człowiek, nie musi po grobowcach sypiać.
Wygrzebała się ze śpiwora.
– Może i mieszkanie w trumnie jest romantyczne – ziewnęła – może i zgodne z wampirzą tradycją. Jednak trumna to nie to samo co prawdziwe łóżko. Cała ta wyściółka tylko dla picu, coby trupek ładnie wyglądał, a wygoda to rzecz drugorzędna, przecież nieboszczyk i tak nic nie czuje.
Rozejrzała się po mieszkaniu. W drugim pokoju było jeszcze ładniej. Niezłe mebelki, też chyba jeszcze przedwojenne, ale z nową tapicerką. Kolorowy ruski telewizor i wideo pod nim. Zbiór kaset podpisanych flamastrem. W kolekcji ślusarza dominowały horrory.
– Niskie gusta – skwitowała. – Jak to u robola. Ojciec zawsze powtarza, że po przedstawicielu klasy robotniczej nie można się spodziewać tego tam... A, wyrafinowania. I dlatego partia musi motłochem pokierować. Ja, Małgorzata hrabina Bronawska, też powinnam wykazać się większym wysublimowaniem –
powiedziała z emfazą, grzebiąc jednocześnie w kasetach.
Evil Dead już widziała. Medium i Widziadło też puszczali w telewizji.
– Carmilla – odczytała podpis na sąsiednim pudełku. – Ciekawe, o czym to.
Skoro i tak mam wagary, deszcz pada, to równie dobrze mogę film pooglądać.
Włączyła telewizor i wsunęła kasetę do magnetowidu. Przez chwilę szukała odpowiedniego pasma. Film ruszył. Przez następne półtorej godziny Gosia siedziała jak przymurowana do fotela, chłonąc niezwykły obraz.
– O, ja pierniczę! – wykrztusiła, gdy pojawiły się napisy końcowe. – A niech mnie!
Obfitująca w „momenty” i „sceny” historia związku ładnej i początkowo niewinnej blondyneczki i jej ciemnowłosej kochanki wampirzycy wstrząsnęła nią dogłębnie.
Poczuła, że prawie wybacza Limahlowi. To przecież oczywiste, że tak wielki artysta nie będzie bzykał jakichś tam fanek, tylko w swej luksusowej rezydencji zajmie się najbardziej wyrafinowanymi odmianami seksu!
– Homoseksualizm – podśpiewywała sobie pod nosem.
To słowo budziło w niej jednoznacznie pozytywne skojarzenia. Artyści, muzycy, królowie... To nie byle co. To zabawa dla elit towarzyskich i arystokracji! Coś uroczego, eleganckiego, wykwintnego. W sam raz dla wampira! W sam raz dla niej, hrabianki Małgorzaty Bronawskiej! No i ten film. Tak samo uroczy, elegancki, wykwintny! Pałacowe wnętrza, dekoracje, wspaniałe łoża...
– Do tego nawet się nie da baldachimu doczepić! – rozżaliła się, zerkając w stronę łóżka polowego, na którym spędziła noc.
Te wspaniałe dziewiętnastowieczne stroje, koronkowa bielizna... Ech, umieli się kiedyś ludziska ubierać... I nawet z rozbieraniem było dawniej sporo frajdy!
Wyobraziła sobie, jak zakłada pończoszki, obcisły gorset... Jak w tym szwedzkim katalogu, który kiedyś oglądały z Martą. Do diabła, tylko gdzie zdobyć takie ciuchy?
Nawet na bazarze przy Polnej takich nie uświadczysz!
Naraz zamarła. Blondynka? Katalog... Gosia nawinęła pukiel swoich ciemnych
włosów na palec. Przecież Marta jest blondynką! A gdyby tak wpaść do niej z wizytą?
Pogadać, dawno przecież nie rozmawiały. A potem... Potem może być przecież równie fajnie jak na filmie!
– Mam w sobie tyle zniewalającego mroku i destrukcji – westchnęła namiętnie.
– Wystarczy nie na jeden, a na kilka perwersyjnych związków. Marcie też na pewno się spodoba. A jak się nie spodoba, to nie szkodzi. My, wampiry, jesteśmy wszak istotami predyspo... predysty... no, stworzonymi do zniewalania, zadawania bólu i cierpienia.
Podeszła do lustra wiszącego w przedpokoju. Uśmiechnęła się, w swoim mniemaniu, lubieżnie. Ale, niestety, nie zobaczyła odbicia.
– Było do przewidzenia – burknęła. – Cholera. Jak niby mam poćwiczyć kuszący uśmiech, kiedy nic nie widzę? – rozżaliła się. – Ano nic, komu w drogę, temu ślimak podaj łapę.
