Nie przekonywał jej na przykład sposób, w jaki zarabia na życie Dan, i dlatego nie mogła traktować go poważnie. Myślę, że wmówiła sobie, że nie jesteśmy parą, tylko razem wynajmujemy mieszkanie. Nawet kiedy jej powiedziałam, że odeszłam, zinterpretowała to po swojemu.
– Najwyższy czas, kochanie – usłyszałam od niej – żebyś zaczęła mieszkać sama. Nigdy nie poznasz nikogo miłego, kiedy dzielisz mieszkanie z mężczyzną.
Beznadzieja.
Co do Jean, to miałam poczucie winy, że się do niej nie odezwałam, ale równocześnie byłam urażona, że i ona nie szukała kontaktu ze mną. Chociaż z drugiej strony – skąd niby miałaby wiedzieć, gdzie jestem? Przez krótką chwilę zastanawiałam się, czy do niej teraz napisać, ale w końcu się rozmyśliłam. Po co mam stawiać ją w niezręcznej sytuacji, skoro Dan jest z Aisling?
Ponieważ w biurze dalej nic się nie działo, postanowiłam ułożyć list do Dana. Na razie na brudno. Korciło mnie, żeby odpowiedzieć od razu, ale wiedziałam, że mi nie wolno – to wymagało czasu i skupienia. Nie żałowałam sobie jednego ani drugiego. Do tego stopnia, że było już po czwartej, kiedy w końcu naciskałam „wyślij”. Wcześniej Sid oznajmił mi, że tym razem burza wisi na włosku. Wydawało mi się, że znowu coś wymyśla – w końcu jego wczorajsze przewidywania zupełnie się nie spełniły – i nie zwracałam uwagi na jego czarnowidztwo. Pewne poruszenie wywołała Susan, lat czterdzieści siedem, przysadzista i trzymająca stronę Roba, lat trzydzieści jeden, kiedy zalana łzami pędem wypadła z budynku. Rob pozwolił sobie na wyjście z biura pół godziny po niej. To musiało coś znaczyć.
Około drugiej w recepcji pojawiło się kilku całkiem obcych facetów w kosztownych garniturach. Poprosili, żeby doprowadzić ich do gabinetu dyrektora naczelnego. Kiedy wysyłałam mail, jeszcze tam byli.
Dan, zaczynał się mail (skoro Sara nie była dla Dana „Drogą Sarą”, on nie musiał być dla niej „Drogim Danem”).
Ciekawe, co ci się tak bardzo nie podoba w George’u Michaelu? Jeśli mam do wyboru „Careless Whispers” i „Blowin’ in the Wind”, wolę słuchać „Careless Whispers”. Nawet codziennie!
Nie zawracałam sobie głowy podpisem.
Winę za niemożność lepszego wyrażenia tego, co myślę, złożyłam na karb stresu i poczucia niepewności, dręczących mnie od kilku tygodni. Miałam naprawdę dość. Atmosfera w biurze była teraz nie do wytrzymania. Sid, krążący wokół mojego biurka jak gradowa chmura, nie mówił nic, ale miał: „A nie mówiłem?” wypisane na twarzy. Wyszło na jego. Dokładnie kwadrans po czwartej (wiem, bo od godziny nieustannie sprawdzałam czas) z gabinetu wyłonił się dyrektor naczelny w towarzystwie Kosztownych Garniturów i obwieścił, że mamy natychmiast opróżnić biurka i opuścić nasze miejsca pracy. Nie zadał sobie nawet trudu, żeby dodać, że mu przykro, a o zaległych poborach rzecz jasna nie wspomniał ani słowem.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie zabrać komputera jako ekwiwalentu wynagrodzenia, ale prawdę mówiąc, nie miałam dość odwagi. Wystarczył jeden rzut oka na kamienne twarze Garniturów, żeby wszelka brawura opuściła człowieka bezpowrotnie. Zdobyłam się jedynie na sprawdzenie swojej poczty: a nuż Cass odpowiedziała na moje żałosne błagania i w skrzynce czeka na mnie oferta nie do odrzucenia?
Nie czekała. Nawet moja mama nie napisała ani słowa. Na wszelki wypadek sprawdziłam też adres Sary. Okazało się, że jest tam już odpowiedź Dana. Byłam zaskoczona tempem, w jakim odpisał. Nie traciłam jednak czasu na czytanie – wydrukowałam tylko list i wsunęłam go do torebki.
