– Nie powinien mnie tu zastać. W jaki sposób dasz mi znać?
– Mogę ci zostawić… bilecik… u portiera.
– Wspaniale! – ucieszył się. – Będę miał pamiątkę po tobie, kiedy się rozstaniemy.
Była oszołomiona. Jak może tak mówić? Dlaczego niszczy uczucie, które w niej obudził? Żywe, radosne i tak różne od wszystkiego, czym darzyła innych ludzi? Chciała je zatrzymać na zawsze.
– Zostaw mi tylko wiadomość, a natychmiast dam ci znać, co masz zrobić – rzekł.
– Dobrze. Ale, proszę, bądź ostrożny. Jeśli papa dowie się, będzie… bardzo zły i przygnębiony przed… koncertem.
– Będę uważał. Proszę, podaj mi rękę – szepnął. Odchyliła się i oparła ramię na krawędzi fotela. Ucałował jej dłoń.
– Kocham cię, Gizelo! Udręką jest myśl, że muszę cię opuścić, a chwila rozstania z tobą to dla mnie wieczność. Och, kochanie! Nie zawiedź mnie. Muszę się z tobą zobaczyć. Muszę!
Mówił z taką niecierpliwością w głosie, że ścisnęła mocno palce jego ręki.
– Nie… rozumiem cię.
– Wiem – odrzekł. – Nienawidzę siebie za to, że sprawiam ci ból. A tak bardzo chciałbym złożyć u twych stóp słońce, księżyc i gwiazdy.
Znowu pocałował jej dłoń i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, odszedł.
Zaraz potem zobaczyła ojca schodzącego ze sceny. Nie pamiętała nawet jednego dźwięku z jego gry.
W drodze do hotelu opowiadał jej, jak niesłychany tłok panował za kulisami i że dla wielu artystów zabrakło pomieszczeń na garderobę.
– Najwyższy czas, aby wybudowali nowy teatr – powiedział. – Ale budowa potrwa długo i chyba nie doczekam jej końca.
– Nie myśl tak, papo. Jesteś jeszcze młodym mężczyzną!
– Chciałbym, żeby to była prawda – odparł. – Muszę zapytać Alicję Milford, czy bardzo się zestarzałem przez te lata.
Mówił to z nikłym uśmiechem na ustach i domyśliła się, że ma ochotę znów zobaczyć lady Milford.
– Jakie mamy plany na dzisiejszy wieczór, papo?
– Mam tuzin zaproszeń – odrzekł. – Chyba jednak zabiorę cię na kolację w zaciszne miejsce, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzać.
– Och nie! – wykrzyknęła. – Powinieneś przyjąć jakieś zaproszenie… koniecznie! Koncert na pewno będzie sukcesem i musisz uczcić to wydarzenie w towarzystwie! W przeciwnym razie wezmą cię za odludka, a przecież nigdy nim nie byłeś!
– Istotnie – zgodził się. – Gdy żyła twoja matka, często chodziliśmy na przyjęcia. Sprawiały jej dużą przyjemność.
Zamyślił się i po chwili dodał:
– Jesteś moją córką i nie chcę, abyś przebywała w nieodpowiednim towarzystwie. Mam na myśli nie-których mężczyzn.
– Jestem pewna, że przy tobie mogę czuć się zawsze bezpieczna, papo.
– Nigdy nic nie wiadomo. Nie chciałbym cię urazić tym, co powiem, ale dopiero jak dłużej pobędziemy w Wiedniu, będziemy mogli wybierać ludzi godnych naszej przyjaźni.
– Rozumiem, papo.
– Dobrze, Gizelo. Zatem po koncercie odprowadzę cię do hotelu i jeśli nie będę zanadto zmęczony, może skorzystam z jakiegoś zaproszenia. Nie zabawię jednak długo, przecież jutro znowu mam koncert.
– Masz rację, papo – zgodziła się. Serce w niej śpiewało. Teraz na pewno może dać Miklosowi wiadomość, której oczekiwał. Ledwie ojciec zamknął się w swoim pokoju, aby trochę odpocząć, napisała, że po koncercie będzie wolna. Ponieważ czuła się skrępowana i zawstydzona, nie dała żadnego na-główka i nie podpisała się. Zbiegła na dół i wręczyła portierowi kopertę zaadresowaną Herr Miklos Toldi.
– Wydaje mi się, Fraulein, że nie mieszka tu nikt o takim nazwisku – powiedział.
Już chciała tłumaczyć mu, o kogo chodzi, gdy przyszło jej na myśl, że portier mógłby wspomnieć o tym ojcu.
– Ktoś zgłosi się po kopertę – odpowiedziała tylko i pobiegła na górę.