Wyszła, zamykając za sobą drzwi na klucz. Zeszła po trzeszczących przedwojennych schodach. Wyjrzała z bramy. Dzień był paskudny. Prawdziwa jesienna szaruga. Siąpił deszczyk. Poczłapała na przystanek. Chciała wsiąść do autobusu, ale przypomniała sobie, że nie ma biletu miesięcznego. Zrezygnowała z jazdy.
– Z jednej strony zawsze mogę nastraszyć kanara zębami – dumała – ale z drugiej, jak mnie capnie za kołnierz i wezwie milicję? Lepiej nie ryzykować.
Mijali ją ludzie zakutani w kurtki i płaszcze. Uśmiechnęła się z politowaniem.
Jak to dobrze, że jestem martwa, stwierdziła z zadowoleniem. Nie zmarznę, nie złapię kataru, a nawet jakbym złapała, to nie muszę oddychać, więc nie będzie mi przeszkadzało, że mam zapchany nos! My, wampiry, jesteśmy po prostu lepsze od ciepłych, ot co... Lepiej przystosowane do życia w tym klimacie. Pewnie dlatego wszystkie historie o wampirach rozgrywają się w Europie albo USA, wysnuła teorię.
Nie ma przecież wampirów Murzynów ani wampirów Eskimosów...
Ale parasol rozłożyła, szkoda moczyć ciuchy.
– Aniołek, fiołek, róża, bez, Limahl jest homo, ja mogę być też! – nuciła, przeskakując przez kałuże.
Po godzinie dotarła na Stawki. Przemoczyła buty, ale nie przeszkadzało jej to zupełnie. Dom Marty odnalazła bez trudu.
Swoją drogą, cóż za upadek, rozmyślała, jadąc windą na ósme piętro. Mnie nawet wypada mieszkać w grobowcu, wampirza tradycja w końcu, ale żeby moja kochanka żyła w bloku? Powinnam uwodzić i wysysać arystokratki, a nie córkę jakiegoś tam inżyniera od urządzeń chłodniczych! Hmmm...
A może to obniży mój status społeczny? – zaniepokoiła się. A co tam. Przecież prawdziwa miłość przezwycięża bariery klasowe! Zwłaszcza w realnym socjalizmie!
Zapukała. Marta otworzyła, nawet nie patrząc przez judasza. Na widok koleżanki rozdziawiła usta.
– Cześć – mruknęła Gosia i zrobiła krok do przodu. – Au!
Dostała drzwiami, aż ujrzała rozbłysk przed oczyma. Na szczęście była już w środku. Pchnęła skrzydło z całej siły. Potrząsnęła głową i weszła dalej, w głąb
zagraconego przedpokoju.
– No i czego się wygłupiasz? – warknęła do Marty. – Wszystkie świeczki przed oczami zobaczyłam! To tak się wita najlepszą kumpelkę? Odbiło ci?
Zatrzasnęła ze złością drzwi i raz jeszcze rozmasowała stłuczone czoło.
– Ciekawe, czy wyskoczy mi śliwa, czy nie – zadumała się. – Bez krążenia chyba się siniaki nie robią?
– Ty, ty, ty... – wykrztusiła koleżanka.
– Co ja?
– Ty nie żyjesz. Przecież...
– No pewnie, że nie żyję – warknęła Gosia. – Wampirem zostałam! –
wyszczerzyła kły.
Z ulgą ściągnęła przemoczone buty i postawiła koło kaloryfera. W godzinkę wyschną, a potem się zapastuje...
Albo Martę namówię, żeby mi wypastowała, pomyślała. Skoro jestem arystokratką, powinnam mieć służącą! No ale nie zabiorę jej przecież do grobu, bo będzie jej za zimno... Muszę jakoś skombinować sobie pałac albo chociaż porządną willę.
Wzuła kapcie przeznaczone dla gości i uśmiechnęła się do koleżanki.
– Co tak sterczysz jak kołek? – zagadnęła.
– Aaaaaa! Nawet nie podchodź! – Marta blada jak ściana zasłoniła się zdjętym z regału krucyfiksem.
Wycofywała się powolutku do salonu.
– Dobra, dobra – westchnęła Gosia, idąc za nią.
– Przestań panikować. Nie mam zamiaru cię wysysać. No, może kiedyś trochę sobie pochłeptam, ale to może poczekać. Są ważniejsze sprawy.
– Wiem! – W oczach kumpelki pojawił się błysk zrozumienia.
– Zapomniałam ci pożyczyć Tolkiena! Weź go sobie na własność, tylko odejdź!
Читать дальше