– No pewnie, że wszystko, ale w granicach rozsądku – obraził się kombinator.
Student ruszył naprzód. Z placyku przed bramą wybiegały dwie alejki rozdzielone rzędem bud. Poszedł na lewo. Minął długi rząd kobiet eksponujących na wyciągniętych przedramionach złote łańcuszki i bransoletki.
Kupić by coś matce na urodziny, pomyślał, ale zaraz odrzucił pokusę. Wyroby były ewidentnie rosyjskie, dukatowe złoto było ciemne, czasem z czerwonawym odcieniem, jeśli wyroby odlano ze stopów technicznych, a nie jubilerskich. Pierścienie były grube, toporne, sowieccy jubilerzy nie żałowali surowca. Matka tymczasem gustowała raczej w delikatnej, filigranowej, bladożółtej biżuterii włoskiej...
Kawałek dalej na straganach leżała masa kranów, rur, kolanek, reduktorów... Część połyskiwała barwą starego mosiądzu – wymontowano je w starych kamienicach albo wygrzebano ze złomu i odczyszczono. Pomiędzy nimi spoczywały rozmaite monety i inne drobiazgi. Kilka sczytanych egzemplarzy erotycznych gazetek obłożono w folię, by nie zawilgły. Stoisk pilnowali staruszkowie zakutani w jeansowe kurtki na sztucznym misiu. Akrylowe szaliczki w odblaskowych kolorach raziły oczy jak jarzeniówki. Student rozglądał się za bombą atomową, ale nigdzie nie widział nic podobnego. Tak po prawdzie nie bardzo nawet wiedział, jak takie coś może wyglądać...
– Może zegareczek? – Rosły Cygan podciągnął rękaw skórzanej kurki, prezentując bogatą kolekcję rozmaitych czasomierzy. – Dla pana, dla dziewczyny...
– Dziękuję – mruknął Radek i ominął go.
Przeszedł wzdłuż straganów, ale licznik milczał. Zakręcił w lewo. Kolejny niewielki placyk. Minął starego, nieco skośnookiego autochtona grającego na skrzypcach. Na zamkniętej pokrywie kubła na śmieci jakiś cwaniak orzynał frajera starą metodą „w trzy karty”. Tylko zamiast kart używał plastikowych krążków. Radek pogapił się chwilę i ruszył dalej. Chciał
sprawdzić, która godzina, jednak ze zdumieniem stwierdził, że gdzieś mu się zapodział zegarek.
Tu, we wschodniej części targowiska, handlowano ciuchami i butami. Licznik milczał.
Kapuś doszedł aż do bramy wychodzącej na Brzeską. Przy bramie na kawałku styropianu siedział
staruszek bez nogi. Obok położył wyświechtaną maciejówkę. Radek w zdumieniu patrzył na niecodzienne zjawisko.
– Prawdziwy żebrak!? – zdumiał się. – Myślałem, że dawno wyginęli...
Wskazówka licznika nadal nawet nie drgnęła. Bomba musiała być gdzie indziej. Zawrócił
ku sercu targowiska.
– Hej, tygrysku – zagadnęła go kobieta w obcisłej mini i kabaretkach. – Może zaprosisz na kawkę?
Przeciągnęła się kusząco, eksponując głęboki dekolt. Obfity biust wręcz rozsadzał napiętą tkaninę bluzki.
– E... Nie, dziękuję – mruknął i zaczerwienił się jak piwonia.
– Nie bądź taki nieśmiały. – Uśmiechnęła się, opierając nogę na murku, między pończoszką a miniówką błysnął apetycznie pasek nagiego uda. – A może boisz się dojrzałych kobiet?
– Spłukany jestem – znalazł wyjście z sytuacji.
– Wróć tu jeszcze, mój mały, z kasiorką, pokażę ci, co tygrysy lubią najbardziej –
szepnęła tak słodko, aż przeszedł go dreszcz. – Mam też młodszą siostrę...
W tej alejce oprócz konfekcji handlowano także żywnością. Na stoiskach piętrzyły się kubańskie pomarańcze, kawa, żelatyna i czekolada z NRD, czeskie cukierki, spostrzegł nawet węgierskie salami. Wyrobów kapitalistycznych też trochę było.
Choroba. Pokręcił głową ze zdumienia. Zaopatrzenie prawie jak w Pewexie!
Licznik milczał. Student skierował się zatem na zachód. Koło murowańca rozłożyli się bukiniści i handlarze kasetami wideo. Zakazane przez cenzurę powiastki pornograficzne, wycofane z bibliotek dzieła Ossendowskiego, pisma Piłsudskiego i innych reakcjonistów sąsiadowały z filmami, których same tytuły sugerowały, że zawierają sceny głęboko obce tak socjalistycznej, jak i kościelnej moralności.
