– Ale ja...
– Chcesz przecież wstąpić do PZPR. Zatem musisz poznawać rozrywki prostych ludzi. Jak nie przyjdziesz, to się obrażę. A w mojej osobie obrazi się na ciebie cała klasa robotnicza!
Ten argument przeważył...
Radek zapukał do drzwi. Zaraz otworzyły się gościnnie.
– Zapraszamy w nasze skromne progi. – Marek gestem zachęcił gościa.
Student wszedł i rozejrzał się wokół. Spodziewał się robociarskiej nory, zdezelowanych mebli z płyty paździerzowej, pustych flaszek po wódzie, odrapanych ścian, a tymczasem wnętrze urządzone było prosto, ale ze smakiem. Zauważył nawet telewizor Rubin i odtwarzacz wideo. Kasety stały na regaliku.
– Fiu, fiu! – gwizdnął gość.
– Meblościanka ze Swarzędza...
– Odrzut eksportowy – pochwalił się gospodarz.
– Igora, zdaje się, znasz?
– Tylko z widzenia...
Wampir komunista pobrzękiwał w kuchni kieliszkami.
– A to Ślicznotka. – Marek pchnął drzwi mniejszego pokoiku. – Przyjechała do nas z Łodzi... Poznajcie się, proszę.
Student spojrzał i szczęka mu opadła. Dziewczyna siedząca przy biurku była obłędnie piękna. Miała śliczną okrągłą buzię, długie, grube warkocze... Ale najbardziej zdumiało go, że ubrana była w sukienkę uszytą z czegoś bardzo przejrzystego. Pod cieniutkim materiałem wyraźnie rysowało się nieziemsko kształtne i zgrabne ciało.
– Cześć – powiedziała miękko.
Uśmiechnęła się przy tym i spojrzała tak zalotnie, że serce zatrzepotało mu w
piersi jak kanarek w klatce. Nie bardzo umiał cokolwiek odpowiedzieć, wszystkie potrzebne słowa gdzieś uleciały...
– Napijemy się najpierw wermutu. A później – ślusarz pokazał mu omszałą butlę
– bordeaux, rocznik tysiąc dziewięćset osiem.
– Prawdziwy rarytas – bąknął kapuś, nie mogąc się zdecydować, czy patrzeć na wino, czy na dziewczynę.
– Skosztuj wermutu. – Igor wetknął mu kieliszek w dłoń.
Student machinalnie wychylił do dna. Zaraz dolali mu jeszcze. Wypił i poczuł
śladowy przypływ odwagi.
– Jaka ona piękna – szepnął.
– I ma osiemnaście lat – usłyszał szept ślusarza.
– A nawet już od dawna ma osiemnaście lat... Jakbyście chcieli zostać trochę sam na sam, to wystarczy przymknąć drzwi...
Radek odchrząknął. Wino go uskrzydliło. Zrobił krok do przodu, potem drugi.
– Czy mogę panią zaprosić do tańca?
Ślicznotka uśmiechnęła się czarująco. W koralowych usteczkach zalśniły ząbki bielutkie jak perełki.
– Tak bez muzyki? – Głos miała jak srebrny dzwoneczek...
– Poprośmy Marka, żeby włączył magnetofon! A potem... – spojrzała na niego powłóczyście.
Wstała i podeszła, uśmiechając się. Nagle zamarła i zatrzymała się w pół kroku, jakby trafiła na niewidzialny mur.
– Wiesz co – westchnęła.
– Jednak sobie nie pofiglujemy.
– Dlaczego? – omal się nie rozpłakał.
– Przecież jestem miły, przystojny, elokwentny...
– Jesteś katolikiem, z punktu widzenia twojej religii sypianie z dziewczętami bez ślubu to grzech. Nie chcę, żebyś miał potem wyrzuty sumienia.
– Ale ja... A, to! – domyślił się i ściągnął pospiesznie łańcuszek z krzyżykiem. –
Tak tylko dla picu noszę. – Rzucił krucyfiks na parapet, aż zabrzęczało.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła w jego stronę ręce. Igor podał
mu kieliszek wina. Kapuś wypił jednym haustem. Z saloniku dobiegały już dźwięki muzyki...
Gosia przyszła kilka minut po północy. Przywitała się w progu z Igorem i Ślicznotką.
– I jak? – zapytała gospodarza.
– Zgodnie z planem, gotów... – mruknął Marek.
– Sama zobacz.
Radek siedział przy stole nad kieliszkiem wina. Na twarzy miał głupkowaty uśmiech.
– Jak sytuacja na zewnątrz? – zapytał ślusarz.
