– Przeczytaj nam, jak się jej podobało – poprosił Marek. – Tyle nas to wysiłku kosztowało...
– Prosimy – dodał Igor.
– No dobra... – Prut rozpruł szponem kopertę i zabrał się do czytania: Mój drogi. Jadąc do Polski, byłam przekonana, że pod władzą komunistów wegetujesz w skrajnej nędzy, ukrywając się przed tajną policją. Jestem głęboko zdumiona tym, co zastałam, a obejrzawszy twój pałac, poczułam się wręcz zniesmaczona, że do tego stopnia zbratałeś się z ludobójczym czerwonym reżimem.
Niestety, nie zmieniłeś się przez te dwieście lat, które minęły od naszego rozstania.
Sądziłam, że wiek uczyni cię, tak jak mnie, lepszym człowiekiem. Przyniesie ci rozum i oświecenie, a wyzwolenie ze szponów popędu płciowego uczyni twe życie bardziej moralnym.
Z przykrością muszę stwierdzić, że nadal jesteś żałosną mendą łaszącą się do stóp każdej, choćby najbardziej zwyrodniałej władzy, byle tylko była odpowiednio silna i zasobna w pieniądze. Sam rozumiesz, że w tej sytuacji moje plany, by zaprosić cię do wspólnych interesów, musiałam odłożyć ad acta.
Kozę podessałam jedynie przez grzeczność, albowiem jestem stanowczo przeciwna eksterminacji zagrożonych gatunków. Pewnie tego nie zrozumiesz, zawsze uważałeś, że stoisz ponad prawem, a społeczeństwo służyć ci ma tylko do złupienia i wychędożenia. Chciałam też zostawić ci dwadzieścia tysięcy dolarów, ale skoro tak dobrze ci się powodzi, nie będę cię obrażała podobną jałmużną.
Pozdrawiam ozięble
Twoja była przyjaciółka Delfina
Po przeczytaniu listu hrabia popadł w głęboką zadumę.
– Dwadzieścia tysięcy dolarów?! – wykrztusiła Gosia.
– A tośmy sfrajerzyli – jęknął Marek i z rozpaczy zaczął walić głową w ścianę.
Igor nic nie powiedział. Poczłapał ciężkim krokiem do lodówki i nalawszy sobie pełną szklanicę krwi nałogowego alkoholika, wychylił duszkiem jak lekarstwo.
1 Czy ktoś mówił o mnie?
2 No co, frajerzy? Zawędrowało się za daleko od domu?
3 I co z tego, że jesteście wampirami?
4 To mają być zęby? To są zęby!
5 No to się doigraliście!
6 Do skutku!
Nad warszawską Pragą wstawał paskudny poranek. W nocy przyszła odwilż. Z nieba siąpił ohydny, marznący kapuśniaczek. Półciężarówka na sowieckich numerach zaparkowała przed barem na ulicy Ząbkowskiej, rzut beretem od bocznego wejścia na bazar Różyckiego. Kierowca, chuchając w dłonie, rozłożył na kolanach plan miasta i walcząc z łacińskim alfabetem, układał sobie dalszą trasę.
Nie zauważył kilku lokalnych kiziorów, którzy podkradłszy się od tyłu, rozpruli plandekę i spokojnie wyciągali przewożony ładunek. Nie spostrzegł, że zza kabiny rąbnięto zapasowy kanister. Dopiero gdy złodziejaszki wróciły z lewarkiem, by zaiwanić koła, zrozumiał, co się święci.
– Oż wy, job waszu... – ryknął wściekle.
W pierwszej chwili złapał okazałego francuza i uchylił drzwi szoferki. Zaraz jednak spostrzegł swój błąd. Kolesie mieli wyjątkowo zakazane mordy i znaczną przewagę liczebną, więc zamiast ruszać do bitki, odruchowo wdepnął gaz.
Pojazd wypluł z rury wydechowej kłąb cuchnących spalin, wyrwał do przodu i skręcił
w Targową. Cwaniaczki zaklęli wrednie, a potem ruszyli do bramy obejrzeć łupy. Poklepali czule pełniutki kanister. Potem wyłamali wieko skrzynki. Rozgarnęli wyściółkę i ich oczom ukazała się obła, lakierowana czarno powierzchnia, ozdobiona wyraźnym żółtym symbolem promieniotwórczości.
– Urwał! Urwał! Urwał! – wrzaski pełne zdumienia, niedowierzania i zgrozy poniosły się labiryntem przechodnich podwórek.
Namolnie brzęczący telefon wyrwał Radka ze snu. Student zwlókł się z tapczanu. Nie
otwierając oczu, wymacał aparat.