Opuściliśmy budynek w obstawie Garniturów. Mżyło. Staliśmy przez chwilę w zwartej grupie, kuląc ramiona i czekając, czy ktoś nie wystąpi z jakimś pomysłem. Przemknęło mi przez myśl, żeby objąć przywództwo, wygłosić płomienną mowę, zasugerować, żebyśmy wszyscy przywiązali się do krat (jakby były tam jakieś kraty) albo wpadli do budynku, wzięli zakładników i trzymali ich, aż wypłacą nam pensje.
Naturalnie nie zrobiłam niczego podobnego. Podejrzewam, że każdy miał podobny pomysł, ale nikt – tak jak ja – nie zrobił niczego ani nie odezwał się słowem. Przyjęliśmy chyba, że takie jest życie. Firmy komputerowe plajtowały jedne po drugich i nie było na to rady.
Powoli budziliśmy się ze zbiorowego stuporu, a ponieważ nikt nie zaproponował wyprawy na pożegnalną wódkę, ludzie, jeden po drugim, zaczynali się rozchodzić. Trudno się dziwić – wobec nieustannej rotacji personelu w Pisusie, nie zdążyłam poznać nikogo na tyle dobrze, żeby żałować, że już się więcej nie spotkamy. No, może z wyjątkiem Małego Sida. Wyłuskałam go więc z rozpraszającego się tłumu i podeszłam, żeby go uściskać. Był ponury, ale nie wydawał się przybity.
– Może poszlibyśmy coś zjeść? – zapytał, a ja pomyślałam, że to niezły pomysł.
– Kentucky Fried Chicken czy Burger King? – zapytałam. Sid skrzywił się.
– Może zaszalejemy i pójdziemy do Pizza Express? – zaproponował.
Pomyślałam o swoim nadszarpniętym budżecie i zawahałam się, ale wtedy Sid, który najwyraźniej czytał w moich myślach, oznajmił, że on stawia. No to natychmiast odrzuciłam wahania.
On zamówił soho, a ja – caprinę: pizze w Pizza Express miały wyszukane nazwy i niewielki rozmiar, ale trzeba przyznać, że były bardzo smaczne. Zanim je podano, zdążyliśmy obciągnąć niemal całą butelkę ich najlepszego stołowego wina. A muszę dodać, że mój żołądek wykazuje słabą tolerancję na czerwone wino, kiedy jest pusty. W każdym razie sama słyszałam, że trochę bełkoczę, kiedy pytałam Sida, jak się naprawdę nazywa. Domyśliłam się, że jest ze mną gorzej, niż myślałam, gdy oznajmił, że jego imię i nazwisko trudno wymówić w normalnych warunkach, a ja, w swoim obecnym stanie, nie mam żadnych szans. Po raz pierwszy w życiu zauważyłam jego ciemne włosy i czarne jak węgiel oczy. Czyżby w jego żyłach płynęła azjatycka krew? Nieważne. Tak naprawdę ciekawił mnie jego wiek.
– Ile masz lat? – zapytałam powoli, kiedy przełknęłam kawałek capriny.
Sid rzadko się uśmiechał, ale tym razem jakoś mu się udało.
– A ile mi dajesz?
Odłożyłam nóż i widelec. Należało się zastanowić. Przy okazji muszę się wytłumaczyć, że nie tylko ja, ale wszyscy w Pizza Express jedli swoje eleganckie pizze nożami i widelcami. Dostosowałam się, ponieważ nie zauważyłam, żeby ktoś rwał kawałki ciasta palcami, jak to się zazwyczaj robi. Nie lubię zwracać na siebie powszechnej uwagi.
– Musiałeś skończyć gimnazjum, a skoro pracowałeś w Pisusie przez sześć miesięcy, podejrzewam, że masz szesnaście i pół.
– Mógłbym uznać, że mnie obrażasz, ale wiem, że jesteś pijana.
– Mogłabym uznać, że i ty mnie obrażasz, ale wiem, że też jesteś pijany – odpaliłam błyskawicznie. – No, proszę cię. Uchyl rąbka tajemnicy.
Widząc go teraz, moja mama powiedziałaby na pewno, że zachowuje się w uroczo staroświecki sposób, ale ja nie mam ochoty powtarzać podobnych głupstw.
– W styczniu kończę dwadzieścia dwa, ale kiedy powiem ojcu, że wyrzucili mnie z pracy, mogę nie dożyć urodzin.
– To nie byłoby fair – powiedziałam. – Nie twoja wina, że firma się zwinęła.
– Mój tato będzie innego zdania. Na pewno powie mi, że gdybym był naprawdę dobry, mógłbym ją uratować.
– Bez sensu. Zawsze taki był? – Zrobiło mi się żal Sida. Może winą za jego posępny charakter należy obarczyć pozbawionego zdrowego rozsądku ojca?
Читать дальше