– Nie mam wątpliwości. Chodzi tylko o to, że ja sama jestem szczęśliwa z tym, co mam.
Sachiko patrzyła na dwa małe kociaki, drapiące obok niej tatami. Przez kilka chwil panowało milczenie.
– Muszę wracać – odezwałam się wreszcie. – Będą się o mnie martwić. – Podniosłam się, ale Sachiko nie spuszczała wzroku z kociąt. – Kiedy wyjeżdżasz? – spytałam.
– Za kilka dni. Frank przyjedzie swoim samochodem i zabierze nas. Przed końcem tygodnia powinniśmy być na pokładzie statku.
– Rozumiem, że nie będziesz już pomagać pani Fujiwara.
Etsuko spojrzała na mnie z krótkim, pełnym niedowierzania śmiechem.
– Etsuko, niedługo czeka mnie wyjazd do Ameryki. Nie ma potrzeby, żebym pracowała dalej w jadłodajni.
– Rozumiem.
– Może byłabyś tak dobra, Etsuko, i poinformowała panią Fujiwara o mojej decyzji. Nie planuję już więcej się z nią spotykać.
– Więc nie powiesz jej sama?
Sachiko westchnęła ze zniecierpliwieniem.
– Etsuko, czy nie spostrzegłaś, jak nienawistna była praca w jadłodajni dla kogoś takiego jak ja? A jednak nie uskarżałam się i robiłam to, co mi kazano. Jednak to już minęło i bynajmniej nie ciągnie mnie do tego miejsca. – Jedno z kociąt szarpało za rękaw jej kimona, więc dała mu ostrego klapsa, po którym małe stworzenie umknęło pośpiesznie do swojego kąta. – Więc pozdrów ode mnie panią Fujiwara – powiedziała. – I życz jej wszystkiego najlepszego w interesach.
– Uczynię tak. Teraz jednak wybacz mi, muszę już iść.
Tym razem Sachiko wstała i odprowadziła mnie do drzwi.
– Przyjdę pożegnać się z tobą przed wyjazdem – obiecała, gdy wkładałam sandały.
Początkowo sen zdawał się zupełnie niewinny: śniłam o czymś, co widziałam poprzedniego dnia – o małej dziewczynce, której zabawy obserwowaliśmy w parku. A potem, następnej nocy, sen powrócił. I powracał niejednokrotnie w czasie kilku ostatnich miesięcy.
Niki i ja obserwowałyśmy, jak dziewczynka buja się na huśtawce – w to popołudnie, gdy wybrałyśmy się do wioski na spacer. Był to trzeci dzień wizyty Niki; rzęsisty deszcz przerodził się w mżawkę. Już od kilku dni nie wychodziłam z domu i gdy wyszłyśmy na krętą alejkę, odetchnęłam z prawdziwą przyjemnością.
Niki spacerowała trochę za szybko, a jej wąskie, skórzane buty skrzypiały przy każdym kroku. Choć bez trudu dostosowałam się do jej tempa, wolałam nieco spokojniejszą przechadzkę. Niki, jak sądzę, musi się dopiero nauczyć, że spacer sam w sobie może stanowić przyjemność. Ponadto zdawała się zupełnie niewrażliwa na uroki wiejskiego krajobrazu, mimo iż tu właśnie się wychowała. Powiedziałam jej to w czasie spaceru, a ona odparła szorstko, że to nie jest prawdziwy krajobraz wiejski, a tylko jego sztuczna wersja dla mieszkających tu zamożnych ludzi. Śmiem twierdzić, że ma rację; nigdy nie wybrałam się na północ, do rolniczych obszarów Anglii, gdzie – jak zapewnia Niki – można zobaczyć prawdziwy wiejski krajobraz. Niemniej jednak z tych alejek emanuje cisza i spokój, które przez lata nauczyłam się doceniać.
Gdy dotarłyśmy do wioski, zaprowadziłam Niki do herbaciarni, gdzie zachodziłam raz na jakiś czas. Wioska jest mała – tylko kilka hoteli i sklepów. Herbaciarnia położona jest na rogu ulicy, nad piekarnią. Tego popołudnia usiadłyśmy z Niki przy stoliku obok okna i właśnie stamtąd przyglądałyśmy się tej małej dziewczynce bawiącej się w parku. Usiadła na huśtawce i zaczęła coś wołać do dwóch kobiet siedzących nie opodal na ławce. Była to wesoła dziewczynka ubrana w zielony płaszczyk przeciwdeszczowy i małe gumiaczki.
– Może niedługo wyjdziesz za mąż i będziesz miała dzieci – powiedziałam. – Tęsknię za małymi dziećmi.
– A ja wcale – odrzekła Niki.