– Halo? – wymamrotał do słuchawki.
– Mamy problem, Brona – warknął major z drugiego końca linii. – Problem jak... –
zamyślił się, szukając odpowiednio konkretnego porównania, ale najwyraźniej nie znalazł, bo powiedział tylko: – Za pół godziny meldujecie się u mnie. Auto zaraz po was podjedzie.
– Co się stało? – zaniepokoił się Radek.
– To nie na telefon – warknęła słuchawka.
Połączenie zostało przerwane.
– Jasna cholera – burknął student, patrząc przez okno na moknący w deszczu Żoliborz. –
I po kiego kija złamanego zostałem konfidentem!? Korzyści z tego nie odnoszę jak na razie żadnych i jeszcze trzeba wychodzić z domu w taką pogodę... A ty co powiesz? – Wciągając spodnie, łypnął okiem na Lunę.
Suka ziewnęła rozdzierająco. Tylko w jej wzroku można było wyczytać, że uważa go za skończonego frajera... Niespełna czterdzieści minut później Radek stał przed biurkiem w zacisznym gabinecie majora Nefrytowa.
– Melduję się na rozkaz – zasalutował.
– Siadajcie. – Ubek wskazał twardy stołek.
Siedzenie wypolerowane zadkami licznych przesłuchiwanych lśniło jak lustro.
– Wyobraźcie sobie, Brona... – zaczął major. – Wyobraźcie sobie – zawiesił głos –
wykoncypujcie sobie nagłe wkroczenie do naszego kraju wojsk sowieckich.
– Wykoncy... co? – nie zrozumiał student.
– Ruskie wjadą nam na chatę!
– To jednak będzie trzecia wojna światowa? – zdumiał się konfident. – Czyli co? Mamy powitać sojusznika chlebem, solą... i gorzałką pewnie też? A ja, jako wasz człowiek, to idę na front, czy raczej będę potrzebny na tyłach?
– Nie pieprzcie głupot, tym razem musimy mówić szczerze. – Szef wdusił przycisk, wyłączając magnetofon. – Wyobraźcie sobie, że stało się coś tak okropnego, że nasz sojusznik lada moment może podjąć decyzję, żeby nas odwiedzić, a przy okazji, powiedzmy... skarcić.
– Skarcić? Jak niby?
– Jak tylko ruskie potrafią! Kierownictwo partyjne wysłane na Sybir! Mięso jadące wagonami za Bug!
– To im się nie uda – w głosie Radka zabrzmiała niezachwiana pewność.
– Co się nie uda? – nastroszył się ubek.
– No z tym mięsem. Przecież ruscy sołdaci nie będą mieli kartek. A nawet gdyby, to nasze braki w zaopatrzeniu skutecznie uchronią nas przed jakimkolwiek rabunkiem produktów żywnościowych.
– Khm... No tak. W takim razie – major zniżył głos do złowieszczego szeptu –
wyobraźcie sobie, Brona, milion pijanych sołdatów gwałcących nas, tubylców, i ściągających przechodniom zegarki.
– Armia Czerwona nie gwałciła kobiet! To brudny wymysł wrażej neonazistowskiej propagandy! – zaperzył się chłopak.
– Armia Czerwona, jak dostanie rozkaz, to nie będzie się przejmowała płcią, zgwałci jak leci!
Radek poczuł się trochę niewyraźnie. W głosie ubeka dźwięczała żelazna, niezachwiana pewność.
– Chłopaków znaczy się...
– Nie pominą żadnego – słowa majora padały ciężko, jakby były odlane z ołowiu. –
Przelecą mnie, ciebie, twoją babcię dewotkę, partyjną mamusię i nawet siostrę wampirzycę z grobu wyciągną. Nikogo nie oszczędzą.
– Ale za co? – jęknął.
– Brona, jesteście wprawdzie idiotą, ale jeśli chodzi o pracę dla wydziału, nie mam wątpliwości co do waszej sumienności, lojalności i dyskrecji. Powiem wam teraz coś w wielkim zaufaniu. To jest tajemnica państwowa, i to taka, jaką można usłyszeć raz w życiu.
– A potem... – Zmartwiały Radek przesunął dłonią po gardle.
– Przestańcie chrzanić! Jesteśmy socjalistyczną, demokratyczną bezpieką, a nie imperialistycznymi siepaczami z CIA! Chodziło mi o to, że takie tajemnice występują tak rzadko, że z punktu widzenia statystyki nie ma szans, żebyście coś tak ważnego usłyszeli jeszcze kiedyś.
Читать дальше