- Wiem, że u nas to się inaczej nazywa - zaprotestował Włodzimierz Iljicz - ale faraonem byłem. I to znakomitym. Co należy do obowiązków władcy? - Powiódł wzrokiem po zgromadzonych. - Wyrwałem mój lud z ręki ciemięzcy i sam go uciemiężyłem, zakończyłem krwawą wojnę i zaraz wszcząłem kilka kolejnych. To prawo wodza prowadzić wojny. - Uśmiechnął się triumfalnie. - Nakładałem podatki, i to najwyższe na świecie.
- Oddawałeś cześć bogom? - zainteresował się Ozyrys. - A może poleciłeś chociaż wznieść piękne świątynie? Byłaby jakaś okoliczność łagodząca.
- Piramid ani świątyń budować nie nakazałem, ale zburzenie stu trzydziestu tysięcy cerkwi też łatwe nie było... - bąknął podsądny. - W dodatku nie było jak czci oddawać, bo zakazałem wszelkich kultów religijnych, zmuszając ludzi, by oddawali hołdy mnie...
- Wystarczy - westchnął Ozyrys. - Wrzućcie go do Jeziora Płomieni. Tam jego miejsce.
- Chwileczkę, braciszku drogi - odezwał się jakiś głos. Obok wagi zmaterializował się Set.
- Po co zaraz tak ostro? Co ci się znowu nie podoba?
- Faraon uzurpator Uljanow.
- Jak rozumiem, wszyscy królowie zażywający rozkoszy na Polach Trzcin objęli swoją władzę legalnie? Świetny dowcip, muszę go opowiedzieć na przykład naszej drogiej Hatszepsut... I ze trzydziestu innym faraonom.
- Zniewolił kilka narodów - zaprotestowała bogini Maat. - I planował podbić cały świat.
Do tej pory nie zdarzyło się, by tak wielki przestępca stanął przed nami. A widzieliśmy tu niejedno.
- Moja droga, pokaż mi faraona, który nie prowadziłby wypraw przeciw Libijczykom, Kuszytom i w Palestynie. Może nie wszystkim udało się samo zniewolenie, jednak plany mieli ambitne. Co do podbijania świata, nasi protegowani słabo znali geografię i tylko dlatego nie przyszło im to do głów.
- Ale trzydzieści milionów ofiar? To przecież przesada!
- Moja droga, sama mówiłaś, że ludność ziemi radykalnie wzrosła. Dawnymi czasy wystarczyło zabić tysiąc wrogów, by rozgromić całą armię, teraz trzeba dziesiątki milionów, żeby ludzie w ogóle to zauważyli. Czy nie mam racji? - zwrócił się do Lenina.
- Oczywiście. W zagranicznych gazetach nie wierzyli nawet, że tylu wykończyliśmy - zapewnił wódz.
- Sami widzicie, faraon całą gębą - podsumował Set. - Trochę się to stanowisko inaczej u nich nazywało, ale zmumifikowany został, więc jest nasz.
- Ręczysz za niego? - Ozyrys spojrzał na brata.
- Oczywiście. - Bóg wojny, chaosu i destrukcji uśmiechnął się promiennie. - To przecież mój najwierniejszy wyznawca!
Kraina Zmarłych, 1953
Józef Wissarionowicz Dżugaszwiłi wygrzebał się z lessowego pyłu. Przetarł załzawione oczy i zgięty nieoczekiwanym paroksyzmem wykaszlał dobre pół kilograma ziemi.
- Gdzie jestem? - wymamrotał i podejrzliwie rozejrzał się wokoło.
Spoczywał na rozległym polu pokrytym tysiącami dziur. Po krwistoczerwonym niebie gigantyczny żuk toczył czerwoną tarczę słoneczną.
- A niech mnie - mruknął. - I po co kazałem się zmumifikować?
Wstał i otrzepał wojskową bluzę. Sprawdził wiszącą na piersi samotną złotą gwiazdkę Bohatera Związku Radzieckiego. Od razu spostrzegł, że odlano ją z tandetnego plastiku.
Także mundur zamiast z generalskiego sukna wykonany był ze zwykłej wełny. Ba, plecy uszyto z jakiejś starej szmaty!
- Beria, ty złodziejskie nasienie, czekaj, ścierwo, tylko wpadniesz w moje ręce!!! - Zacisnął pięści.
Na horyzoncie majaczyły jakieś konstrukcje, więc ruszył w tamtą stronę. Im bliżej podchodził, tym bardziej znajomo wyglądały. Baraki, druty kolczaste, wieżyczki strażnicze...
- Zupełnie jak u nas na budowie Kanału Biełomorskiego. - Uśmiechnął się pod wąsem. - Zatem i tu żyją komuniści. To dobrze, z komunistami zawsze można się dogadać.
