– Przyjdzie, w każdej chwili może się tu zjawić! – zapewniał Magnus.
– Dlaczego tak się spóźnia?
– Mario, nie marudź, przecież musiał zostać…
– Gdzie?
– Przy moście. Ale przyjdzie!
– Przy moście? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Ależ… To znaczy, że on zatrzymał Duńczyków, żebyśmy zdążyli uciec? To dlatego nikt nas nie gonił?
Magnus westchnął.
– Spróbuj zrozumieć, Mario. Przecież chodzi o przyszłość Norwegii. Nie może zginąć żadne z nas, ani ty, ani ja. Czy nie pojmujesz, że wielka sprawa wymaga wielkich ofiar?
Maria uniosła się powoli z miejsca, wpatrując się w Magnusa rozszerzonymi źrenicami. Żeby nie krzyknąć, przycisnęła dłoń do ust. Opanowała się jednak szybko.
– Wracamy natychmiast! – zawołała i rozejrzała się w poszukiwaniu peleryny.
Magnus chwycił ją za ręce.
– Mario – upominał surowo. – Czy nie rozumiesz, że to niemożliwe? Dotarliśmy do celu, nie możemy stąd wychodzić, to zbyt niebezpieczne. Jeśli Endre żyje, przyjdzie tu. A jeśli zginął, to i tak mu nie pomożemy. On poświęcił życie za przyszłość Norwegii. Czy możesz zrozumieć, jak mnie samemu trudno było przyjąć taką ofiarę?
Szlochając uwolniła ręce.
– Mam w nosie przyszłość Norwegii, chcę, by wrócił Endre!
– Mario! Nie bądź niesprawiedliwa. Tęsknię za nim tak samo jak ty, ale zwycięstwo wymaga ofiar. Ja przecież też wyruszyłem na bitwę…
– To coś zupełnie innego. W bitwie uczestniczy wielu żołnierzy i wszyscy mają szansę. A Endre? Miał ją? Poproszę brata o pomoc!
– Nikt nie może opuszczać zamku. Przed chwilą zostały zamknięte bramy. W okolicy nadal toczą się walki. Twój brat uzyskał zgodę na zatrzymanie się tutaj pod warunkiem, że nie będzie się angażował po żadnej ze stron konfliktu.
Maria zaczerpnęła powietrza i wytarła łzy.
– Poddaję się – powiedziała bezbarwnym głosem.
A kiedy wrócił książę Alexander, pożegnała się na dobranoc i wyszła.
Znowu wyskakuję przez okno, pomyślała zgnębiona, kiedy nieporadnie zawisła trzymając się parapetu. Kiedy po raz pierwszy ujrzałam Endrego, rzucił mnie przez okno prosto w ramiona Magnusa… Przepraszał mnie za to, o ile dobrze pamiętam. Wtedy uratował mi życie. A teraz… O mój Boże! Co mu się mogło stać?
O, tak, dobrze. Teraz się trzymam. Tylko ta idiotyczna spódnica! No, jeszcze jedno lekkie szarpnięcie i będę na dole,
Doprowadziła do porządku ubranie i ocierając łzy, próbowała rozeznać się w okolicy. Gęsty śnieg przesłaniał widoczność.
– Endre! Endre! – powtarzała, biegnąc bez tchu, a serce waliło jej jak szalone.
Gdzie ja jestem? Czy idę dobrą drogą? Tak, to główny trakt. Chyba lepiej będzie go ominąć.
Jak Magnus mógł to zrobić? Jak mógł zawieść przyjaciela?
Przypomniawszy sobie otwartą, szczerą twarz Endrego, wybuchnęła gwałtownym płaczem i przez chwilę nie była w stanie iść dalej.
Co właściwie znaczy Magnus bez Endrego? Czy można sobie wyobrazić Magnusa bez nieodłącznego przyjaciela?
Przyspieszyła.
Magnus… Co takiego uczynił dla Norwegii? Czy to wszystko, co robił, nie przypominało budowania zamków na lodzie?
Kiedyś powiedział, że obojętnie co się zdarzy, nic nie rozdzieli ich trojga. Teraz dopiero zrozumiała, dlaczego Endre popatrzył wtedy na niego dziwnie smutno. Zdawał sobie sprawę, że gdy nadejdzie godzina próby, Magnus nie sprosta oczekiwaniom.
Z daleka zobaczyła maszerujących żołnierzy, ukryła się więc pośpiesznie i poczekała, aż przejdą. Nie zastanawiała się nawet, czy to Duńczycy, czy Szwedzi, było jej to całkiem obojętne. Nagle potknęła się o ciało leżące na ścieżce. Serce omal nie wyskoczyło jej ze strachu, ale na szczęście to nie był Endre.
Doszła na skraj lasu. Przed nią rozciągało się otwarte pole, dalej znajdował się most.
