Ślusarz nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się wrednie.
Dopiero w piątek wyznaczyli mu pracę na drugą zmianę, więc mógł rano wpaść do biura SB z meldunkiem. W gabinecie u majora Nefrytowa siedział już jeden gość, ale gospodarz kazał studentowi wejść.
– Poznajcie się, panowie – burknął zwierzchnik do Radka.
– To jest agent W–871. Tajny wydział Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, Departament Emerytur Trudnych.
– Miło mi. – Chłopak podał rękę.
Agent wyglądał jak wampir. Był blady, chudy, patrzył spode łba i woniało od niego starym papierem.
Usiedli. Sekretarka przyniosła kawę zbożową. Brona wyczuł, że zwierzchnik jest z jakiegoś powodu rozdrażniony. Zaniepokoił się w duchu.
– Proszę referować – szef zwrócił się do studenta.
– Zebrałem odciski palców ślusarza Marka, przekazałem do działu daktyloskopii.
Sprawdzili na poczekaniu. Pasują.
– Zatem udało się potwierdzić wszystkie założenia... – mruknął major.
– Tak jest! Identyfikacja ze stuprocentową dokładnością. Odciski palców pasują do akt z okresu międzywojennego, jak i dokumentacji zebranej przez UB po wojnie.
To faktycznie Wieczny Robol.
– Doskonale. Zatem my zamykamy sprawę, kolejna kontrola za dwadzieścia lat?
– Spojrzał pytająco na gościa.
– Nie – warknął przybysz. – Nasze szefostwo podjęło decyzję o likwidacji Wiecznego Robola. I oczekujemy współpracy.
– Czy was w tym ZUS–ie kompletnie porąbało? – parsknął oficer. – Po cholerę chcecie go likwidować?
– Trzeba – uciął agent.
– Pomyślcie sami. Ten człowiek zapieprza jako ślusarz, za marne wynagrodzenie.
A wiecie, jaki to fachura? Ma co najmniej siedemdziesiąt lat doświadczenia w pracy z obrabiarkami, a ciało dwudziestolatka. Niewysoki, bo przed pierwszą światową ludzie rośli mniejsi. Czyli je też mniej. Zwłaszcza cenne jest to, że żre mniej deficytowego mięsa. Zresztą cholera ich tam wie, wynaturzeńców, może wcale nie potrzebuje jeść? Silny. Zdrowy. Chorobowych nie bierze i co najważniejsze, na emeryturę się nie wybiera! Do Solidarności się nie zapisał, nie lubi gadać o polityce, nawet antypaństwowych dowcipów nie wygłasza. Robotnik jak złoto, a wy chcecie go wykończyć!? Dlaczego?
– Istnieje poważne ryzyko, że kiedyś jednak pójdzie na emeryturę – powiedział
W–871.
– I co z tego? – wtrącił się Radek.
– Płacił normalnie składki. Ma ze sto lat udokumentowanego stażu pracy. Nawet przy minimalnych stawkach musielibyśmy mu wypłacać ze sto pięćdziesiąt tysięcy miesięcznie!
– Ale sto lat temu nie było przecież ZUS–u!? – zdumiał się student.
– Za to były towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych, a przed wojną kasy chorych.
Po wojnie przejęliśmy ich majątek. Teoretycznie wraz z ubezpieczonymi – skrzywił
się agent. – Wprawdzie hitlerowcy, a potem towarzysze z różnych służb poważnie zredukowali liczbę uprawnionych do emerytur... – uśmiechnął się wrednie – ale niektórych, niestety, przegapili.
– Czego od nas oczekujecie? – zapytał major.
– Identyfikacji celu, co właściwie już zrobił pański człowiek. – W–871
uśmiechnął się, szczerząc zębiska pożółkłe od kawy i nikotyny.
– Kur... – major zdusił przekleństwo.
Gość ukłonił się i wyszedł.
– No i po ptokach – westchnął oficer. – Czekamy na akt zgonu i odsyłamy akta Wiecznego Robola do archiwum spraw zamkniętych. A szkoda. Liczyłem na to, że gdybyśmy znaleźli na niego odpowiednio mocne haki, dałoby się zrobić z niego wiecznego kapusia... – rozmarzył się. – To jest, chciałem powiedzieć, wiecznego tajnego współpracownika – ugryzł się w język.
– Im tak wolno? – zdumiał się Radek. – Likwidować, kogo zechcą?
– Oficjalnie nie – westchnął jego zwierzchnik. – Ale to służba tak tajna, że nie sposób nawet udowodnić jej istnienia... Zatem w praktyce mogą zrobić wszystko, co im do łbów strzeli.
