Oczywiście, jeśli puścicie farbę, to będzie, co ma być. – Teraz ubek przesunął dłonią po gardle.
– To ja nie chcę nic takiego słyszeć. – Student demonstracyjnie zatkał sobie uszy.
– Słuchajcie, Brona – wkurzył się major. – Tłumaczę raz jeszcze. Zamknijcie jadaczkę i słuchajcie. Mamy jeszcze szansę tego uniknąć.
Radek posłusznie odetkał uszy.
– Nasz sojusznik może lada dzień stać się naszym okupantem. Narozrabialiśmy.
Skrewiliśmy. Może nawet w pewien sposób zdradziliśmy Układ Warszawski. Dziś rano, konkretnie godzinę temu, na Pradze z ruskiej ciężarówki podpierdolono bombę atomową.
– O Jezu! – jęknął student, choć był ateistą. – A po jaką cholerę to zrobiliśmy?
– Nie „my” jako służba, tylko „my” jako naród. A konkretnie, dokonała tego najbardziej ciemna reakcyjna swołocz naszego kraju, czyli praska ferajna. Mamy szczęście, że kierowca nie jest głupi. Wie, że jakby się rypło, poszedłby do piachu i on, i cała jego wioska. Zamiast gnać do swojej ambasady, przyszedł do nas. Ponieważ sprawa jest delikatna jak cholera, przydzielono ją nam, elicie ubecji, Wydziałowi Z. A ja przydzielam ją wam, bo jesteście jednym z moich najlepszych ludzi.
– Dziękuję za zaufanie. A jeśli zawiodę?
– Nie zawiedziecie, bo sami rozumiecie, Brona, że ta bomba musi się znaleźć, i to szybko, w ciągu kilku godzin. Jak się nie znajdzie, kierowca będzie musiał zameldować. A jak on zamelduje, to ruscy przyślą tu milion sołdatów, poszukają jej sami... Tak więc tylko my możemy uratować socjalistyczną ojczyznę!
– Ale sowieci to też socjaliści? – chłopak pogubił się już zupełnie. – A może komuniści raczej?
– Pomyślcie, Brona, tak: cukier krzepi, ale nadmiar cukru szkodzi. Z socjalizmem jest tak samo. Cukrzyca jest groźną chorobą. Wiecie, co się dzieje, gdy cukrzyk nie zachowa ostrożności? Musimy uchronić nasz kraj przed nadmierną, uderzeniową dawką socjalizmu!
– Rozumiem. Ale ta bomba może być wszędzie – wykrztusił Radek.
– Nie chrzańcie, Brona, głupot. Może być zaledwie w dwu miejscach. Albo zabunkrowali ją w jakiejś melinie, albo zanieśli na Różyca. W pierwszym przypadku jesteśmy w dupie, w drugim jesteśmy prawie w domu. Ewentualnie mogli ją jeszcze zanieść do amerykańskiej ambasady, ale ona jest pilnowana.
– Chcecie powiedzieć, towarzyszu majorze, że praska ferajna mogła zanieść bombę atomową na bazar?! – studentowi ze zdumienia opadła szczęka.
– Nie takie rzeczy już na nim konfiskowaliśmy. Ech, Brona – westchnął ubek z politowaniem. – Wy po prostu nie wiecie, jaką knieją ludzką jest ten cholerny Różyc! A ilu ludzi tam straciliśmy! Samych najlepszych! Żbik, Borewicz, Sowa... Tam właśnie przeszli na ciemną stronę mocy. Za byle plik dolarów, za nowiutkie oficerki czy zegarek elektroniczny socjalistyczną ojczyznę sprzedawali... Psa Cywila też jakaś swołocz otruła. Dali mu bydlaki
okrawek takiej szynki, że z miejsca mózg mu wyprało! Nie chciał więcej przydziałowej kaszanki do mordy wziąć i wreszcie zdechł z głodu! Pomściliśmy go straszliwie. Dwadzieścia bab wędliniar moi ludzie za kudły wywlekli z kolejki podmiejskiej. Niestety, poza skonfiskowaniem i zeżarciem towaru nie mogliśmy nic zrobić... Sam towarzysz Pierwszy Sekretarz zadzwonił
z interwencją. Zdaje się, niechcący odcięliśmy zaopatrzenie w wędliny gmachu KC.
– Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej robi zakupy na bazarze Różyckiego?!