Położyła się na łóżku, nie mogła jednak zasnąć, bo jej myśli krążyły wokół Miklosa. Wspominała jego głos, kiedy mówił, że ją kocha, i smak jego pocałunku.
Pragnę, aby pocałował mnie jeszcze raz, pomyślała i zaczerwieniła się, zawstydzona. A jednak chciała tego. Marzyła, by ją całował tak jak wtedy, kiedy pierwszy raz spotkali się w lesie i kiedy poczuła to niezwykłe uniesienie.
Kocham go! Kocham go! – powtarzała. I nagle ogarnął ją niepokój: kocham go całym sercem, a tak mało o nim wiem. Jest Węgrem, nazywa się Miklos Toldi i z jakiejś nieznanej przyczyny musi odejść, a przecież ją kocha.
Boże, spraw, żeby został – modliła się.
Nie śmiała ująć w słowa tego, czego naprawdę pragnęła. Oczywiście chciała, aby Miklos ją poślubił. Kochała go i to było jej największe marzenie. Jednak wiedziała też, że nie opuści ojca. Nie byłaby w stanie zrobić tego. Gdyby mógł pozostać z nimi… Wszystkie te plany nie miały żadnego sensu, skoro Miklos wyraźnie dał do zrozumienia, że nie może z nią być, że nie mogą liczyć na wspólną przyszłość. Ból przeszył ją na wskroś, ostry jak krwawiąca rana.
Kocham go! Kocham! Jak może mnie tak opuścić zabierając moje serce?
Wzbierał w niej płacz, oczy napełniały się łzami. Wtem usłyszała pukanie.
Szybko otarła twarz, zeskoczyła z łóżka i narzucając na nocną koszulę lekki szlafroczek, podbiegła do drzwi. Uchyliła je. Na korytarzu stał goniec z ogromnym bukietem kwiatów.
To dla szanownej pani – powiedział piskliwym głosem.
– Dla mnie? – zdziwiła się. – Jest pan pewny, że to nie pomyłka?
– Oczywiście, że nie, mein Fraulein.
Odebrała kwiaty i wnosząc je do pokoju pomyślała, że Mikios zachował się nieostrożnie, przysyłając jej tak wspaniały kosz orchidei. Musiały kosztować majątek. Trudno będzie wytłumaczyć ojcu…
Gdzie je ukryć? – zastanawiała się, gorączkowo szukając karteczki. Wreszcie zobaczyła adres: „Pokój 23”. To do niej. Drżącymi palcami rozłożyła papier. Tekst napisany był starannym, wyraźnym charakterem pisma: „Najlepsze życzenia dla wspaniałego skrzypka którego dzisiaj wysłucham z największym podziwem, a potem będę oklaskiwać.”
Przeczytała jeszcze raz. Wszystko było jasne, a jednocześnie tak sformułowane, że nikt prócz niej nie odgadłby prawdziwej treści. Będzie czekał. To najważniejsze.
Westchnęła uszczęśliwiona i nagle powrócił niepokój dlaczego to pogarsza sytuację?
Kiedy ojciec skończył grać koncert Schuberta, Gizela zauważyła z satysfakcją, że oklaskiwano go najdłużej ze wszystkich.
Lady Milford biła brawo zachwycona, a kiedy Paul Ferraris po raz piąty powrócił na scenę z ukłonem, powiedziała:
– To było wspaniałe! On nie ma sobie równego! Musisz być bardzo dumna ze swojego ojca.
– Jestem – przyznała Gizela. Gdy stało się oczywiste, że publiczność nie pozwoli
Paulowi Ferrarisowi łatwo zejść ze sceny, dyrygent uderzył w pulpit, dając znać orkiestrze, że będzie bis. Wiedziała, że ojciec zagra teraz ulubioną arię matki z opery „Zaczarowany flet”. Łzy napłynęły jej do oczu. Gdy skończył, zobaczyła, że lady Milford również płakała.
– Jest wzruszająca! Twój ojciec gra ją tak pięknie -powiedziała urywanym głosem.
Ferraris opuścił scenę. Widownia powoli cichła.
– Chciałabym, drogie dziecko – powiedziała lady Milford – widzieć twego ojca znowu szczęśliwym. Zawsze cieszył się życiem, a teraz jego oczy są pełne smutku.
Gizela poczuła się dziwnie zaniepokojona.
– Czy idziecie gdzieś po koncercie? – zaciekawiła się lady. – Sądzę, że twój ojciec dostał wiele zaproszeń. Ja także zamierzam wydać na jego cześć kolację, oczywiście na twoją również.
Читать дальше