– Ale to nasza sprawa!
– Była nasza... ZUS to potęga, przed którą drży nawet bezpieka. Zdenerwowałem się – burknął i podszedł do szafki kryjącej koniak. – A wy, Brona, gońcie do fabryki, bo się spóźnicie!
– Rzucił okiem na zegarek.
– Skoro zamykamy sprawę...
– Sprawa sprawą, a praktyki zawodowe przydadzą się wam w karierze. No i w poniedziałek czekam na raport. Tylko żebyście przypadkiem nie ostrzegli ślusarza! –
huknął. – ZUS by nam tego nigdy nie wybaczył! A oni mają naprawdę długie ręce...
W mieszkaniu ślusarza Marka Igor wyłączył głośnik i zaczął zwijać antenę.
– Cie choroba – powiedział, kręcąc głową. – Ty to masz nosa! W życiu bym nie przypuścił, że ten studencik może być wtyczką...
– Jak pożyjesz tyle co ja, też się nauczysz rozpoznawać kapusiów na kilometr –
mruknął Marek. – Carscy, sanacyjni, hitlerowscy, komuniści, jeden do drugiego toczka w toczkę podobny... Ale pewności nie miałem, więc skorzystałem z pomocy Fabrycznego Kota.
– Niech zgadnę... Metodą na śledzika?
– Oczywiście. To najlepszy sposób. Nie zdarzyło się przecież dotąd, żeby przyjął
poczęstunek od konfidenta... Na szczęście technika poszła do przodu, więc i łatwiej takiemu gnojkowi pluskwę podczepić. Bardziej mnie martwi ten W–871.
– ZUS jak do tej pory się nas nie czepiał. Sądzisz, że...
– Ano trzeba dać im czytelny sygnał, żeby nie pchali nosa w nasze sprawy. A chłopaka załatwimy na perłowo. Wieczorkiem wyprawiam imieniny.
– Użyjemy naszej tajnej broni?
– Tak. Zadzwoń po Ślicznotkę. I dajmy znać Gosi.
Radek Brona tego ranka stwierdził, że czuje się w zakładzie niemal jak w domu. Z
biura przysłano rozrysowany projekt sworznia. Pobrał z magazynu walec odpowiedniej stali. Zakręcił go w tokarkę. Osadził odpowiednie noże i puścił silnik w ruch. Wykonał zlecenie w kilkanaście minut, poleciał do hali, pomógł w instalacji dorobionego detalu w miejsce zużytego i z zadowoleniem patrzył, jak kadź do galwanizacji napełnia się setkami kilogramów nakrętek.
Tacy jak ja ratują plan przed zawaleniem się, pomyślał nie bez dumy. To my, ślusarze, nieustannie reanimujemy te przedpotopowe machiny.
Potem brygadzista skierował go do działu tokarek. Radek przez trzy godziny wymieniał tępe sowieckie noże na nowiutkie niemieckie. Zużyte trafiły do pojemnika na złom, po przetopieniu coś się z nich jeszcze zrobi... Zaduch, brud i hałas nie robiły już na nim wrażenia.
Jednak fajnie być robotnikiem, stwierdził. Przynajmniej widać jakiś pożytek z pracy... W biurze to tylko się przerzuca papiery z jednego stosu na drugi...
Zagryzł zęby. No tak. Marek. Ślusarz narzędziowiec. Elita fachu. Toczący i skrawający nawet z zawiązanymi oczami. Niezastąpiony. A tu, niestety, jakiś wypłosz, koleś od mokrej roboty, urzędas z ZUS–u przyjdzie i wpakuje mu srebrną
kulkę.
Mus to mus, zdusił w sobie bunt. Co z tego, że dobrze pracuje, skoro samo jego istnienie może prowokować ciemnotę do praktyk religijnych? Budowa socjalizmu to wielkie dzieło. Każdy musi poświęcić coś dla przyszłych pokoleń. Skoro kolektyw zadecydował, że trzeba zlikwidować, to znaczy, że trzeba...
W tym momencie ktoś przyjacielsko klepnął go w ramię.
– Radku! Wszędzie cię szukam. – Ślusarz Marek uśmiechnął się do współpracownika. – Mam dziś imieniny.
– Serdecznie gratuluję... – bąknął student.
– Robię wieczorkiem małą imprezkę, przyjdzie mój kumpel Igor, będą jeszcze ze dwie fajne dziewczyny. Kulturalnie, żadnego chlania wódy. Wino mam dobre, zagraniczne, muzyki posłuchamy...
Читать дальше