– No pewnie, że na Różyckiego, przecież na Polnej ceny mają paskarskie... I nie chrzańcie głupot. Nie żaden Komitet Centralny, tylko nieuświadomiony politycznie personel siedziby KC, który jakimś cudem zdołał zatrudnić się w partyjnej stołówce! Nie podejrzewacie chyba, że nasi towarzysze mieli pojęcie, skąd są te szynki i kiełbasy. To znaczy – major spostrzegł, że się zagalopował – oczywiście domyśliliby się tego natychmiast, ale ważne sprawy państwowe zaabsorbowały ich do tego stopnia, że nie zwracali uwagi na to, co jedzą. I nawet nie próbujcie myśleć inaczej! – Pogroził współpracownikowi palcem.
– Skoro bazar to takie zagrożenie, dlaczego nie zrobić z tym porządku? – zdumiał się Radek.
– Czy was, Brona, kompletnie popierdoliło? Rodzonemu ojcu chcecie bez rozkazu naszczać do zupy?
– A co ma do tego mój ojciec?
– A myślicie, że niby gdzie partyjniacy upłynniają kontrabandę przywożoną z Berlina Zachodniego?
– Yyyy...
– Nie przejmujcie się, Brona, jesteście naszym człowiekiem. Jakbyście nie byli, to, rzecz jasna, coś trzeba by było z tym fantem zrobić. Ale póki lojalnie pracujecie, nie ma powodu, żebyśmy ingerowali w wasze więzi rodzinne. Wracając zaś do tematu, jakbyśmy bazar zlikwidowali, to byłby klops, bo nie mielibyśmy gdzie szukać.
– A jak ukryli to na melinie?
– To gorzej, ale jak rozpuścicie na bazarze wici, że chcecie to kupić, jest szansa, że wyciągną i tam przyniosą. Weźmiecie licznik Geigera i połazicie po Różycu. Taka bomba jest trochę radioaktywna, więc z odległości kilku metrów da się ją wykryć. Jakby zaterkotał, dacie znać, gdzie ćwierkało, ściągnę grupę uderzeniową i pozamiatamy.
– A nie dałoby się od razu grupą uderzeniową? Otoczyć, przeczesać... – Studentowi nie uśmiechała się samotna wyprawa do gniazda reakcji, cinkciarstwa i spekulacji.
– Dać by się dało. Ale rozumiecie, jak dam znać centrali, że jest zapotrzebowanie na zomowców, zaraz zapytają, o co biega. A dowcip w tym, że nie mogę powiedzieć, o co biega.
A tak agent w niebezpieczeństwie, trzeba ratować, a jakby kto pytał, czego tam szukaliście, to tajemnica służbowa i tyle.
– A jeśli tego nie znajdę?
– Co znaczy „nie znajdę”? – Nefrytow poczerwieniał ze złości. – Jesteśmy ubecją!
Możemy wszystko! Dla nas nie ma zadań niewykonalnych!
– Tak jest! – Student odruchowo zasalutował.
– Wykonać! – Zwierzchnik wskazał mu drzwi.
Radek wymaszerował, ale po chwili zajrzał jeszcze raz do gabinetu.
– Czego? – warknął major.
– Bo tak pomyślałem. Ubecja może wszystko, co do tego nikt nie ma wątpliwości. Ale ja nie jestem ubecja, a zaledwie agentura, czy to znaczy...
– Won!
Radek bywał parę razy w życiu na bazarach, a nawet dokonywał zakupów na targowisku przy ulicy Polnej. Ale tu, po niewłaściwej stronie Wisły, nie czuł się pewnie.
Terytorium wroga, pomyślał, obserwując wejście na Różyca. No ale nic, jak mus, to mus...
Aby odwlec nieuniknione, przeszedł się jeszcze Ząbkowską. Tu gdzieś kiziory zakosiły atomówkę. Licznik Geigera jednak milczał jak zaklęty.
Kompletna głupota przewozić coś takiego bez obstawy, rozmyślał student. Z drugiej strony tajemnica jest najlepszym zabezpieczeniem. Skrzynka na pace auta i nikt niczego nie podejrzewa... Złoto można tak przewieźć, heroinę... Swoją drogą, ci ruscy to też lepsze pokręty.
Czemu to wieźli przez Warszawę? Dokąd? Może faktycznie szykuje się trzecia wojna światowa albo i coś jeszcze gorszego. A jakby tak spadło z paki i rąbnęło?
Doszedł do bocznej bramy i wkroczył dzielnie w sam środek enklawy kapitalizmu.
Otoczyła go feeria barw.
– Co potrzeba? – zagadnął kaprawy typ pilnujący wejścia. – A może masz pan coś ciekawego na sprzedaż?
– Szukam niedużej, niedrogiej bomby atomowej – zbył go odruchowo konfident.
– Coś pan. – Cwaniak skrzywił się, pokazując w uśmiechu złoty siekacz. – Tego akurat towaru raczej nie miewamy...
– A gadają, że można tu kupić absolutnie wszystko.
Читать дальше