Na rogu nad skrzynką przedwojennych groszaków siedział czerwonogęby facet o posturze hipopotama.
Swoją drogą, ten cholerny major mógł sam się pofatygować, dumał konfident, popatrując na ekranik licznika. Dlaczego wysłał mnie? Może zajęty, ale przecież znalezienie atomówki jest tak ważne, że powinna tego szukać setka ludzi. A może cykoruje przyjść na bazar? Idiota, przecież to miejsce publiczne... Nikt mu tu krzywdy nie zrobi...
Skierował się na południe, ku terenom opanowanym przez szewców. Wszedł w wąską alejkę. Trzech rosłych młodzieńców wyrosło jakby znikąd na jego drodze. Jeden wyglądał na początkującego kulturystę, twarz drugiego zdobiły liczne blizny po trądziku, trzeci, mimo chłodnego dnia ubrany w podkoszulek, prezentował bogatą kolekcję niemarynarskich tatuaży.
– Zabłądziliśmy? – zagadnął przyjaźnie ten najbardziej masywny.
– Nie, no skąd? – usiłował ich zbyć Radek, ale rozstawili się tak, aby nie mógł ich wyminąć. Obejrzał się, z tyłu stało kolejnych trzech. Łapy trzymali w kieszeniach.
– A co my tu mamy? – warknął domniemany wódz, patrząc na urządzenie w ręku studenta. – Z licznikiem Geigera na bazar? Bardzo nieładnie. Tu nie ma czego kontrolować, dbamy o jakość towaru.
– Albo sanepid, albo ubecja – mruknął wytatuowany.
– No co wy, panowie? – bąknął Radek. – Czy ja wyglądam na inspektora z sanepidu?
– I bardzo dobrze, że nie z sanepidu – skrzywił się ospowaty. – Bo ciężko by cię było pod budami pogrzebać, ziemia zmarznięta.
– Ciesz się, szczurku, że jesteś ubekiem, przeżyjesz dziś... Bo tak się akurat składa, że do ubecji nasza starszyzna ma pewną sprawę. I chyba wiesz jaką, skoro na bramie pytałeś o bombę atomową. Idziesz z nami – dorzucił tonem nieznoszącym sprzeciwu kulturysta.
Student z duszą na ramieniu pomaszerował za kiziorami. Prowadzili go dziwną pokrętną trasą wśród straganów, szybko stracił orientację. Wreszcie dotarli do jednej z bud, potem podążyli przejściem wybitym w ścianie do magazynu.
– Jest zamówiony klient – zameldował mięśniak.
Przy stole siedzieli trzej starsi wiekiem i mocno sterani alkoholem mężczyźni. Jeden miał
obfitą siwą brodę. Kolorem nosa przypominał nawet Świętego Mikołaja, ale żaden Mikołaj nie miałby tatuaży na policzkach. Drugi zapuścił sobie sumiaste wąsiska. Na głowie miał
maciejówkę i od biedy mógłby udawać Piłsudskiego, gdyby nie to, że Naczelnik raczej nie miał
zębów odlanych w złocie. Trzeci – krępy Cygan z kolczykiem w uchu – wyglądał zupełnie normalnie, ale miał wyjątkowo wredny wyraz twarzy.
Przed typkami stał masywny stół, a na nim piętrzyła się masa zagranicznego żarcia i stała butelka whisky. Najwyraźniej przyprowadzenie agenta przerwało jakąś imprezę.
– Pokłon – warknął ospowaty, a ponieważ Radek nie od razu połapał się, o co chodzi, zarobił bolesnego „klemensa” w kark. – Doceń okazaną łaskę. Mało który konfident został
dopuszczony przed oblicze bazarowej starszyzny! A jeszcze mniej przeżyło takie spotkanie!
Student nie miał dotąd pojęcia, że bazar posiada jakąś starszyznę, ale na wszelki wypadek ukłonił się grzecznie. Licznik w jego dłoni zaćwierkał cicho. Kapuś poczuł, jak jeżą mu się włosy. Bomba musiała być gdzieś w pobliżu.
– Siadaj. – Ten podobny do Mikołaja wskazał konfidentowi krzesło. – I słuchaj. Obrobić ruska to czyn poniekąd patriotyczny...
Radek chciał zaprotestować. Miał na końcu języka stwierdzenie, że przecież Rosjanie są naszymi przyjaciółmi i sojusznikami, ale w porę sobie przypomniał, że siedzi wśród przedstawicieli antypaństwowej, spekulancko-cinkciarskiej szajki i lepiej zachować tego typu uwagi dla siebie.
Читать дальше