– Nafta jest równie dobra jak benzyna, a nawet lepsza, bo nie wybucha. –
Staruszka podniosła kwiecistą narzutę, odsłaniając trzydziestolitrowy kanister drzemiący w kącie.
– Skąd babcia to ma? – wykrztusił.
– Kupiłam jeszcze w siedemdziesiątym – wyjaśniła.
– Zaraz po wypadkach na Wybrzeżu zrozumiałam, że skoro trzeba strzelać do robotników, to niebawem przyjdzie taki czas, że nawet prądu w gniazdkach zabraknie. I nie myliłam się – warknęła. – To drugi. Pierwszy taki zbiorniczek już prawie zużyłam.
– I co...
– Ja jestem stara i słaba, więc zaniesiesz to na miejsce i odwalisz brudną robotę, a ja cię będę osłaniać.
– Osłaniać?
– No, jakby Gosia wyskoczyła z krypty.
– Babcia wyciągnęła spod łóżka skórzaną walizę, a z jej wnętrza pepeszę zawiniętą w natłuszczoną gazetę. Odwinęła broń i wydobywszy wycior, zaczęła
czyścić lufę.
– Skąd babcia to ma? – powtórzył pytanie.
– Z wojny zostało. Pełno się tego walało po lasach. Kto miał łeb na karku, robił
zapasy. Wprawdzie miało być na komuchów, ale mówi się trudno. – Staruszka z wprawą założyła magazynek bębnowy, a następnie przeładowała broń.
Wolną ręką podniosła słuchawkę telefonu i wykręciła jakiś numer.
– Nadszedł czas – rzuciła do mikrofonu. – Za godzinę w umówionym miejscu.
– Jak? Kto? – jęknął Radek.
– Sami moglibyśmy nie dać rady, więc pomoże nam kilku moich przyjaciół z kółka różańcowego. Bańka na ramię i wymarsz! – Dźgnęła go lufą pepeszy w plecy.
Gdy Radek, sapiąc jak miech kowalski, przyczłapał pod czwartą bramę, było już prawie ciemno. Czekało już tu na nich ośmiu wąsatych starców w maciejówkach.
Mieli na sobie długie prochowce. Student domyślił się, że też uzbroili się po zęby.
Rany boskie, jęknął w duchu, choć był ateistą. Nielegalna broń palna, działanie w zorganizowanej grupie przestępczej... Jak mnie milicja z nimi złapie, to piętnaście lat odsiadki mam jak w banku!
Wąsaty weteran, wyglądający na przywódcę oddziału, pchnął Radka lufą pistoletu Vis w żołądek.
– On mi wygląda na komuszka – zauważył.
– Nie da się ukryć – burknęła babcia Adelajda. – A mówiłam tej lafiryndzie, mojej córce, żeby nie zadawała się z czerwonymi... No i są efekty. Wnuk bolszewik, wnuczka stała się wampirem... Ale cóż, rodziny się nie wybiera... Nasze cele w tej sprawie są zbieżne.
– Sypniesz, to cię spod ziemi wygrzebiemy – warknął stary, patrząc chłopakowi w oczy.
– No co pan, rodzina to dla mnie rzecz święta – bąknął Radek.
– Popatrz na kaprala Anzelma. – Babcia wskazała najniższego z weteranów.
– On jest u nas od mokrej roboty.
Ten typek najmniej się studentowi podobał. Niski, gorylowatej postury, zamiast laską podpierał się długim trzonkiem pięciokilogramowego brukarskiego młota.
– Gotowi? Wyruszamy! – rozkazał dowódca.
Przyjemnie było po całym dniu biegania wyciągnąć nogi w wygodnej trumnie.
„Kochany pamiętniczku!”, zanotowała Gosia w zeszycie. „Od kiedy jestem wampirem, nie muszę chodzić do szkoły. Do tej pory nie wiedziałam nawet, ile czasu co dnia tak traciłam. Teraz dla odmiany mam go w nadmiarze i nie bardzo wiem, co z tym fantem zrobić, przecież nie da się szydełkować po dwanaście godzin na dobę, a na kino nie mam kasy”.
– A gdyby tak podpiąć się do latarni? – zamyśliła się.
– Zainstalować w krypcie normalne żarówki i gniazdko? Wtedy radiomagnetofon da się puścić, a jakbym na drzewie antenę zawiesiła, to i telewizor... Tylko jaki jest prąd w tych latarniach? Trzysta sześćdziesiąt może?
Uczone rozważania przerwało jej nerwowe łomotanie w blachę drzwiczek.
