- Tak jest! – wykrztusił anioł.
Jakub ocknął się pod stołem.
- Kuźwa, co za cholerny kac - powiedział.
Jego przyjaciele właśnie dochodzili do siebie. Generalnie wyglądali kiepsko, ale żyli.
- Gdzie się podział ten garniturowy dupek z ministerstwa? - zapytał.
- Poszedł. Wypiłeś całą flachę 1,75 duszkiem i jak podetkał ci kontrakt, to mu się w twarz roześmiałeś -wyjaśnił Józwa. - A ja miałem taki piękny sen...
- Aha - mruknął Jakub.
Wyszedł z chałupy odetchnąć świeżym powietrzem. Odlał się zaraz na progu. Nieoczekiwanie jego nos złowił nutkę znajomego zapachu.
- Co, zapomniałem wyłączyć? - zdziwił się. Ruszył do stodoły i otworzył wrota.
- O choroba! - Stanął jak wryty.
W stodole stała aparatura do pędzenia samogonu. I to jaka! Była wielka jak lokomotywa.
Kotły, paleniska, zawory... Elementy żelazne oksydowano na czarno. Pokrętła lśniły cudowną złocistą barwą polerowanego mosiądzu. Tylko raz widział coś podobnego - gdy miał siedem lat, włamał się z dziadkiem do carskiej gorzelni. Przy maszynie kręcił się facet w garniturze. Sprawdzał poziom cieczy w kotłach, regulował kurki. Widać było, że ma pewną wprawę.
- Co to jest? - wykrztusił egzorcysta. - Skąd to się wzięło w mojej...
- Skoro nie chce pan iść do skansenu, to zdecydowaliśmy się przerzucić maszynę tutaj - powiedział pracownik ministerstwa. - Szkoda, żeby się u nas marnowała bez pożytku. Tylko zardzewieje w magazynie, więc uradziliśmy, że przekażemy ją człowiekowi, który o nią troskliwie zadba. A jak czasem będę w okolicy służbowo... - Puścił do niego oko.
- Jasne, zapraszamy - rzekł Jakub z uśmiechem.
Anioł odwzajemnił uśmiech. Pierwszy dobry uczynek dokonany. A przy okazji wykonał rozkaz - pozbył się maszyny.
Michał Bardak człapał do chałupy na ciężkim kacu. Mieszkańcy Wojsławic odprowadzali go spojrzeniami pełnymi nienawiści. Parszywy typ... Anioł podszedł do niego mile uśmiechnięty, z flaszką w ręce.
- Czego? - warknął konfident, patrząc pożądliwie na półlitrówkę. - Pan sobie życzy? Dodał po namyśle.Może jak będzie kulturalny, to dostanie łyczka?
Nieznajomy wyciągnął spod marynarki kij bejsbolowy i zamalował Bardaka w ryj. Pochylił się nad ciałem i przyłożył palce do tętnicy. Pulsu nie było. I bardzo dobrze. Drugi dobry uczynek za nim. Jeszcze osiem i fajrant...
Ciocia Agnieszka
Nad Starym Majdanem powoli zapadał ciepły, letni zmierzch. Półmrok litościwie ogarnął
chylące się ku ziemi szopy, krzywe płoty i rachityczne drzewka w sadach.
- Hy! - Jakub obrócił telefon komórkowy w ręce. - Czego to nie wymyślą? A gdzie to ma kabel? Zresztą i gniazdka nie mam, że o prądzie nie wspomnę...
- Nie trzeba, to działa w sieci. A baterię możesz u Semena naładować - wyjaśnił jego prawnuk Piotruś.
Egzorcysta poskrobał się po głowie.
- Sieć radiowa! - Wreszcie w jego ślepiach błysnęło zrozumienie. - I na akumulator chodzi.
- No i dzięki temu, jak ci się będzie nudziło, zawsze możesz gdzieś zadzwonić – dodał chłopiec. - Na przykład do mnie.
- Ekstra - westchnął Wędrowycz.
Wprawdzie nie pamiętał, żeby mu się kiedykolwiek nudziło, wciąż miał coś do roboty albo do wypicia, ale dobrze wiedzieć, że nawet przed tak mało prawdopodobnym zagrożeniem można się zabezpieczyć dzięki nowoczesnej technice.
- A jak ja bym potrzebował pomocy, to mogę zadzwonić do ciebie.
- No pewnie, jak tylko ci dokuczą w szkole, to telefonuj, spalę tę budę i tyle - uśmiechnął
się pradziadek.
- Ale ja się lubię uczyć... - zaprotestował Piotruś. Jakub westchnął znowu. Ech, to miasto, jak ono wypacza charaktery! Miał rację, że się nie przeprowadził. Wpuścił telefon w cholewę gumofilca. Z zadowoleniem stwierdził, iż komórka ułożyła się wygodnie w warstwach onucy, akurat między bagnetem od kałasznikowa a puszką z sardynkami.
