Kazuo Ishiguro
Pejzaż W Kolorze Sepii
Przełożył Krzysztof Filip Rudolf
Tytuł oryginału A Pale View of Hills
Niki, czyli imię, które nadaliśmy ostatecznie mojej młodszej córce, nie jest skrótem – to wyraz kompromisu, do jakiego doszłam z jej ojcem. Paradoksalnie to właśnie on chciał dać jej japońskie imię, a ja – być może powodowana jakimś egoistycznym pragnieniem odcięcia się od przeszłości – nalegałam na angielskie. W końcu zgodził się na Niki, uważając, że pobrzmiewają w nim jakieś odległe echa Wschodu.
W odwiedziny przyjechała do mnie na początku tego roku, w kwietniu, gdy w powietrzu nadal unosił się chłód, a z nieba leciała mżawka. Być może zamierzała zostać dłużej, lecz tego nie wiem. Dostrzegłam jednak, że mój wiejski dom i otaczająca go cisza wprawiają ją w niepokój i że niecierpliwie wyczekuje momentu, gdy powróci do swojego życia w Londynie. Z irytacją słuchała moich płyt z muzyką klasyczną i przerzucała stronice rozlicznych pism. Telefonowano do niej regularnie, a wtedy – chuda, okryta obcisłym strojem – jednym susem przesadzała dywan, zawsze starannie zamykając za sobą drzwi, bym przypadkiem nie dosłyszała jej rozmowy. Wyjechała po pięciu dniach.
Dopiero na drugi dzień wspomniała o Keiko. Ranek był szary i wietrzny, więc przysunęłyśmy fotele do okna, by obserwować deszcz obmywający mój ogród.
– Spodziewałaś się, że przyjadę? – spytała. – To znaczy na pogrzeb?
– Nie, chyba nie. Nie myślałam, że się pojawisz.
– Ta wiadomość naprawdę mnie poruszyła. Byłam o krok od przyjazdu.
– Nigdy się nie spodziewałam, że przyjedziesz.
– Ludzie nie wiedzieli, co w rzeczywistości mnie męczy – rzekła. – Nie powiedziałam nikomu. Zdaje się, że byłam ogromnie zmieszana. Nie byliby w stanie tego pojąć, naprawdę nie byliby w stanie pojąć tego, co czułam. Przecież siostry powinny być sobie bliskie, prawda? Można ich nie lubić, lecz mimo wszystko pozostają nam bliskie. Jednakże tak nie było. Nawet nie pamiętam teraz, jak wyglądała.
– Tak, od waszego spotkania upłynęło już trochę czasu.
– Pamiętam tylko, że przy niej zawsze czułam się nieszczęśliwa. To wszystko, co mi się z nią kojarzy. Niemniej jednak poczułam smutek, gdy się dowiedziałam.
Być może nie tylko cisza wygnała moją córkę z powrotem do Londynu. Gdyż choć nigdy nie rozwodziłyśmy się dłużej nad śmiercią Keiko, ona zawsze była gdzieś w pobliżu, unosząc się nad naszymi głowami, gdy zasiadałyśmy do rozmowy.
Keiko, w przeciwieństwie do Niki, była czystej krwi Japonką i wiele gazet szybko zwróciło uwagę na ten fakt. Anglicy z upodobaniem pielęgnują w sobie przekonanie, że nasza rasa posiada wrodzony instynkt samobójczy; zupełnie jak gdyby dalsze wyjaśnienia były niepotrzebne. Doniesienia zawierały tylko dwie informacje: że była Japonką i że powiesiła się w swoim pokoju.
Tego samego wieczora stałam przy oknie, wpatrując się w ciemności, gdy z głębi pokoju dobiegł mnie głos Niki: O czym teraz myślisz, mamo? – Siedziała na sofie z książką na kolanach.
– Myślałam sobie o kimś, kogo kiedyś znałam. O kobiecie, którą kiedyś znałam.
– O kimś, kogo znałaś, kiedy… zanim przyjechałaś do…
– Znałam ją, gdy mieszkałam w Nagasaki, jeśli o to ci chodzi. – Nie spuszczała ze mnie wzroku, więc dodałam: – Dawno temu. Na długo przed poznaniem twojego ojca.