W pierwszej chwili kompletnie ją zatkało. Ktoś puka!? Marek gadał kiedyś, żeby nie otwierać, bo to mogą być łowcy albo zombiaki.
– Kto tam? – zapytała.
– Hej, dziewczyno! Trzeba wiać! Obława! – odezwał się jakiś głos. Gosia uchyliła drzwiczki.
Kurka wodna, łódź podwodna, pomyślała. Ale ciacho...
Chłopak, który zakłócił spokój jej grobu, miał może osiemnaście lat i był
obłędnie wręcz przystojny.
– Obława? – zdziwiła się głównie po to, by podtrzymać rozmowę.
– Wali tu oddział weteranów z AK pod wodzą twojej babci. Niosą kanister nafty!
– Yyyy...?
– Chodu, dziewczyno, zaraz cię tu spalą!
Och, ratuj mnie, piękny książę, westchnęła w duchu i zatrzepotała rzęsami.
Chłopak szarpnął ją za ramię, wyrywając z transu. Kopnął w blachę, zatrzaskując drzwiczki krypty.
– Biegiem – syknął.
– Tam jest, ucieka! – zza krzaków rozległ się okrzyk.
Gosia rozpoznała po głosie babcię Adelajdę. W tej chwili ktoś wypruł serię z pepeszy. Zawirowały w powietrzu pożółkłe liście i gałązki krzewów. Kamienny anioł, otrzymawszy kulę prosto w serce, runął na wznak. Dziewczyna i jej wybawca przygięci do ziemi umykali jak zające. Weterani oczywiście puścili się w ślad za nimi, ale młode, zdrowe nogi okazały się lepsze. Tupot oficerek wreszcie ucichł.
Dziewczyna stanęła zadyszana.
– Mało brakowało – westchnęła.
– Nie dysz tak, bo sobie płuca porozrywasz.
– Co?
– Jesteś przecież wampirem. Nie musisz oddychać. Nie sap tak, bo nas usłyszą.
– Co? – powtórzyła.
– Nie sap. Nie oddychaj bez potrzeby. Nie jesteś zmęczona. To tylko przyzwyczajenie z czasów, gdy byłaś ciepła. Twoja krew nie krąży i nie przenosi tlenu, więc tak naprawdę wcale się nie zadyszałaś.
Na próbę wstrzymała oddech. Rzeczywiście. Pierś uspokoiła się od razu.
Narastające odgłosy powiedziały im, że pościg wrócił na właściwy trop. Weterani
przetrząsali cmentarz z wprawą, jakiej nabiera się tylko w partyzantce... Gosia i jej towarzysz znów umykali. Niespodziewanie chłopak szarpnął ją w bok za gruby pień drzewa. Wyjrzała ostrożnie, by zobaczyć, co go zaniepokoiło. Z drugiej strony cmentarz przeczesywała tyraliera milicjantów z latarkami.
– Szlag – syknął.
– Nie wymkniemy się!
– Czy oni ze sobą współpracują? – jęknęła.
– Nie. Myślę, że ktoś zakapował glinom, że dziadkowie coś kombinują, albo milicjanci przypadkiem byli niedaleko i usłyszeli strzały na cmentarzu. Teraz robią obławę. Będzie z tego nielicha zadyma...
– Co zrobimy?
Tupot podkutych buciorów zbliżał się coraz bardziej.
– Siadaj. – Popchnął ją na kamienną ławeczkę stojącą przed jednym z grobowców. Zanim Gosia zdążyła się zorientować, objął ją ramieniem i znienacka wpił się w usta.
Próbowała się wyrwać, ale nie dość, że trzymał naprawdę krzepko, to jeszcze unieruchomił ją, zaczepiając o kły swoje zęby. W dodatku dłoń chłopaka zdecydowanym ruchem spoczęła na jej kolanie.
A niech mu będzie! – pomyślała z rezygnacją i zaczęła swoim językiem szukać jego.
Znalazła. O, do licha, co jest grane?
Zamiast przyjemnego mrowienia i oszołomienia czuła tylko idiotyczne łaskotanie.
W tej chwili oświetliły ich dwie silne latarki. Gliniarze. Jeden w milicyjnym mundurze, drugi tajniak po cywilnemu.
– A wy co tu wyrabiacie, dzieciaki?! – huknął milicjant. – Przeszkadzacie nam w ściganiu groźnych przestępców!
Chłopak puścił Gosię jakby przerażony.
– Och, panie władzo, błagam, niech pan nic nie mówi naszym rodzicom –
zaskamlał. – Bo my...
– My się kochamy, a ojciec zabronił nam się spotykać. Jak się dowie, znowu mnie pasem spierze – dodała Gosia płaczliwie.
Читать дальше