Idąc wzdłuż płotu, dotarł do furtki. Pchnął ją i wszedł na teren obozu. Po wewnętrznej stronie ogrodzenia stała budka wartownicza. Siedział w niej jakiś człowiek w postrzępionym waciaku i studiował „Księgę Umarłych".
- Czy mogę wejść? - zagadnął ozywieniec. – Gdzie tu jest biuro przepustek?
- Przepustki nie trzeba. Zapraszamy. - Strażnik odłożył zwój. - Co za niespodzianka, nasz wódz i nauczyciel we własnej osobie! Proszę iść tą ścieżką, do tamtego baraku. - Wskazał coś w rodzaju stodoły ozdobionej czerwoną gwiazdą. - Włodzimierz Iljicz oczekuje.
- Lenin? - ucieszył się nieszczerze Józef Wissarionowicz. - To on tu też jest?
- Oczywiście! I to od bardzo dawna. Od lat was wypatruje. Nawet wszystkich przybywających wypytywał zawsze o wasze zdrowie. Szczerze mówiąc, nie spodziewaliśmy się tak szybkich odwiedzin. Czyżby ktoś pomógł rozstać się z życiem?
- A ty co tak pytasz jak jakiś śledczy?!
- Przepraszam, taki głupi nawyk z czasów służby w waszych organach...
W głosie wartownika było coś znajomego. Stalin spojrzał uważniej w twarz pokrytą bliznami po odmrożeniach.
- Czy ty czasem nie jesteś...?
- Widzę, że sobie przypominasz, sam mnie zesłałeś do łagru. Zresocjalizowałem się tam do tego stopnia, że wyciągnąłem nogi.
- To kto cię zmumifikował? - zdumiał się wódz. - Bo chyba żeby się tu dostać, to trzeba...
- Dziadek Mróz, a konkretnie wieczna zmarzlina pod linią kolejową do Norylska. Goń, nie zatrzymuję, przecież od lat tam na ciebie czekają.
Stalin przeczuwał niejakie problemy. Poszedł ścieżką i pchnąwszy drzwi, wszedł do szopy.
Wnętrze wyglądało znajomo. Zupełnie jak sala trybunału orzekającego: stół nakryty zielonym suknem, trzy karafki, trzy szklanki, trzy krzesła. Czerwony goździk w wazoniku. Jedynie portret wiszący na ścianie był inny. Zamiast Lenina przedstawiał kogoś z łbem dziwnego bydlęcia.
Za stołem siedzieli dwaj mężczyźni, trzecie krzesło było puste. Pierwszy wyglądał jak Dzierżyński, tylko miał wszystkie przednie zęby. Drugi przypominał Lenina, ale był imponująco kudłaty. Oni czy nie oni? Oni.
- Imię i nazwisko? - zażądał włochacz.
- Wołodia - wykrztusił Stalin - towarzyszu, czego się wygłupiacie? Co wy, nie poznajecie mnie? To przecież ja, wasz najwierniejszy uczeń, Koba. Jaka piękna fryzura! To peruka czy włosy wam odrosły?
- Ty się, Józek, wodzowi nie podlizuj - odezwał się ten drugi. - Poznaliśmy cię, łachmyto, ale sam zawsze mówiłeś, że procedura musi być zachowana.
- Jaka znowu procedura?
- Trafiłeś do ośrodka dla zmartwychwstańców. Zanim bogowie zadecydują o waszym losie, robimy tu wstępną selekcję. - Lenin, zmrużywszy skośne oczka, zatarł radośnie dłonie. - Sam rozumiesz, że nie ma sensu Ozyrysowi zawracać głowy. Więc sami odsiewamy co bardziej reakcyjne ścierwo.
- Jacy znowu bogowie? - zdziwił się przybysz. - Przecież Boga nie ma.
- Jest. Nazywa się Set. - Włodzimierz Iljicz wstał i z szacunkiem, głęboko ukłonił się przed portretem.
- Chwileczkę, i dużo macie...
- Powinieneś bez trudu sam obliczyć. Z samej Kołymy przez dwadzieścia lat waliły tu dzikie tłumy. Skierowaliśmy ponad osiem milionów komunistów do kołchozów na Polach Trzcin - oznajmił z dumą Lenin. - A konkretnie: trafili tam wszyscy, którzy uważali, że ja byłem dobrym ojczulkiem rewolucji, a ty, Józwa, spieprzyłeś wszystko.
- A tacy, którzy twierdzili, że ja byłem dobry, a łagry to robota Jagody, Jeżowa i Berii? - zainteresował się podsądny.
- Ci poszli do Jeziora Płomieni. - Dzierżyński uśmiechnął się drapieżnie. - Sam rozumiesz: Lenin dobry, Stalin zły... A ze złymi nie należy się patyczkować.
Читать дальше