– Miał pan rację, że spróbują się dzisiaj na pana zasadzić. Zaczaili się koło bramy.
Siedzą w kontenerze na śmieci. Nie wypatrzyłabym ich, ale strasznie smrodzą
papierosami.
– Prawdziwi nieznani sprawcy. – Skrzywił się. – Stulecie mija, a metody ciągle te same. A więc zaczynamy realizację drugiej części planu...
Wyjął z szafki dwa pięciokilogramowe młotki. Każdy miał dolutowany odlew ludzkiej pięści. Igor z torby wyciągnął zaostrzone ogrodnicze „pazurki”.
– Po co to? – zaciekawiła się Gosia.
– Wiesz, co mówią o nas legendy ciepłych – westchnął ślusarz.
– Wampiry są według nich niezwykle silne. A sama najlepiej zdajesz sobie sprawę z tego, jak jest naprawdę... Dzięki narzędziom – potrząsnął młotkiem –
można zadać obrażenia, które będą wyglądały jak ślady po niebywale mocnych uderzeniach gołą ręką. Dobrze czasem podsycać zabobony, zwłaszcza te, które chronią naszą skórę.
– A ja – Igor bawił się grabkami – zrobię nakłucia wyglądające na ślady wampirzych zębów. Tylko na każdym agenciaku odbiję po kilkadziesiąt.
– Nie rozumiem po co.
– Gdy dojdą do siebie, będą pobici i pokaleczeni. Jak ci z ZUS–u zrobią obdukcję, stwierdzą, że ich ludzi dopadło wielkie stado niebywale silnych i głodnych jak cholera wampirów. To zniechęci kierownictwo instytucji do pchania nosa w nasze sprawy!
– Ale w jaki sposób zamierzacie ich unieszkodliwić? Siedzi ich w tym kontenerze chyba z pięciu i...
– Normalnie. – Ślusarz pokazał Gosi milicyjny miotacz gazu. – Zamkniemy klapę na kłódeczkę, wpuścimy gaz przez dziurkę. Dziesięć minut i po problemie.
Wleziemy do środka, przecież nie musimy oddychać. A potem nic na siłę, wszystko młotkiem!
Radek obudził się na potwornym kacu. Leżał na kocu koło kaloryfera. Przetoczył
wzrokiem po saloniku.
– Gdzie ja jestem... – mruknął. – Ach tak... Mieszkanie Wiecznego Robola, ślusarza Marka.
W sąsiednim pomieszczeniu coś straszliwie, a zarazem jakby znajomo łomotało.
Konfident długo nie mógł dojść, co to za dźwięk. Ktoś... Ktoś pisał na maszynie!?
– Wody – wychrypiał.
Nikt nie odpowiedział. Nikt nie pospieszył mu na ratunek. Kapuś zwlókł się z koca. Z trudem stanął na nogi. Spodnie wisiały na krześle. Nim je założył, dwa razy omal nie runął. Zapinając koszulę, odkrył na swoim torsie odbite karminowe ślady usteczek.
– Zagraniczna szminka! – zidentyfikował. – Ale... zaraz. – Ścisnął skronie. – Co to było wczoraj wieczorem? Tańczyliśmy. Ślicznotka... Poszedłem z nią do pokoiku.
Było tak słodko. A potem? Wino, stuletnie chyba... I znowu Ślicznotka, ale tym razem byliśmy pod prysznicem... Spociła się, biedactwo, w tańcu, pomagałem jej umyć plecki... I pupcię. A potem... Kurde. Co było potem!? Chyba kolejna rundka, ale już bez prysznica, boby się zmyły te ślady. Diabła tam, niewiele pamiętam. Zaraz, zaraz? Moja siostra wampirzyca tu przylazła!? I ktoś na stole leżał? E, niemożliwe, to chyba tylko delirka.
Poszedł do kuchni. Kieliszki, świeżo umyte, stały na suszarce. Student przeliczył
puste flaszki. Cztery? Na trzech chłopa, co to jest... Na blacie stołu na srebrnej paterze piętrzyły się ciastka. Obok, jakby specjalnie dla niego, naszykowano dwie zapotniałe od chłodu butelki kefiru. Zerwał folię aluminiową i ugasił ogień płonący w trzewiach. Pięć minut później był już jakby bardziej do życia. Tylko ten uporczywy łomot...
– Ślicznotko! Miłości moja! – wychrypiał i czepiając się ściany, ruszył na poszukiwanie kochanki.
Drzwi do drugiego pokoju były lekko uchylone. Zajrzał i zamarł w progu.
Читать дальше