– ...ale sami pojęliśmy, że skrojenie atomówy stanowiło z naszej strony nieznaczne przegięcie.
– Konkretnie, drogi szczurku, zrobiliśmy kłopot i sobie, i wam, i ruskim – burknął
wąsaty. – Spory kłopot, skoro tak szybko się domyślili i cię tu przysłali. Proponuję zatem pewien kompromis. Przyjmijmy, że ta bomba po prostu spadła z ciężarówki, a dobrzy ludzie, którzy ją znaleźli, chcą oddać fanta budzącej zaufanie instytucji publicznej, żeby nie dostał się w niepowołane ręce.
– Skoro panowie mówicie o tym „kompromis”, to znaczy, że coś na tym chcecie dla siebie ugrać – domyślił się Radek.
– Ot, bystrzacha – pochwalił go brodaty. – Zażądamy znaleźnego w niewygórowanej kwocie miliona dolarów.
Kapuś wydał dźwięk jak nagle odkorkowany zlew.
– Żartowałem, szczurku. Chodzi nam oczywiście o tysiąc dolarów. Tyle twoi szefowie powinni dać. A jakby się stawiali, zagrozimy natychmiastową detonacją.
– Wybaczcie, panowie – uśmiechnął się mimowolnie Radek. – To, co mówicie, to marny blef i mój oficer prowadzący nigdy na to nie pójdzie.
– Dlaczego blef? – zirytował się brodacz. – Jakby co, odpalimy po tamtej stronie Wisły.
Praga ocaleje. A w postnuklearnym chaosie to dopiero będziemy interesy robili. To będzie złota era Różyca – rozmarzył się. – Ale oczywiście zrobimy to w ostateczności, pozbywanie się ot tak miliona potencjalnych klientów to jednakowoż głupota.
– Słyszeliście panowie kiedyś o atomowej walizce? – parsknął student.
– To diabelstwo, co wszędzie nosi ze sobą prezydent USA, żeby móc w razie czego wywołać trzecią wojnę światową? – burknął Cygan. – Słyszeliśmy, w telewizji nie raz o tym gadali. Co to ma do rzeczy?
– Broń atomowa jest zabezpieczona. Między innymi po to, żeby byle obszczymurek służący w ruskiej czy amerykańskiej bazie nie mógł samowolnie doprowadzić do apokalipsy.
Milczeli, czekając na ciąg dalszy.
– Każda głowica wymaga przed odpaleniem wprowadzenia kodów. I one są właśnie w tej walizce. Można podłożyć taką bombę pod pociąg, a i tak nie wybuchnie. Dopiero gdy wprowadzi się kabelkiem kod, odłączają się wewnętrzne zabezpieczenia i wtedy jest gotowa do użytku.
Drugi kod wyłącza zabezpieczenia rakiety, a dopiero trzeci ją odpala. Urządzenie do przekazywania kodów jest w tej właśnie walizce. Bez niej cały potencjał atomowy USA jest uśpiony. U ruskich jest tak samo. Nie ma kodów do głowicy, to nie ma detonacji. – Rozłożył
bezradnie ręce. – Możecie ją do ogniska wsadzić, najwyżej się popsuje, ale odpalić i tak nie zdołacie.
– Nawet jeśli nie mamy kodów, nadal jest to bomba atomowa. Czyli ma swoją wymierną wartość – burknął Cygan.
– To prawda – przyznał Radek. – Ale nie mam pełnomocnictw do przeprowadzenia negocjacji.
– To po kiego grzyba cię tu przysłali? – wkurzył się wąsacz.
– Sądzili, że są panowie patriotami – zagrał va banque. – I że spostrzegłszy pomyłkę, po prostu nam to zwrócicie.
– Co ma do tego nasz patriotyzm? – zirytował się Cygan.
– Bo jak ta bomba się szybko nie znajdzie, ruscy poszukają jej sami. – Student uśmiechnął się bezczelnie. – Wyobrażacie sobie panowie milion wkurzonych sołdatów przetrząsających dzielnicę? Gwałcących każdego, kto się nawinie, rabujących towary na bazarze, wyrywających złote zęby...
Wszyscy trzej starcy zrobili niewyraźne miny, wąsaty nawet odruchowo zasłonił usta
dłonią. Mięśniacy pilnujący wyjścia też wyraźnie pobledli. Starszy, podobny do Mikołaja przemógł się pierwszy.
– Patriotami zasadniczo jesteśmy i ruskich nam tu nie trzeba – warknął. – Ale znaleźne być musi, bo taki jest zwyczaj na naszej dzielnicy, a tradycja to dla kiziora rzecz święta. Jaki jest numer do twojego szefa?
