Marek spodziewał się trumny, więc trochę się zdziwił, widząc inny kształt paki i czując ostry zwierzęcy zapach.
Ściągnął brezent i ich oczom ukazała się klatka transportowa ze śpiącą wewnątrz czarną panterą.
– O, do licha! – mruknął.
Kot leniwie uchylił oczy, a potem rozsypał się w pył i skoncentrowawszy, zamienił
w drobną dziewczynę w eleganckiej francuskiej garsonce. Marek otworzył drzwi. Ukłonił się elegancko.
– Madam że ne, ma paż... – zaczął dukać nieliczne zapamiętane francuskie słowa.
– Proszę się nie męczyć, mówię po polsku.
Wampirzyca z wdziękiem zeskoczyła na ziemię i wyprostowała się. Czarne włosy przycięła na pazia, grube brwi układały się w łuki. Wielkie oczy sprawiały wrażenie lekko wilgotnych, a po ustach błąkał się delikatny uśmiech. Była bardzo ładna. Marek nie umiał
powiedzieć, czy jej wiek biologiczny to dwadzieścia, czy trzydzieści lat, w każdym razie uroda była ponadczasowa.
– Gdzie się podziewa hrabia Xawery...? – zapytała.
– Jestem jego kamerdynerem. Prosił, abym po panią przyjechał. Mam na imię Marek...
– Delifina hrabina de Saint Aurignac – przedstawiła się, podając dłoń do ucałowania. –
Zatem ruszajmy.
Podziękowała właścicielce willi i wyszli na ulicę. Ślusarz uprzejmym gestem otworzył
drzwiczki.
– Cóż za dziwny pojazd? – Hrabina zlustrowała maluszka przez lorgnon. – To autko jest dwu- czy czteroosobowe?
– Teoretycznie cztero, ale od biedy i sześć z bagażami umiemy w nie wcisnąć.
Przemknęli przez miasto w pół godzinki i zajechali przed pałacyk.
– Pani, miło mi powitać cię w moich skromnych progach. – Hrabia Prut zgiął się w głębokim ukłonie.
Hrabina Delfina podała mu wiotką dłoń do ucałowania.
– Ja też się cieszę, mój drogi, że cię widzę...
– Pozwól, pani, do salonu.
W ciszy pałacyku rozbrzmiewały słodko dźwięki skrzypiec. Weszli do tonącego w kwiatach wnętrza.
– Widzę, że pamiętałeś o moich gustach. – Uśmiechnęła się czarująco. – Ale co ja widzę?
– Spojrzała na Martę przez lorgnon. – Sprowadziłeś jakąś młodą, apetyczną dziewuszkę, ty stary zbereźniku! – Pogroziła mu żartobliwie palcem.
– Ależ, pani, ona jest tu jedynie, by umilić nam czas swoimi skrzypcami – zirytował się. –
Grzechy mej młodości powracają już tylko jak piękne wspomnienie...
– Oj tak – westchnęła. – Ty stary satyrze, masz co wspominać, jeśli o grzechy chodzi. Po drzewach rosnących w tym parku widać, jak wiele czasu upłynęło. Pamiętam je jako cieniutkie sadzonki.
– Pozwól, pani, do bawialni. – Hrabia pchnął kolejne drzwi.
– Ho, ho, znajome wnętrze. – Hrabina uśmiechnęła się do swoich wspomnień. – Tylko meble stały inaczej, tu było łoże, na którym oddałam cnotę Stasiowi Poniatowskiemu, a następnej nocy jego bratu Kazimierzowi...
– Byłem przekonany, że to ja pozbawiłem cię cnoty? – nachmurzył się hrabia.
– Nie ty jeden byłeś o tym przekonany, mój drogi, nie ty jeden... – Przeciągnęła się kusząco. – Nawet ten frajer Napoleon dał się nabrać na stare kobiece sztuczki. Ech, stracona młodość... A może to nie tu było?
– Sypialnia jest tam – wskazał.
– Tyle czasu minęło, zapomina się trochę... – westchnęła. – Ale opowiadaj lepiej, co u ciebie? Sądziłam, że żyjesz w nędzy pod butem komunistów, a tu tymczasem widzę, że nie jest tak źle. Nawet prywatną orkiestrę sobie zatrudniasz. Mała świetnie gra...
– To solistka tutejszej filharmonii – zełgał bezczelnie. – Wszystko dla ciebie...
– I kwiatów tyle. O tej porze roku musiały kosztować fortunę.
– Ubóstwo nigdy nie należało do moich wad – wydął wargi.
