Atahualpa zastanawia się chwilę.
Wreszcie mówi, że jako władca Inków i Syn Słońca naturalnie posiada wiedzę na temat kosmogonii swojego ludu. Nad aniołami jest Bóg, lecz nie umie nam powiedzieć, w jaki sposób moglibyśmy to sprawdzić.
Raoul twierdzi, że nad aniołami znajduje się kraina „siódemek". Czy liczba ta kojarzy mu się z czymś konkretnym?
Nagle inkaski władca przypomina sobie, że któregoś dnia, gdy jako wędrująca dusza przechadzał się po ambasadzie Korei Południowej w Peru, spotkał pewną niezwykłą młodą dziewczynę. Zdawała się ona posiadać nieprzeciętną wiedzę, a w dodatku najwyraźniej również pochodziła z bardzo daleka. Świat, który dręczy minione istnienia, jest według Atahualpy światem wyższym niż świat ludzi, a także wyższym niż kraina aniołów. Nie zdziwiłby się, gdyby się okazało, że tamta dziewczyna, zwykła śmiertelniczka, kryła w głębi swej duszy sekret krainy „siódemek". Jak już mieliśmy to okazję sprawdzić w wypadku Papadopulosa, świetlne istoty lubią czasami wykorzystywać ludzi do ukrycia swoich sekretów i skarbów. Chowają je w ich podświadomości, niczym w najbezpieczniejszej skrytce.
– Kim była ta dziewczyna? – pyta Raoul.
Atahualpa nachyla się ku nam i szepcze:
– Nathalie Kim, córka ambasadora Korei w Peru.
Po tych słowach dawny monarcha amerykańskich Indian przybiera poważną minę i rozkazuje swoim wojownikom, by ustawili się w szeregu. Są gotowi do wyruszenia do Raju.
Jeden po drugim, inkascy żołnierze oplatają nasze stopy, wspinają się po naszych plecach, by wreszcie pojawić się u szczytu głowy. Raoul i ja wykrzywiamy twarze z bólu, gdyż za każdym razem gdy wędrująca dusza nas przenika, odczuwamy odłamki jej minionego cierpienia.
Po ich odejściu, gdy ponownie zostajemy sami, zwracam się do przyjaciela z pytaniem:
– Nathalie Kim? Znasz ją? Co to za jedna?
– Jedna z moich klientek – odpowiada w zamyśleniu Raoul.
Cierpię na lunatyzm. Wstaję w środku nocy i spaceruję po dachu. Nienawidzę, gdy moje ciało odmawia mi posłuszeństwa. To tak, jakby ten Inny, uwięziony we mnie, miał ochotę rozprostować kości.
Po przebudzeniu dręczy mnie migrena. Być może Inny nie ma jeszcze dość i wciąż drąży mnie od wewnątrz…
Od czasu gdy po raz pierwszy wzięłam udział w sesji fotograficznej jako modelka, mam wiele nowych propozycji. Jestem coraz bardziej popularna. Mama załatwia formalności z agencjami i negocjuje w moim imieniu.
Mam osiem lat i zarabiam na siebie. W normalnych warunkach wszyscy powinniśmy nie posiadać się ze szczęścia, niestety tata i mama ciągle się kłócą. Rozmawiają o „forsie małej". To zapewne aluzja do mnie, jeszcze jedno słowo dorosłych, którego nie rozumiem. Mama twierdzi, że to ona ustala warunki kontraktów, więc należy jej się procent od tego, co zarobię. Tata wtrąca, że „to dziecko zrobiliśmy przecież we dwoje, nie?" i dodaje: „Poza tym mała jest bardziej podobna do mojej matki niż do ciebie".
Lubię, gdy rodzice przypisują sobie wkład w moją urodę. Mama krzyczy wtedy coraz głośniej. Oznajmia, że wynajęła prywatnego detektywa, który śledzi tatę i rzuca mu w twarz zdjęcia „z tą twoją laseczką".
Tata powiedział mamie:
– Tak czy owak starzejesz się, moja droga, muszę zacząć rozglądać się za kimś, kto cię zastąpi.
Mama mówi tacie, że nie umie się kochać. To nieprawda. Uwielbiam, kiedy tatuś obsypuje mnie pocałunkami i zapewnia mnie, że mnie kocha. Tata odpowiada, że nie istnieją impotenci, tylko nieudolne kobiety.
Mama wymierza mu policzek.
Tata jej oddaje.