Zdawała się usatysfakcjonowana i wygłosiwszy jakąś ogólnikową uwagę, powróciła do swojej książki. Pod wieloma względami Niki jest czułym dzieckiem. Nie przyjechała jedynie po to, by zobaczyć, jak przyjęłam wiadomość o śmierci Keiko; zjawiła się tutaj z określoną misją. W ciągu ostatnich bowiem lat umyśliła sobie podziwiać pewne zdarzenia z mojej przeszłości i zjawiła się pełna gotowości, by powiedzieć mi, że bynajmniej nie zmieniła zdania i że nie powinnam żałować podjętych ongiś decyzji. Krótko mówiąc, aby uspokoić mnie, że nie jestem odpowiedzialna za śmierć Keiko.
Nie mam większej chęci rozwodzić się teraz nad sprawą Keiko, gdyż niewielkie przynosi mi to ukojenie. Wspominam tu o niej dlatego, że wiązała się z tamtą kwietniową wizytą Niki oraz że właśnie wówczas, po tak długim czasie, przypomniałam sobie Sachiko. Nigdy nie znałam jej dobrze. Prawdę mówiąc, na naszą przyjaźń złożyło się zaledwie kilka letnich tygodni wiele lat temu.
Najgorsze było już wtedy za nami. Jak zwykle roiło się od amerykańskich żołnierzy – gdyż trwały walki w Korei lecz w Nagasaki, w porównaniu z tym, co działo się wcześniej, dni pełne były spokoju i ulgi. Świat przeczuwał nadchodzące zmiany.
Mieszkałam wówczas wraz z mężem we wschodniej części miasta, skąd tramwajem szybko można się było dostać do centrum. W pobliżu płynęła jakaś rzeka i powiedziano mi kiedyś, że przed wojną na jej brzegu leżała niewielka wioska. Później jednak spadła bomba i zostały tam jedynie zwęglone ruiny. Rozpoczęto odbudowę i niebawem stanęły tam cztery betonowe budynki, z których każdy liczył około czterdziestu oddzielnych mieszkań. Z tych czterech budynków nasz był ostatni i wskazywał, że program odbudowy tu właśnie ugrzązł w martwym punkcie. Między nami a rzeką rozciągało się pustkowie, kilka akrów wyschłego błota i rowów. Wielu ludzi uskarżało się, że jest to zagrożenie dla zdrowia, i rzeczywiście ich skargi nie były bezpodstawne. Przez okrągły rok wszystkie doły pełne były stojącej wody, a w miesiącach letnich moskity stawały się wręcz nie do zniesienia. Od czasu do czasu pojawiali się urzędnicy kierujący pomiarami lub sporządzający notatki, lecz miesiące mijały i nic się nie działo.
Mieszkańcy owych bloków podobni byli do nas – młode małżeństwa. Mężowie najczęściej byli zatrudnieni w rozwijających się wówczas firmach. Wiele z tych mieszkań stanowiło własność tychże firm, które wynajmowały je swoim pracownikom na korzystnych warunkach. Mieszkania nie różniły się od siebie: na podłogach leżały tatami, a w łazienkach i kuchniach panował styl zachodni. Były małe i podczas cieplejszych miesięcy szybko się nagrzewały, lecz właściwie wśród ich mieszkańców panowało zadowolenie. Pamiętam wszakże wyczuwalną tam atmosferę tymczasowości, jak gdyby każde z nas wyczekiwało dnia, kiedy przeniesie się w jakieś lepsze miejsce.
Tylko jeden drewniany domek przeżył wojenne zniszczenia i prace państwowych spychaczy. Widziałam go z naszego okna – stał samotnie na skraju tego pustkowia, praktycznie tuż nad samą rzeką. Takie domki można często spotkać na wsi – ich dachy, kryte dachówką, opadają ukośnie prawie do samej ziemi. Nierzadko, w chwilach pustki, stałam w oknie, uporczywie się weń wpatrując.
Sądząc po wrażeniu, jakie wywołało przybycie Sachiko nie ja jedna wpatrywałam się w ów domek. Dużo spekulowano na temat dwóch mężczyzn, których widziano tam kiedyś przy pracy – czy byli państwowymi robotnikami, czy też nie. Potem zaczęto mówić, że mieszka tam jakaś kobieta z córeczką, a ja widziałam je kilka razy, gdy przemierzały poprzecinane rowami pustkowie.
Mniej więcej na początku lata – byłam wtedy w trzecim lub czwartym miesiącu ciąży – po raz pierwszy zauważyłam ten wielki amerykański samochód, biały i poobijany, który podskakując na wybojach, zmierzał w kierunku rzeki. Miało się już dobrze ku wieczorowi, a zachodzące za domkiem słońce przez moment zalśniło w karoserii samochodu.
Читать дальше