- ...waszemu miasteczku dostawę deficytowych produktów w cenach zwolnionych z podatku VAT.
- Wszystko to już było. - Józwa pociągnął z flaszki przyjaciela i też pogrążył się w zadumie...
Niemiec obsługujący magazyn był stary, miał dobroduszny wygląd i takież usposobienie. Wziął do ręki kwity, rzucił tylko okiem i zaraz wyliczył należne towary. Dwadzieścia litrów nafty, dziesięć kilo cukru i sto litrów wódki. Po chwili przyjaciele, objuczeni jak wielbłądy, dźwigali skarby do wozów.
- Dopisujesz te zera i dopisujesz... Nie boisz się, że cię w końcu złapią? - Józef nie mógł wyjść z podziwu.
- A niech tylko spróbują... - Wędrowycz odchylił płaszcz, pokazując wiszącego na konopnym sznurze stena. - Podjedziemy jeszcze pod gospodę i spływamy do domu. – Trącił nogą worek, z którego wystawał koniec linki hamulcowej.
Szkop ze skupu zapakował ostatniego tucznika na ciężarówkę. Otrzepał ręce i ruszył w stronę magazynu.
- Guten Tag, Hans, nie widziałeś mojego psa?
- Nie. A co?
- Donnerwetter! Puściłem, żeby sobie pobiegał, i gdzieś przepadł. Diabli nadali.
- Pewnie Polaczki ukradli. Rodowodowy owczarek, będą poprawiali rasę swoich kundli...
- Zum Teufel!
- Trudno, stało się... Nie martw się, może jeszcze wróci. Wydałeś wszystko?
- Ja, naturlich.
- To bierz papiery i idziemy na obiad. Tam sprawdzimy protokoły.
Siedli w gospodzie przy stoliku zaopatrzonym w kartkę Nur fur Deutsche. Właściciel zakręcił się na jednej nodze, postawił im po kieliszku sznapsa i pobiegł do kuchni.
- No, to za zwycięstwo! - Niemiaszek wzniósł toast. Stuknęli się i wychylili.
- U, mocny bimberek - pochwalił drugi. - Umieją w Polsce wódkę robić. Swoją drogą, muszę w poniedziałek iść do okulisty. Coś mi się wydaje, że zaczynam ślepnąć...
Karczmarz postawił przed nimi talerze z parującym gulaszem. Niemiec ze skupu nadział kawałek mięsa na widelec.
- Cielęcina - zidentyfikował. - Cholera.
- Robią nas w konia jak chcą - mruknął jego towarzysz. - Wszystkie cielęta miały być kolczykowane i wysyłane do Rzeszy. A tu widać ciągle jakieś ukrywają...
- Może to i lepiej? Przynajmniej my mamy co żreć. Pokaż te protokoły.
Szybko zsumował obie kolumny i zaklął pod nosem.
- Co się stało? - zaniepokoił się jego kolega.
- Znowu manko.
- Dużo brakuje?
- Dziewięćdziesiąt litrów wódki, a i w innych produktach się nie zgadza.
- Verflucht! Ale przecież kwity... - Wyciągnął i przeglądał je dłuższą chwilę.
- Meszit. Zera któryś dopisał!
Kopnięty stolik poleciał pod ścianę. Niemiec z magazynów wyrwał z kabury broń i wycelował w drugiego.
- A ty skąd znasz żydowskie przekleństwa?
Karczmarz, ćwiartujący na zapleczu knajpy owczarka, na odgłos strzału omal nie dostał zawału. Nakrył pospiesznie „cielęcinę" szmatą i rzucił okiem do wnętrza lokalu. Jeden Niemiaszek leżał na podłodze z malowniczą dziurą w czole. Drugi splunął na zwłoki.
- Jeszcze jeden zakamuflowany Żyd - warknął.
- Aj waj! - jęknął właściciel lokalu.
A potem dziabnął trzymanym w ręku rzeźnickim nożem. Raz a dobrze.
- A z tymi dotacjami to jak w końcu będzie? - zapytał Jakub.
- Najpierw musimy wszystko zewidencjonować - wyjaśnił prelegent. - Potem policzyć, a potem może będą i pieniądze.
- Znaczy się świnie zakolczykujecie teraz, a pieniądze będą, jak się może wydrukują? - burknął Bardak, wyciągając zza pazuchy zdechłego kota.
Wędrowycz, choć Bardaków nie lubił, tym razem pokiwał z uznaniem głową.
- Dokładnie. W tym roku Unia nie przewidziała jeszcze w budżecie środków na dopłaty bezpośrednie. Program kolczykowania też musicie sfinansować wspólnie, dali środki tylko na komputery.
