Dziękuję i serdecznie pozdrawiam
Sara Daly
Przeczytałam każde zdanie kilka razy, zanim zdecydowałam się wcisnąć „wyślij”. Później przestudiowałam cały list i zaczęłam żałować, że go wysłałam. Sara wydała mi się – sama nie wiem, jak to nazwać – naiwna i głupiutka. Nie byłam pewna, czy na miejscu Dana zawracałabym sobie głowę odpowiedzią.
Niczego jednak nie dało się cofnąć. Zresztą na samą myśl o tym, że oszukuję Dana i marnuję jego cenny czas, poczułam się trochę lepiej. Postanowiłam też, że wieczorem odkopię te jego artykuły, które mam w domu, i zajrzę do jego dwóch książek o muzykach, których nazwisk nie mogłam sobie za nic przypomnieć. Poznając je, miałam zamiar zostać znawcą muzyki pop. Musiałam przygotować ciężką artylerię. Gdyby Sara zawiodła, zamierzałam wymyślić kogoś innego. Jakąś Tarę albo Tiffany – arogancką, pewną siebie, ale dobrze znającą się na muzyce. Bo mimo że nie umiałabym odpowiedzieć dlaczego, byłam zdecydowana nawiązać pod fałszywym nazwiskiem regularną korespondencję z Danem.
Kiedy wyszłam z biura, zaczęło padać. Nie miałam ani parasolki, ani płaszcza, tylko jeden ze swoich kosztownych kostiumów, na które rzuciłam się natychmiast po odebraniu pierwszej wielkiej pensji. Nie mogłam dopuścić, żeby rzecz za takie pieniądze się zniszczyła, bo nie zanosiło się, że jeszcze kiedyś będę mogła pozwolić sobie na podobną ekstrawagancję. Postanowiłam więc wpaść do małego włoskiego bistra, które mieściło się tak blisko, że w ciągu roku pracy w Pisus UK zdążyłam się tam niemal zadomowić. Dawali tam najlepsze cappuccino w całym Leeds.
Rzuciłam okiem na zegarek. Dobrze jest! Knajpkę zamykali o szóstej, ale już około piątej zaczynała powoli pustoszeć. Przy odrobinie szczęścia Marco znajdzie chwilę, żeby ze mną poflirtować. Przyznaję, że od chwili zerwania z Danem był to częsty powód moich wizyt tamże. Można powiedzieć, że poszłam na łatwiznę i zafundowałam sobie tanią terapię w postaci wielkiego włoskiego przystojniaka (ale urodzonego już w Leeds i mówiącego z miejscowym akcentem), który nazywał mnie „Bella Joanna” i błagał, żebym umówiła się z nim na randkę. Przypuszczam, że podobnie traktował wszystkie kobiety pomiędzy szesnastym a czterdziestym piątym rokiem życia, ale skoro nie robił tego przy mnie, mogłam czuć się specjalnie wyróżniona.
Kiedy wchodziłam do środka, Giovanna, matka Marca, śpiewała akurat „Volare”. „Volare” śpiewane we włoskiej knajpce to już taki komunał, że kiedy usłyszałam Giovannę po raz pierwszy, byłam pewna, że udaje Włoszkę, tym bardziej że jest to osoba o jasnej karnacji i blond włosach, zawsze zresztą splecionych w elegancki kok z tyłu głowy. Okazało się, że jestem w błędzie. Była pierwszym pokoleniem emigrantów i przyjechała tu z Mediolanu, mając zaledwie dziewiętnaście lat. Wciąż mówiła z silnym włoskim akcentem, bardzo głośno, do czego długo nie mogłam przywyknąć. Wydawało mi się, że jest ciągle zła, a to najłagodniejsza osoba pod słońcem.
Dowiedziałam się całkiem sporo o jej życiu. Wiem na przykład, że ojcem Marca był Anglik, w którym zakochała się na zabój, kiedy pracowała jako au pair. Marco, którego zapytałam kiedyś o ojca, odpowiedział, że „nie nasikałby na gnojka nawet wtedy, gdyby ten palił się żywym ogniem u jego stóp”. Trudno się dziwić, skoro facet okazał się żonaty i opuścił matkę z dzieckiem w chwili, kiedy potrzebowali go najbardziej. Nie ma co mówić – świat jest pełen kłamliwych, bezwartościowych gnojków.
– Ciao, bella! - wykrzyknął na mój widok Marco, wystawiając głowę z kuchni. Potem wyszedł zza baru i uścisnął mnie tak, że na chwilę straciłam dech w piersiach.
