Poluzował krawat i wyłowił spod koszuli mały krzyżyk na łańcuszku.
– No dobra... Jak by to powiedzieć – skrzywił się ślusarz. – Te hale są znacznie rozleglejsze, niż mogłoby się wydawać...
– To znaczy? – Dyrektor łypnął podejrzliwie okiem.
– Jak każdy biurokrata, postrzega pan rzeczywistość nazbyt geometrycznie... To znaczy wydaje się panu, że nasza fabryka wpisana jest w prostokąt, który wyznaczają ulica Kawęczyńska, wał kolejowy, ulica Odrowąża i zajezdnia tramwajowa. Kilkaset na kilkadziesiąt metrów.
– A tak nie jest? To znaczy są jeszcze budynki na wschód od Odrowąża...
– Panie dyrektorze, jeśli chce pan choć trochę zrozumieć fenomen opuszczonych hal...
Jak to powiedzieć... O, już wiem. Pamięta pan coś ze szkolnych lekcji geografii?
– Oczywiście. Byłem prymusem i olimpijczykiem.
– Pamięta pan powierzchnię naszego kraju?
– Około trzystu tysięcy kilometrów kwadratowych.
– A jaka jest odległość z Kostrzyna do Brześcia i z Gdańska do Zakopanego?
– No... Z Warszawy do Zakopanego ze czterysta... Do Gdańska niewiele bliżej. Siedemset z południa na północ i podobnie ze wschodu na zachód. – Wypiął dumnie pierś, mogąc się popisać wiedzą. – Zgadza się?
– Doskonale pan pamięta – pochwalił wampir. – Teraz uwaga. Kraj mamy prawie kwadratowy. A ile to jest siedemset razy siedemset?
– Czterysta dziewięćdziesiąt tysięcy... – przeliczył dygnitarz. – Zaraz, chwileczkę, to się przecież kompletnie nie zgadza! – Spojrzał na wampira zdumiony. – Gdzie się podziało sto dziewięćdziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych?!
– Wszystko się zgadza – burknął ślusarz. – A to, co się nie zgadza, tworzy rozmaite fałdy i anomalie. Dostępna do pomiarów powierzchnia to jedno. A faktyczny rozmiar Polski to coś zupełnie innego.
– Chce pan powiedzieć, że moja fabryka jest większa, niżby to wynikało z pomiarów zrobionych wzdłuż linii jej murów?! – wykrztusił szef.
– Znacznie większa. – Na twarzy wampira nie drgnął żaden mięsień. – Anomalie są największe tam, gdzie nikt się nie zapuszcza. Maszyny stworzono do pracy. Cholernie nie lubią bezruchu. Z czasem takie martwe strefy zaczynają żyć własnym życiem. Im dalej od codziennej ludzkiej krzątaniny, tym dziwniejsze rzeczy się dzieją. Czytał pan Grabińskiego?
– Tak. To przecież podstawowe źródło wiedzy dla kadry zarządzającej. Andrzej Grabiński, „Podręcznik racjonalizacji produkcji wysokomateriałochłonnej”?
– Stefan Grabiński – sprostował wampir.
– E...? Nie czytałem.
– Dziś uchodzi za autora fantastyki, tymczasem to literatura faktu... Znał dobrze środowisko kolejarzy. Poznawał ich legendy. Już w latach dwudziestych orientowano się, że przestrzeń techniczna długo pozostawiona sama sobie dziczeje. Zaczyna się z nią dziać coś niedobrego. Nieużywane maszyny włączają się same z siebie. Po układach zaczynają błądzić dziwne prądy... Co gorsza, z czasem takie pozornie martwe i opuszczone miejsca zaczynają z nudów generować swoich nowych użytkowników.
– A gdyby tak wstawiać sukcesywnie nowe maszyny i przerzucać tam produkcję?
– Wtedy martwe strefy skurczą się i naraz okaże się, że fabryka jest dokładnie taka, jak to wynika z planu miasta. A anomalia przeniesie się gdzieś dalej, na wały kolejowe, w miejsca, gdzie nikt nie chodzi...
– To jakaś paranoja!
Ślusarz w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami.
– Jeśli to jest większe, niżby się wydawało, to gdyby iść przez te hale... Gdzie się dojdzie?
Do muru zajezdni? Do wału? – dopytywał dyrektor.