- No to jeszcze tylko bajka i spać. - Władczym gestem wskazał prawnukowi barłóg wypełniony świeżą słomą. - Chyba że sam zaśniesz?
- O nie, bajka musi być - mały był stanowczy.
- No, to o czarownicy - zadecydował Jakub. - A więc w lesie stoi piernikowy domek na kurzej łapce. A w środku mieszka ciotka Agnieszka - zrymował.
- Chyba Baba Jaga?
- No, w zasadzie tak, Jaga to zdrobnienie od Agnieszka. - Jakub sięgnął po flaszkę. - A więc ciotka Agnieszka miała takie hobby, łapała i zjadała dzieci.
- Co się z nią stało? Jaś i Małgosia spalili ją w piecu?
- Nie Jaś, tylko ja, i nie spaliłem, bo cholera kominem zwiała - mruknął Wędrowycz. - Nie dopilnowałem. Ale siedem lat raptem miałem, tyle co ty teraz, a rozumu się z wiekiem nabiera... Jeszcze się odgrażała, stara prukwa, że kiedyś wyrówna porachunki. - W jego oczach nieoczekiwanie odmalował się niepokój.
- A co to jest prukwa?
- Idź już spać, i uważaj, jak będziesz chodził po lesie...
Piotruś szedł przez las niespiesznym krokiem doświadczonego turysty. Nieoczekiwanie wyszedł na skraj polany. Na rozłożonym kocyku opalała się jakaś ruda naturystka. Kępka włosów na złączeniu ud wyglądała jak wronie gniazdo. Obfity biust sterczał, celując w niebo różowymi sutkami.
- Hej, chłopaczku - przywitała Piotrusia. - Pewnie żeś jeszcze w życiu nie widział gołej kobiety?
- A po co? - zdziwił się.
- No wiesz... - Wstała i przeciągnęła się kusząco. - Ładna jestem. No nie?
- Ja tam się nie znam - odparł dyplomatycznie. -Mam dopiero siedem lat, gdzie mi tam seks w głowie...
- A może chcesz spróbować świeżutkiego piernika? - Uśmiechnęła się słodko.
„Za słodko" - ocenił.
- Upał taki, nie ma człowiek ochoty na pierniczki - bąknął. - Ale dziękuję za zaproszenie.
- Hm, to może wolisz lody? Podeszła zupełnie blisko.
- Nie, w lodach jest salmonella - powiedział i rzucił się do ucieczki.
Niestety, za późno. Uczynił najwyżej trzy kroki i nagle przed oczyma zrobiło mu się zupełnie ciemno.
Doszedł do siebie zamknięty w czymś ciasnym. Było mu przyjemnie ciepło, choć trochę duszno. Rozejrzał się. Został wtłoczony do sporego piekarnika, jak w piecu chlebowym.Piekarnik zaopatrzono w stalowe drzwiczki. Piotruś szarpnął, sprawdzając ich wytrzymałość.
O kurka wodna! Solidne i zabezpieczone potężnym ryglem. Spojrzał przez szparę między nimi. Czarownica krzątała się po izbie. Poznał ją od razu, choć się ubrała, a do tego wyraźnie przybyło jej lat. Wyglądała teraz na mniej więcej sto trzydzieści.
- Wypuść mnie! - Załomotał w blachę.
- Cicho - warknęła. - Co to za maniery, żeby obiad wrzeszczał? Choć z drugiej strony zawsze wrzeszczycie. Zwłaszcza jak się zaczyna ostre grzanie.
- Jesteś Baba Jaga?
- Czegoście się tak czepili wszyscy tego przezwiska? - syknęła ze złością. - Mów mi ciocia Agnieszka.
Piotruś się uszczypnął. Zabolało, a zatem to nie był sen.
- Chcesz mnie upiec!? - Teraz dopiero zrozumiał, że miłe ciepło staje się z minuty na minutę coraz bardziej intensywne.
Musiała zdrowo dołożyć do pieca. Pociągnął nosem: bukowe drewno.
- Nie wściekaj się i nie obrażaj. To nic osobistego. Coś przecież muszę jeść. A sam wiesz, że emerytury teraz niskie, mięska za to nie kupię. Wybacz, że nie będę przy tobie w chwili, gdy zaczniesz się ładnie przypiekać, ale nerwy i tak mam bardzo zszargane, więc zazwyczaj sobie na te dwie godzinki idę pospacerować... Bywaj, mały.
I faktycznie wyszła.
- Ty... - tu Piotruś użył wyrazów, których w podobnej sytuacji nie powstydziłby się jego pradziadek.
Читать дальше