Giovanna przestała śpiewać, żeby zapytać o moją sytuację w pracy, i od razu włączyła staroświecki, wielki ekspres do kawy, który podskoczył i zaszumiał pięknie, przygotowując mi cappuccino.
– Myślałam, że już dzisiaj będę na bruku – odpowiedziałam, wydostając się z objęć Marca. – Ale wygląda na to, że burza odwlekła się do jutra.
Podając mi kawę, Giovanna poklepała pocieszająco moją dłoń.
– Nie wolno się martwić. Taka ładna i mądra dziewczyna jak ty zaraz znajdzie nową pracę. – Potem wzniosła ramiona do góry i machnęła nimi ostentacyjnie. – Poza tym w biurze tylko tracisz czas. Z taką urodą powinnaś grać w filmach.
Wiadomo, po kim Marco odziedziczył zdolności do bajerowania.
Uśmiechnęłam się głupio.
– Dzięki, Giovanno. Prawdę mówiąc, ja też jestem dzisiaj mniej zdołowana.
Marco już niósł wielką filiżankę do mojego ulubionego stolika pod oknem. Rozejrzałam się wokół. Czysty kicz – chrom i błękitny laminat. Szczyt elegancji we wczesnych latach pięćdziesiątych. Można by pomyśleć, że wystrój bistra jest dziełem jakiegoś wyrafinowanego dekoratora, a tymczasem wszystko tutaj było autentyczne. Jak Giovanna, która wyznawała zasadę, że dopóki coś spełnia swoją funkcję, nie należy tego ulepszać. Dzięki temu lokal, który przejęła, kiedy całe lata temu została z dzieckiem na lodzie, znowu był na absolutnym topie obowiązujących we wnętrzarstwie trendów.
Marco usiadł naprzeciwko. Był bardzo przystojnym facetem, ale zupełnie nie w moim typie, więc czułam się bezpieczna. Jakoś nie mogłam zdobyć się na myśl o romansie z facetem, który miał zęby bielsze od swoich nieskazitelnie białych koszul. Nieraz korciło mnie, żeby zapytać Giovannę o tajemnice tej bieli – koszul oczywiście, nie zębów jej syna – bo moje nawet po najstaranniejszym praniu przybierały odcień białawy, jeśli nie srebrnopopielaty.
– Joanno! – odezwał się cicho, żeby to, co mówi, nie dotarło do uszu Giovanny. Oprócz mnie w lokalu było tylko dwóch klientów i głos niósł się świetnie po niebieskich blatach stołów.
– Tak, Marco – odszepnęłam i żeby pokazać, że biorę udział w konspiracji, przysunęłam się do niego.
– Muszę wyjechać na krótko i zastanawiam się, czy nie mogłabyś mnie tu zastąpić.
Zamurowało mnie.
– To bardzo miło z twojej strony – wyjąkałam po chwili – ale nie chcę odbierać nikomu pracy.
Nieraz widziałam ludzi, którzy go zastępowali, kiedy brał wolne.
– Tym się nie martw. Sprawdziłem. Nikt nie ma czasu. Zrobiłabyś mi wielką uprzejmość.
– Ale to może być niemożliwe co najmniej do końca miesiąca. – Kurczowo łapałam się myśli, że mimo wszystko Pisusowi uda się przeżyć tak długo.
– Wiem. Nie ma znaczenia, kiedy wyjadę. Mogę to zrobić każdego dnia. Byle tylko znaleźć kogoś wystarczająco… hm… elastycznego, jeśli chodzi o czas pracy. Nie będzie mnie tydzień, ale możesz tu zostać, dopóki nie znajdziesz innej pracy. Będę szczęśliwy, że mogę ci pomóc.
Bawiłam się oprószoną czekoladowym pyłem pianką, zdobiącą moją kawę, i myślałam. W gruncie rzeczy mogłabym być tą elastyczną osobą, której poszukuje Marco. Dlaczego nie? Nie mogę sobie przecież pozwolić nawet na krótkie bezrobocie. A swoją drogą ciekawe, o co naprawdę chodzi. Dlaczego szepczemy? O czym ma nie wiedzieć Giovanna?
– Dobrze – powiedziałam w końcu. – Umowa stoi. – Zerknęłam na jego matkę, która nuciła teraz pod nosem jakąś melancholijną piosenkę, całkiem nie w jej stylu. – Jak rozumiem, nie chcesz na razie wspominać o tym Giovannie?
Zrobił chytrą minę, a potem roześmiał się i naśladując włoski akcent Giovanny, powiedział:
– Mamma ma rację. Jesteś nie tylko ładna, ale i mądra. Nic się nie bój, jej też spodoba się ten pomysł, kiedy już wszystkiego się dowie.
Читать дальше