– No cóż, chyba jesteś jeszcze za młoda.
– Tutaj nie chodzi o wiek. Po prostu nie mam ochoty na gromadkę wrzeszczących dzieciaków.
– Nie obawiaj się, Niki – zaśmiałam się. – Bynajmniej nie nalegam, żebyś już teraz została matką. Po prostu zachciało mi się nagle być babcią i to wszystko Myślałam sobie, że sprawisz mi tę przyjemność, lecz to może zaczekać.
Mała dziewczynka, stojąc na siedzeniu huśtawki, ciągnęła mocno za łańcuch, a mimo to huśtawka nie chciała się unieść. Zaśmiała się i znów zawołała coś do dwóch kobiet.
– Jedna z moich przyjaciółek urodziła niedawno dziecko – powiedziała Niki. – I naprawdę się cieszy, choć trudno mi pojąć dlaczego. Urodziła jakieś okropne, wrzeszczące stworzenie.
– Przynajmniej jest szczęśliwa. A ile ma lat?
– Dziewiętnaście.
– Dziewiętnaście? Nawet młodsza od ciebie. Czy jest mężatką?
– Nie. A czy to takie istotne?
– Na pewno nie może być szczęśliwa.
– A czemu nie? Czy tylko dlatego, że nie jest mężatką?
– Właśnie tak. I dlatego, że ma tylko dziewiętnaście lat. Nie wierzę, że jest z tego powodu szczęśliwa.
– A co ma do tego małżeństwo? Chciała tego, zaplanowała to i koniec.
– Czy ona ci tak powiedziała?
– Och, mamo, przecież ją znam, to moja przyjaciółka. Wiem, że tego chciała.
Kobiety siedzące na ławce podniosły się z miejsc. Jedna z nich zawołała dziewczynkę, która zeszła z huśtawki i pobiegła w ich kierunku.
– A co z ojcem dziecka? – spytałam.
– On też jest szczęśliwy. Pamiętam moment, kiedy się dowiedzieli. Wszyscy poszliśmy to uczcić.
– Ludzie zawsze udają, że są zachwyceni. Tak jak w tym filmie, który widziałyśmy wczoraj wieczorem.
– W jakim filmie?
– Przypuszczam, że go nie oglądałaś. Czytałaś swoją gazetę.
– Ach tak, tamten film. Był okropny.
– Niewątpliwie. Właśnie o to mi chodzi. Jestem pewna, że nikt nie przyjmuje w taki sposób wieści o dziecku.
– Szczerze mówiąc, mamo, nie rozumiem, jak możesz siedzieć i oglądać takie bzdury. Kiedyś prawie wcale nie oglądałaś telewizji. Pamiętam, że robiłaś mi awantury, ponieważ siedziałam zbyt dużo przed telewizorem.
Roześmiałam się.
– Widzisz, jak nasze role się odwróciły, Niki. Jestem przekonana, że chcesz dla mnie dobrze. Musisz oduczyć mnie marnowania czasu.
*
Gdy wracałyśmy z herbaciarni, niebo zachmurzyło się złowieszczo, a deszcz przybrał na sile. Właśnie minęłyśmy małą stację kolejową, gdy z tyłu dobiegł nas głos:
– Pani Sheringam! Pani Sheringam! Odwróciłam się i ujrzałam biegnącą za nami niewysoką kobietę w płaszczu.
– Tak myślałam, że to pani – powiedziała, zrównując się z nami. – Jak się pani miewa? – spytał z radosnym uśmiechem.
– Dzień dobry, pani Waters – odparłam. – Jak miło panią widzieć.
– I znowu pogoda się popsuła, prawda? Och, dzień dobry, Keiko. – Dotknęła rękawa Niki. – Nie poznałam cię.
– Nie – wyjaśniłam pośpiesznie. – To jest Niki.
– Niki, oczywiście, że Niki. Mój Boże, jak ty wyrosłaś, moja droga. Dlatego cię pomyliłam. Niezwykle wyrosłaś.
– Dzień dobry, pani Waters – powiedziała Niki dochodząc powoli do siebie.
Pani Waters mieszka niedaleko mnie. Ostatnio rzadko ją widuję, lecz wiele lat temu udzielała lekcji fortepianu obydwu moim córkom. Przez kilka lat uczyła Keiko, a potem przez jakiś rok Niki, gdy ta była jeszcze dzieckiem. Raczej szybko zorientowałam się, że pani Waters jest dość mierną pianistką, a jej ogólny stosunek do muzyki uważałam za irytujący; na przykład zarówno utwory Chopina, jak i Czajkowskiego określała jako „czarujące melodie”. Jednak była tak ogromnie czuła kobietą, że nigdy nie miałam serca, aby się z nią rozstać
Читать дальше