– Dalej. Za daleko. W obszary, gdzie prawdopodobieństwo naszego istnienia jest już zbyt małe. Różnie może być. W Warszawie jest wiele takich miejsc. Za dużych. Zbyt złożone, gargantuiczne struktury, które z czasem zdziczały i zaczęły żyć własnym życiem. Warszawskie zoo, Teatr Wielki, szklarnie w Łazienkach, kanalizacja miejska, sieć kolejowa, magazyny Portu Praskiego. Wszędzie tam rzeczywistość zaczyna trzeszczeć i pruć się w szwach.
– A co jest, u diabła, w teatrze? – zdumiał się.
– Podobno żyją tam ludzie, którzy weszli kiedyś do budynku, zabłądzili i już nie wyszli.
Tworzą zamkniętą społeczność. Z kolei przez szklarnie w Łazienkach podobno można dojść od Tanganiki. Tak mi kiedyś mówił jeden profesor. Nasza fabryka to przy tym pikuś.
Dyrektor wolał nie pytać, co jest w zoo.
– Pan zna moce wszystkich maszyn? – zaskoczył go pytaniem ślusarz.
– Mam w dokumentacji...
– Próbował pan kiedyś zsumować pobór prądu wszystkich urządzeń?
– Nie. Przecież państwowy prąd i tak dostajemy i rozliczamy inaczej... Ale faktycznie rachunki dość wysokie.
– A zużycie wody?
– Też spore. Kiedyś nawet się zastanawiałem, do czego, u diabła, aż tyle jej zużywamy...
przecież nie w procesach technologicznych.
– Zachodnie hale to wierzchołek góry lodowej. Anomalia... Proszę sobie wyobrazić gigantyczny nowotwór. Rak w żywym organizmie sieje straszne spustoszenie. Przede wszystkim obudowuje się siecią naczyń krwionośnych, żeby czerpać substancje odżywcze. Tu jest podobnie.
Te hale ssą wodę, zużywają prąd i cholera wie co jeszcze.
– To tam w dodatku odbywa się jeszcze jakaś produkcja?!
– Tak. Przecież porzucone maszyny, jak już się włączą, nie będą w nieskończoność pracowały na jałowym biegu.
– To by oznaczało, że część naszej załogi, zamiast wytwarzać produkcję zgodną z zamówieniami...
– Nie. Anomalia ma własną załogę... Niewiele wiem na ten temat, ale jak się pracuje tyle lat, ile ja, to wiele dziwnych rzeczy człowiek usłyszy albo zaobserwuje... Mówię to wszystko, żeby zrozumiał pan powagę sytuacji.
– No a wytwory? Skoro idzie tam jakaś produkcja, to powinny być jej efekty...
– Część podrzucają nam w zamian za surowiec. Sam pan wie, wytwarzamy tyle rozmaitego asortymentu, że nie da się wszystkiego dokładnie policzyć ani zinwentaryzować.
W magazynach są przecież tysiące skrzynek bez żadnych oznaczeń albo takich, których oznaczenia nijak się mają do spisów inwentarza.
– To dlatego w zeszłym miesiącu mieliśmy w wykazie produkcji siedemdziesiąt bloków silnikowych do przedwojennego fiata, do których wytworzenia nikt nie chciał się przyznać!
Chyba rozumiem – bąknął dyrektor. – Czyli pański kumpel poszedł...
– I pewnie go złapali tamci albo zabłądził, albo zdziczała maszyna głowę mu urwała...
Pchać się tam to kompletna głupota.
– Mamy postawić na nim kreskę?
– Diabli nadali na stare lata w stalkera się bawić. Pójdę poszukać Igora – westchnął
ślusarz. – Pamiętam Starą Wzorcownię. Gdy rozbudowywano zakład, już wtedy mówiło się, że będzie za duży... A, nieważne.
– Jak możemy panu pomóc?
– Po pierwsze muszę dostać broń palną i zapas amunicji. Po drugie będę potrzebował
wiadra śledzi do przekupienia fabrycznych kotów.
– Te bzdury o kocie, który należał do Karola Wójcika... Który uratował go przed aresztowaniem, zabijając carskich żandarmów stalową belką...
– Muszę go przekupić – wtrącił ślusarz.
– To jakiś idiotyzm! Ile żyje kot, piętnaście lat?
– Ten żyje dłużej. A może to kolejna inkarnacja tamtego, czy ja wiem? – zadumał się wampir. – Po trzecie, jeśli nie wrócę, nie wysyłacie już żadnej ekspedycji ratunkowej. Jeśli nawet ja przepadnę, to nikt inny nie ma absolutnie żadnych szans.
Dyrektor otworzył sejf i wyjął z wnętrza niewielkie tekturowe pudełko pozbawione jakichkolwiek oznaczeń.
Читать дальше