Unosząc wysoko nogi, brodziła w gliniastej brei. Na polu ktoś leżał…
Podeszła bliżej. Ze skulonego ciała sterczało kilka strzał. Kusza. Czarne, mokre włosy.
– Endre! – Okrzyk, jaki wydobył się z jej gardła, wyrażał ból i przerażenie.
Szlochając usiłowała strząsnąć śnieg z jego pleców. Dotknęła strzał. Jedna wydawała się tkwić w ciele niezbyt głęboko. Z trudem tłumiąc mdłości, wyciągnęła ją.
Druga wbiła się nieco głębiej. Maria zawahała się. Wyrwać ją? Nie, nie miała odwagi. Przełamała się jednak, pociągnęła mocno strzałę i natychmiast zatamowała krew zdjętą z głowy chustką.
– Dobry Boże! Ocal go! – prosiła.
Na chwilę odjęła chustkę i przyłożyła dłoń, która okryła się ciepłą, lepką krwią.
Opadła, wyczerpana ze zmęczenia i zdenerwowania.
– Dzięki Ci, dobry Boże! Żyje! – wyszeptała i rozejrzała się wokół.
Mimo ciemności dostrzegła w oddali kontury jakiejś opuszczonej chaty.
Muszę go tam zaciągnąć, pomyślała. Ale jak?
Gdybym tak miała nóż… Ale przecież Endre powinien mieć!
Szukała gorączkowo, wreszcie znalazła. Rzuciła się w stronę świerkowego lasu, dziękując w duchu, że żołnierze najwyraźniej sobie poszli, i nacięła pospiesznie większych gałęzi.
Ale te jego rany, myślała zatroskana. Może położę go na brzuchu.
Niełatwo było drobnej dziewczynie unieść ciężkie, bezwładne ciało. Kiedy kładła Endrego na gałęziach, odkryła kolejną ranę z przodu na ramieniu.
Gałęzie zagłębiły się w mokrej brei, śnieg zacinał dziewczynie w twarz.
Nie może leżeć ani na plecach, ani na brzuchu, myślała gorączkowo. Jedynie na boku… Gdyby mógł mi trochę pomóc!
Powinnam się pospieszyć, bo jeszcze się wykrwawi. Może niepotrzebnie wyjmowałam strzały? Tak niewiele wiem…
Potykając się, zaczęła ciągnąć za sobą gałęzie. Prymitywne nosze poruszały się wolno naprzód, zostawiając w błocie głębokie ślady.
– Wybacz, Endre, powtarzała w myślach. Sprawiam ci dodatkowy ból, ale muszę cię umieścić pod dachem.
A jeśli drzwi okażą się zamknięte? Albo jeśli w środku natknę się na wrogów?
Ale chata była pusta. Księżniczka wciągnęła rannego do izby, zapaliła kaganek i przysłoniła jedyne okno.
W pomieszczeniu stało niewiele sprzętów, ale najważniejsze, że było łóżko, a także palenisko. Maria roznieciła ogień. Nie zastanawiała się nad tym, że ktoś może dostrzec dym ulatujący z komina. Endre musiał się rozgrzać po tak długim leżeniu na mrozie.
Z trudem ułożyła rannego w łóżku. Zdjęła buty z jego nóg, a potem kaftan i koszulę.
Przyniosła wodę i ostrożnie przemyła rany, które na szczęście już nie krwawiły. Potem podarła halkę na paski, a kiedy zaczęła bandażować, Endre otworzył oczy.
– Mario – szepnął patrząc na nią.
– Tak, Endre. Jak się czujesz?
Jęknął z bólu.
Maria właśnie opatrywała mu ranę na ramieniu, chyba najmniej groźną, ale gdy jej dotknęła, Endre krzyknął przeraźliwie.
– Ciii… – uspokajała go przestraszona. – Ktoś może nas usłyszeć!
Ale Endre nie zdawał sobie z tego sprawy, że krzyczy. Znajdował się na krawędzi świadomości i nie kontrolował swego zachowania.
Co robić? myślała Maria zrozpaczona. Biedny Endre! Proszek! olśniło ją nagle. Proszek z ziela, który otrzymała od przypadkowo napotkanego staruszka. O Boże, a jeśli nie mam przy sobie tego pudełeczka! Nie, jest! Co mówił starzec? Wdychać opary… Opary wydzielające się z zapalonego proszku?
Endre rzucał się na łóżku, wyjąc z bólu. Maria wysypała proszek na miseczkę i wrzuciła trochę żaru, ale nie udało jej się nakłonić Endrego, by wdychał dym. Wówczas wsypała żarzący się proszek do kawałeczka zwiniętej skóry i wcisnęła jeden koniec tej rurki między zęby rannego.
Читать дальше