- Jak to? - Stalin udał, że płacze rzewnymi łzami. - Przecież jestem młody, zdolny, inteligentny, bezlitosny. Idealnie się nadaję na to stanowisko.
- Starałeś się, trzeba ci przyznać. Pomysł z kołchozami i obozami pracy był pierwsza klasa, ale brak ci rewolucyjnej bezwzględności. Za miękki jesteś... Nie, moim następcą zostanie Lew Dawidowicz.
- Trocki? Ten dureń?! Przecież on się kompletnie nie nadaje. A do tego jest z wykształcenia krawcem! - Na twarzy Stalina odmalowała się cała gama uczuć. Paskudne to były uczucia. Jednak wódz tego nie zauważył.
- Nawet sprzątaczka może być ministrem - szepnął. - Ale żeby rządzić Rosją, a w przyszłości całym światem, potrzeba naprawdę twardej ręki. I serca jak kamień...
- Ja mam serce jak kamień - warknął Józef. - A krzepy w łapach też mi nie brakuje.
Wstał z klęczek i udusił Lenina poduszką.
- Tfu! - Włodzimierz Iljicz szarpnął się i wypluł dobrą garść dziwnego pyłu.
Coś go przygniatało, dusiło, odbierało oddech. Miotnął się rozpaczliwie i z ulgą strząsnął z siebie warstwę gleby. Na szczęście niezbyt grubą.
- Co oni, pogrzebali mnie? Żywcem? - Klnąc, otrzepywał się z ziemi. - Mnie? Swojego wodza?! Feliks Edmundowicz zrobi z nimi porządek. A zacznie od...
Odległe wycie szakala przerwało tę gniewną tyradę. Lenin oderwał wzrok od pokrytej kurzem marynarki i po raz pierwszy rozejrzał się wokoło.
- Wot te na - wyszeptał.
Był w miarę inteligentny, więc w jednej chwili zrozumiał, że tu, gdzie trafił, nawet Dzierżyński nie zdoła mu pomóc. Rozległe pole pokrywał ni to piach, ni to popiół. Wszędzie wokoło ziały dziesiątki dołów podobnych do tego, z którego on sam się wygrzebał. Niektóre były głębokie, wyraźnie świeże, inne dawno już przyprószył pył niesiony wiatrem. Nad pustynią wisiało upiorne ciemnopurpurowe niebo. Gigantyczny żuk toczył po nim czerwoną kulę.
- Przecież nie ma życia pozagrobowego! - zdziwił się. - Co za diabeł? A, jasne. To robota Stalina, musiał mi jakiegoś świństwa dosypać do jedzenia.
Uszczypnął się w ramię. Zabolało. Potarł czoło dłonią, aby zebrać myśli. Jego palce utknęły w czymś dziwnym, ale znajomym. Obmacał pospiesznie czaszkę.
- Mam włosy! - ucieszył się. - Odrosły... A lekarze mówili, że syfilis powoduje trwałe wyłysienie.
Zaraz jednak ponownie popadł w gorzką zadumę. Elementy układanki zaczęły do siebie pasować.
- Mówili, że do końca życia nie odrosną - westchnął. - Czyli jednak nie żyję. Stalin, ścierwo, to jego robota... Tylko gdzie ja, u licha, jestem? Niebo to chyba nie jest, piekło też nie. Ech, Józwa by pewnie wiedział, kształcił się w seminarium. A polazł gdzieś, akurat kiedy jest potrzebny! Pewnie żyje sobie, obezjajec, i może nawet wodzem zostanie - rozżalił się. - A jak pomyślę, że mogłem przecież posłać go przodem, żeby drogę przebadał...
Wycie szakała rozległo się teraz znacznie bliżej. Wódz obmacał kieszenie w poszukiwaniu jakiejś broni, ale nic nie znalazł. Nawet jego ulubiony kozik, ukradziony przed laty staremu góralowi w Poroninie, gdzieś przepadł. Pewnie wzięli do muzeum...
- Niech to szlag - zaklął. - Dupy wołowe ci towarzysze z politbiura! Mogli mi dać chociaż jakiś pistolet na drogę w zaświaty. Niech no tylko wrócę na ziemię, już ja im pokażę. Ruski miesiąc popamiętają!
Wycie urwało się, a w półmroku zamajaczyła sylwetka. Przybysz wyglądał na człowieka, jedynie głowę miał jakby wilczą. I ze dwa i pół metra wzrostu. Konusowaty Lenin musiał zdrowo zadrzeć podbródek, żeby mu się przyjrzeć.
- No i wszystko jasne. Jestem w Egipcie - ucieszył się. - A może raczej w egipskich zaświatach... - Wiadomości, które w szkole nauczyciel wbijał mu linijką po łapach, stopniowo się przypominały.
- Witaj, synu - odezwał się psiogłowy.