- To znaczy wy dostaliście komputery za bezdurno, a my za kolczykowanie mamy zapłacić? - upewnił się Józef.
- No tak - wyjaśnił prelegent.
Zdechłe koty, zbuki i zgniłe buraki zafurkotały w powietrzu.
Dwaj inspektorzy weszli na podwórze Józefa i rozejrzeli się wokoło.
- Właściciela coś nie widać - zauważył pierwszy z nich.
- Trudno, kolczykujemy bez niego, rachunek dostanie pocztą. Gdzie mogą być te krowy?
- Pewnie w oborze - błysnął pomysłem jego towarzysz.
Pchnął stare drewniane drzwi i weszli. W półmroku nie od razu dostrzegli wszystko.
- O, panowie od kolczykowania - zarechotał na ich widok Jakub.
W półmroku obory lśniła ponuro naoliwiona lufa stena. Inspektorzy obejrzeli się odruchowo, ale droga ucieczki była już odcięta.
- Pewnie nam dotacje unijne przynieśli. - Gospodarz z rzeźnickim nożem w łapie uśmiechnął się słodko.
Semen bezceremonialnie obszukał ich torby i kieszenie. Protokoły od razu ciepnął do gnojówki. Wyciągnął portfele, zbadał ich zawartość.
- Marna coś ta dotacja - zadrwił. - Skąpią nam Niemiaszki pieniędzy. Ale na początek wystarczy.
- Marna, bo z początku polscy rolnicy mają dostawać tylko dziesiątą część tego, co unijni - wyjaśnił Józef. - Jak za Hitlera, nie pamiętasz? Ale może następnym razem więcej przyniosą?
- Yyy... - wykrztusił inspektor.
- Ty popatrz - zdziwił się Wędrowycz. - To nawet ludzie nie są. Zamiast mówić normalnie, coś bełkoczą...
- „Yyy" powiedział, znaczy się osioł pewnikiem. -Józef nie na darmo uważał się za intelektualistę. - Ocenić trudno, nie widziałem nigdy osła.
- Ja kiedyś w książce, jak jeszcze biologię studiowałem - mruknął Semen. - Ze sto lat temu to było, pamiętam tylko, że osły mają długie uszy.
- To by się zgadzało - ucieszył się Jakub. - Ale zobacz, coś mi się wydaje, że te dwa są nielegalne.
- Jak to? - przeraził się kozak obłudnie. - To przecież zakazane!
- Kolczyków nie mają! - Wędrowycz wskazał lufą uszy nieproszonych gości.
- O choroba, rzeczywiście... - zdumiał się nieszczerze gospodarz. - To niezgodne z unijnymi przepisami. To co, trzeba zarżnąć i spalić, żeby tego, no, BSE nie wywołali?
- Szkoda chudoby, bydlę też chce żyć - rozczulił się Jakub, sięgając do torby wyższego inspektora. - Paszporty ze zdjęciami macie? - huknął na nich.
- Eeeee - wykrztusił niższy.
- Zakolczykujemy was za darmo. - Jakub wyłowił z porzuconej torby cechownicę. - Ale bydlęce dokumenty musicie sobie wyrobić, bo jeszcze was jakiś weterynarz uśpi...
Dwaj osobnicy, wydając nieludzkie ryki, wskoczyli w ostatniej chwili do ruszającego pekaesu. Posterunkowy Birski odprowadził ich zdumionym spojrzeniem. - Kuźwa, co się w tej Unii porobiło. - Splunął z obrzydzeniem. - Dawniej geje zwykłe kolczyki w uszach nosili, a teraz tak im odbiło od tej homofobii, że dla zamaskowania krowie sobie zakładają...
Pola Trzcin
Okolice Moskwy, 1924
Mały biały pałacyk stał w ogrodzie. Wódz, opatulony w koce, spoczywał na szezlongu. Wychudł przez ostatnie tygodnie i jego łysa głowa przypominała trupią czaszkę. Wiotka skóra opinała drżące dłonie niczym zbyt ciasna rękawiczka. Z capiej bródki wypadały resztki włosów. Tylko skośne mongolskie oczka patrzyły jak dawniej - chytrze i czujnie.
- Towarzyszu Lenin, uczyńcie mnie waszym następcą. - Kandydat na nowego wodza, klęcząc na tarasie, pokornie całował nauczyciela w rękę.
- Ech, Józwa - wymamrotał Włodzimierz Iljicz - przecież ty się nie nadajesz. Wypić z tobą można, szaszłyki robisz świetne, pogadać przyjemnie, organizatorem też jesteś niezłym. A i gdybym chciał kogoś stuknąć po łbie, nie poprosiłbym nikogo innego. Ale wódz byłby z ciebie do niczego...
Читать дальше