Radek zapisał na kartce. Zaraz też przyciągnięto aparat na długim kablu. Chłopak mógł
się tylko domyślać, że końcówka przewodu jest gdzieś podpięta na lewo...
– Dzień dobry! – rzucił do słuchawki starzec.
– ...!
– Tak, wiem, że to ściśle tajny, zastrzeżony numer telefonu. Dlatego dzwonię, że to wasz numer. Dajcie waszego szefa.
– ...
– Szacuneczek! Z tej strony... Albo lepiej bez nazwisk. Powiedzmy, że jestem przedstawicielem praskiej ferajny, czasowo oddelegowanym do przeprowadzenia negocjacji.
– ...
– Nie zawracałbym gitary, ale jest sprawa. Znaleźliśmy TO.
– ...?
– No co wy, to naprawdę nie jest rozmowa na telefon.
– ...!
– Tak, wiem, że to wy podsłuchujecie telefony, ale kto mi zagwarantuje, że tylko wy?
– ...!
– Tak właśnie, TO, czego od rana szukacie. I proponujemy odkupienie. Myśleliśmy o kwocie tysiąca dolarów.
– ...!
– Oczywiście, że jesteśmy patriotami, dlatego dzwonimy do was, a nie do ambasady USA. Ale jak się nie dogadamy, to zadzwonimy. Albo do tej, albo nawet do tej drugiej ambasady
– zagroził.
– ...!
– Chwileczkę.
Zasłonił słuchawkę dłonią.
– Proponuje dwieście trzydzieści, i to w bonach PKO.
– Za bombę atomową to byłoby trochę mało, ale bez kodów to zwykły szmelc – wyraził
zdanie wąsacz.
– W dodatku nikt inny nie uwierzy, że to prawdziwa atomówa – dodał Cygan. – Ciężko byłoby to spylić...
– Zgoda, kwota jest odpowiednia – rzucił w słuchawkę brodaty. – Za pół godziny przed bramą Różyca od strony Ząbkowskiej. – Oczywiście, jeśli będzie pan coś knuł, ukatrupimy pańskiego człowieka!
– ...?
– No pewnie, że zidentyfikowaliśmy i capnęliśmy. Taki młody, wypłoszowaty, wygląda na studenta.
Odłożył słuchawkę.
Nefrytow podjechał przed bramę dużym fiatem na milicyjnych numerach. Wysiadł
i wydobywszy z kieszeni białą chustkę, zamachał nią na znak, że występuje jako parlamentariusz.
Wkroczył na bazar. Powitała go głucha, świdrująca cisza. Wszyscy handlarze gdzieś zniknęli.
Nieoczekiwanie od ściany jednej z bud odkleił się wąsaty starzec w maciejówce.
– Kosa – przedstawił się, wyciągając dłoń.
– Major Nefrytow. – Ubek schował ręce za plecy.
– Nasze państwo wysyła po bombę atomową zwykłego majora? – przedstawiciel bazarowej starszyzny był wyraźnie zdegustowany.
– Za to najbardziej elitarnej formacji. – Obrażony Nefrytow dumnie uniósł głowę.
– Dobra, dobra, kasa na stół – mruknął stary.
Ubek wyjął z kieszeni plik bonów i odliczył dwieście trzydzieści dolarów.
– A towar? – zagadnął.
– Jest i towar. – Starzec skinął dłonią i z budy wyłonił się Radek piastujący w objęciach plecak z czymś ciężkim.
Chłopak na widok zwierzchnika odetchnął z ulgą i skinął głową na znak, że wszystko gra.
– Żegnam i nie przyłaźcie tu więcej. – Stary schował dolary do kieszeni i wszedłszy między budy, rozpłynął się, jakby go ziemia pochłonęła.
– No i widzisz? Marudziłeś, marudziłeś, ale zadanie wykonałeś na medal – gderał major, wycofując się do auta.
– Co ja tu przeżyłem... – jęczał student. – To faktycznie jest knieja ludzka! Trzeba by to wszystko napalmem, albo ja wiem...
– No, nie rozklejaj się. Siadaj za kółko, poprowadzisz!
Fiacik mknął po kocich łbach Targowej. Major trzymał plecak z bombą na kolanach i starał się jak mógł zamortyzować wstrząsy. Wprawdzie był pewien, że mechanizm jest dobrze zabezpieczony i bez wprowadzenia kodów ładunek raczej nie powinien wybuchnąć od potrząsania, ale tak na wszelki wypadek...
Читать дальше