Głos był głuchy, jak gdyby dobiegał spod uchylonej płyty grobu. Ale mową Puszkina władał bardzo dobrze, choć z moskiewskim, a nie petersburskim akcentem.
- Anubis? - zgadł ożywieniec. - To znaczy bóg Anubis - poprawił się szybko.
- Owszem. - Strażnik Krainy Zmarłych wyciągnął skądś kajet. - A teraz szybciutko wypełnimy ankietę.
- Oczywiście. - Wódz zawsze żywił ogromny szacunek do urzędowych dokumentów.
- Imię, nazwisko, profesja?
- Włodzimierz Iljicz Uljanow. Na adwokata się uczyłem, ale potem mi kariera prawnicza trochę nie wyszła.
- Czyli?
- Wyrzucono mnie z korporacji za komunistyczną agitację na sali sądowej. Zawodowy rewolucjonista, dziennikarz...
Psiogłowy notował.
- Źródła utrzymania?
- Mamusia mi przysyłała, a jak się nieboszczce zmarło - tu Lenin uronił fałszywą łzę - brałem pieniądze od Stalina. Bo te, które udało mi się kiedyś z Kamieniewem wydrukować, kiepskie były, w banku nie chcieli wymieniać.
- Czyli osobiście nie pracował? - Dłoń z piórem zawisła nad kwestionariuszem.
- No skąd! Jak się robi rewolucję, to nie ma człowiek czasu na głupoty.
- Stanowisko służbowe?
- No to jeśli sam nie pracowałem, tylko z zasiłku żyłem, bezrobotny chyba... A może wolny zawód? - Nigdy dotąd nie zastanawiał się nad tą kwestią. - A ostatnio... Hm... Wpisz: przywódca światowego proletariatu.
- Co to jest proletariat?
W głowie Lenina zapaliły się ostrzegawcze lampki. Czasami potrafił naprawdę szybko myśleć. Tak było i tym razem. W nieoczekiwanym przebłysku natchnienia wpadł na odpowiednie rozwiązanie.
- Wiesz co? Wpisz do ankiety zawód: faraon - powiedział. - To dużo uprości.
- Faraon? Sprawdzimy... - Anubis naskrobał coś w kajecie. - Wyznanie?
- Marksista.
Psiogłowy wytrzeszczył oczy. Poskrobał się za uchem. Potem sprawdził w kieszonkowym leksykonie religii.
- Nigdy nie słyszałem o takiej wierze... I w wykazie też nie figuruje. - Zmarszczył brwi.
Lenin zrozumiał, że chyba popełnił jakiś błąd. Ale jego umysł, wprawiony w dialektyce, błyskawicznie znalazł rozwiązanie:
- Jak każdy faraon zmuszałem ludzi, by cześć oddawali przede wszystkim mnie - uściślił.
- Znaczy się bóg?
- Boga nie ma - bąknął wódz. - Oczywiście egipscy są - postanowił się podlizać - to nie ulega najmniejszej wątpliwości i ja nigdy tego nie kwestionowałem, ale chrześcijańskiego nie ma, to tylko burżuazyjny zabobon.
- Przykro mi, ale wedle naszych danych jest. - Strażnik zamknął zeszyt.
- To czemu trafiłem tutaj?
- Zostałeś zmumifikowany. Każdy zabalsamowany, jeśli nie jest chrześcijaninem, trafia do nas. Na sąd Ozyrysa trzeba iść tędy. - Wskazał dłonią jakieś budowle majaczące na horyzoncie. - Po drodze są pewne próby i pułapki, ale jako faraon - tu uśmiechnął się sarkastycznie - z pewnością sobie poradzisz. W razie czego sprawdzaj w „Księdze Umarłych".
- A jeśli nie zdam? - Chytre oczka zamrugały. - Będzie egzamin poprawkowy?
- Karą jest ostateczne zatracenie ciała i duszy w Jeziorze Płomieni - wyjaśnił z godnością Anubis i powoli rozpłynął się w powietrzu.
Lenin znowu pogrzebał po kieszeniach, ale „Księgi Umarłych" oczywiście nie znalazł.
- Kolejny punkt ujemny dla chłopaków z politbiura - warknął, a potem zamyślił się głęboko.
Warto by jakoś dać znać na ziemię, żeby dosłali mu potrzebne instrukcje. Tylko jak?
- Ciekawe, co tam słychać u tego waszego wodza. - Pawło Wędrowycz puścił oko do Semena. - Kitę odwalił przedwczoraj, to go teraz pewnie diabli na widłach noszą.
- Tylko nie u mojego - obruszył się kozak. - Ja nie mam z tym ścierwem nic wspólnego!
- No co? - Gospodarz dał mu sójkę w bok. - Lenin to Ruski, tak jak ty...
Читать дальше