Mama mówi, że skoro tak, to ona wyprowadza się do swojej matki. Bierze jakąś figurkę i rzuca ją w kierunku taty. Wtedy on wypowiada rytualne zdanie: „Nie przy małej". Idą do swojego pokoju i dalej wrzeszczą, a po jakimś czasie następuje cisza i słyszę, jak mama jęczy: „tak" i „och, och, och" i znowu „tak, tak" i „nie, nie", jak gdyby nie umiała się zdecydować.
Nikt nie przyszedł mnie pocałować na dobranoc albo opowiedzieć bajkę. Płakałam, a potem zaczęłam się modlić. Chcę, żeby moi rodzice mniej się kłócili, a więcej mną zajmowali.
– Hej, mały! Chcesz się bić?
– Nie – odpowiadam kategorycznie.
– Boisz się nas?
– Tak.
– Hm… bardzo się nas boisz?
– Bardzo.
Moja reakcja zaskoczyła chłopaków wymuszających haracz. Zazwyczaj każdy odpowiada, że się nie boi. Ot tak, dla brawury. Żeby sobie dodać otuchy. Ja nie muszę udawać odważnego.
Szef bandy czeka, aż spojrzę mu w oczy, aż rzucę mu wyzwanie, ale ja wbijam wzrok w niebieską linię horyzontu.
To Martine nauczyła mnie omijać spojrzeniem niebezpieczne psy, włóczęgów i pijaków, gdyż zawsze traktują to jako prowokację. Za to podczas gry w szachy powinno się nie spuszczać wzroku z grzbietu nosa przeciwnika, patrzeć dokładnie między jego oczy. To go dekoncentruje. „Ma wrażenie, że czytasz w jego myślach", powiedziała Martine.
Bez wątpienia ta dziewczyna nauczyła mnie wielu rzeczy. Nauczyła mnie też szanować przeciwnika. Według niej prawdziwe zwycięstwo to takie, które odnieśliśmy z minimalną przewagą. „Jeśli pokonamy przeciwnika ze zbyt dużą łatwością, to się nie liczy".
– Hej, kpisz sobie z nas? – pyta przywódca łobuzów.
– Nie.
Jeszcze jedna rada Martine. Wystarczy odpowiadać rozsądnie tym, którzy zachowują się w stosunku do nas agresywnie, a łatwiej będzie zbić ich z tropu.
Idę spokojnie dalej. Tamci wyraźnie się wahają. Wahający się napastnik – wiem to, odkąd gram w szachy – zostaje o krok w tyle. Wykorzystuję okazję i mijam ich spokojnie.
Mój oddech jest regularny, bicie serca również. Żadnego skoku adrenaliny. Dobra, udało mi się pokonać tę przeszkodę, choć wiem, że za kilka minut, gdy tylko uzmysłowię sobie niebezpieczeństwo, jakie właśnie mnie ominęło, poczuję napływający atak paniki. Moje serce zacznie bić jak szalone i będę trząsł się ze strachu. Wtedy jednak nieprzyjaciel będzie już daleko za mną i nie będzie miał okazji rozkoszować się przerażeniem, jakie we mnie wzbudził.
Co dziwne, zawsze zaczynam bać się z opóźnieniem. W danym momencie, cokolwiek by się działo, zachowuję zimną krew, wyglądam na spokojnego, a dopiero kwadrans później strach eksploduje w mojej głowie.
Ciekawe.
Rozmawiałem o tym z Martine. Ona twierdzi, że to forma reakcji obronnej, którą musiałem sobie wypracować jeszcze jako małe dziecko. Za pierwszym razem, gdy zostałem zaatakowany, mój mózg opracował sposób na przeżycie. Martine uważa, że moje zamiłowanie do pisania opowiastek jest związane z tym pierwotnym strachem. Pisząc, mszczę się, wyżywam. Iluż złoczyńców, potworów, smoków i morderców posiekałem wirtualnie na kawałki za pomocą mojego pióra?
Pisanie to moja obrona, mój sposób na utrzymanie się przy życiu. Tak długo, jak będę pisał, źli mnie nie przestraszą.
Liczę, że pisarstwo pozwoli mi na znalezienie wyjścia z jeszcze wielu niebezpiecznych sytuacji życiowych.
Jestem w trakcie redagowania kolejnego tekstu z myślą o Martine. To historia tchórzliwego chłopca i pewnej kobiety, która go chroni i sprawia, że poznaje samego siebie.
Narzekałem na sierociniec w Sankt Petersburgu. Niesłusznie. Poprawczak dla młodocianych przestępców w Nowosybirsku jest znacznie gorszym miejscem. W sierocińcu jedliśmy wióry mięsne, lecz przynajmniej były świeże. Tutaj są zepsute. Od kiedy tu jestem, mój system odpornościowy zdecydowanie się wzmocnił.
Читать дальше