– I nie próbowali ci tego zabrać, gdy wkroczyli tu ruscy?
– Czerwoni nie odważyli się mnie tknąć.
– No ale żeby zająć jeden z pałacyków króla Stasia, to naprawdę niezwykłe. – Pokręciła z podziwem głową. – Musisz mieć z nimi niezłe układy, prawda?
– Jakoś się dogadujemy. Gdzieś przecież muszę mieszkać. – Wypiął dumnie wątłą pierś.
– Ty zawsze byłeś szybki w dogadywaniu się – mruknęła. – Konfederacja barska, Targowica, siepacze Katarzyny Drugiej, wojacy od Kościuszki, Prusacy, wojska Napoleona...
Kto by nie przyszedł, zawsze jak oliwa wypływałeś na wierzch. Z każdej kabały się wywinąłeś!
Giętki masz kręgosłup moralny.
– Daruj, pani, było, minęło. Może i historia mnie potępiła, ale przecież w mym mniemaniu zawsze działałem dla większego dobra...
– ...którym zawsze była twoja sakiewka! – Spojrzała na niego surowo przez lorgnon.
– To naprawdę dawne dzieje. Leżąc w trumnie, wiele razy przemyślałem swoje życie i zupełnie się zmieniłem. Oczywiście na lepsze. Nie przywiązuję już wagi do pieniędzy.
– Nigdy nie przywiązywałeś – roześmiała się. – Wywalałeś je całymi garściami na wszelakie głupoty.
– Siadaj, moja droga. – Wskazał szezlong.
– Mój ty ogierku, instynkty, widzę, nie wygasły. – Delfina łukiem ominęła feralny mebel i usiadła na krześle.
– Jesteś pewnie głodna po tak długiej podróży – zagaił.
– Owszem, chętnie wrzuciłabym na ząb jakąś sarenkę albo jelonka...
Prut zadzwonił srebrnym dzwoneczkiem.
Gosia przebrana za pokojówkę wprowadziła kozę. Zwierzę na widok pary wampirów zabeczało ironicznie, a potem spróbowało dobrać się do wieńca pogrzebowego.
Hrabina patrzyła na dziewczynę zaskoczona.
– Cóż się stało? – zaniepokoił się Prut.
– Zazwyczaj słyszę wyraźne echo cudzych myśli, a tymczasem ona... Jest nieprzenikniona.
– Gosiu, pomyśl coś! – rozkazał.
– Dziwne, słyszałam tylko szumy, jak w radio, gdy nie jest nastawione na żadną stację.
Teraz dopiero widzę coś o bieliźnie, kosmetykach, pieniądzach... Tak jakby wcześniej miała kompletnie pusto w głowie...
Młoda wampirzyca dygnęła i wyszła cichutko.
– No proszę, solistka z filharmonii, służąca, rękodajni... Fiu, fiu... A cóż to takiego? –
Hrabina obejrzała zwierzę. – Dlaczego, u diabła, ta koza jest różowa?!
– Kózka Filaretowa, eksport z Pamiru – pochwalił się gospodarz. – Jest tam niewielki, ściśle tajny rezerwat wysoko w górach. Cały otoczony drutem kolczastym i wieżyczkami strażniczymi. Pilnuje go doborowy oddział sowietów, tak zwany strojbatalion. To takie bestie, że oficerowie nawet karabinów im nie wydają! – fantazjował.
– Sacrebleu! – zdumiała się hrabina.
– Ale dla ciebie, moja droga, wszystko! Moi ludzie wyprawili się i zwinęli im kozę spod samego nosa – puszył się. – Strojbatowcy trzy dni tropili ich po górach z naostrzonymi srebrnymi saperkami w łapach! Częstuj się na zdrowie!
Kwadrans później Gosia odprowadziła zwierzę, trochę oklapłe i skołowane, ale nadal żywe, i zamknęła je w łazience.
– Państwo życzą sobie posłuchać czegoś innego – zwróciła się do Marty.
– Może Ciurlionisa zagram?
– Może być. – Wampirzyca wprawdzie nie wiedziała, co to za jeden, ale uznała, że i tak wszystko jedno.
Spod smyczka popłynęła muzyka nieco żywsza, zarazem bogata i przerażająco smutna.
Ktoś zastukał trzy razy w okiennicę. To Marek dawał znać, że pozapalał lampiony.
– Zapraszam na przechadzkę – ukłonił się Prut.
– Ech. Szkoda, że zima i środek nocy – westchnęła Delfina. – Bardzo lubiłam ten park...
Wyszli. Lampiony dawały niewiele światła, ale było je widać.
Читать дальше