codziennych horrorów.
Skandal w bankach spermy: wiele kobiet wybierało tego samego dawcę, Hansa Gustavsona, wysportowanego blondyna o niebieskich oczach. Mężczyzna ten mógłby być obecnie ojcem co najmniej pół miliona dzieci. Hans zarzeka się, że nie miał pojęcia o sukcesie swojej spermy, a oddawał ją jedynie po to, by zdobyć środki finansowe na studia. Odtąd jednak zachowa swoje gamety dla siebie.
Słabe trzęsienie ziemi w Los Angeles. Sejsmolodzy uważają, że wstrząs może mieć związek z rozpowszechnieniem się podziemnych prób nuklearnych.
Medycyna: w Rosji odkryto nieznaną do tej pory chorobę – nowotwór pępka.
Meteo: bezchmurnie.
Giełda: spadek indeksu Dow Jonesa.
Jest coraz lepiej. Wszyscy ci ludzie, którzy rzucają się sobie do gardeł w walce o nowe terytoria lub o władzę, przypominają mi szczury z mojej powieści. Rzucam okiem na stolik, na którym spoczywa moje dzieło. Szczury. Przedmiot ten wydaje mi się magiczny, żywy. Niech teraz zacznie swoje życie, już beze mnie.
Читать дальше