– Masz obsesję.
Ślusarz dobrze zaciągnął węzły, a potem przestudiował grafik i plan parku.
– Dobra nasza – mruknął. – Zmiana dopiero o pierwszej w nocy. Musimy tylko uważać na ochronę Belwederu. I mamy komplet kluczy!
Wyszli z wartowni. Prut czekał już na przystanku autobusowym. Wpuścili go do parku.
– Wszystko gotowe? – Arystokrata aż podskakiwał z niecierpliwości.
– Prawie.
– Hrabio – odezwał się Marek – mamy maluśką prośbę...
– Zamieniam się w słuch.
– Dopięliśmy wszystko na ostatni guzik pod względem organizacji i logistyki. Stanęliśmy dosłownie na rzęsach i jest szansa, że to się nie rypnie. Ale powtórzenie tego wyczynu jest awykonalne.
– Rozumiem i doceniam. I oczywiście spróbuję się jakoś zrewanżować.
– Zasadniczo chodzi nam o to, że warto by zniechęcić twoją psiapsiółkę do kolejnej wizyty. Wykpij jej wegetarianizm, wychwalaj naszego znajomego wilkołaka czy coś...
– Zrobię, co się da – obiecał Prut, ale jego mina wskazywała, że nic nie zrobi.
Podeszli pod Biały Domek.
– Porozkładaj bukiety i wieńce – polecił Marek.
– Ja?!
– Samo się nie zrobi. I sprężaj się, ja jadę po twoją dziewczynę.
– A Igor, Profesor i Dziadek? Nie mogliby się tym zająć?
– Igor od strony Belwederu pilnuje, żeby nas nie zaskoczyła ochrona towarzysza Pierwszego. Dziadek i Profesor siedzą na wartowni i udają strażników. To absolutnie priorytetowe zadanie i są tam absolutnie niezastąpieni. Rusz raz w życiu cztery litery i noś kwiatki – burknął Marek.
Wrócił do samochodu, a po chwili mknął już przez uśpiony park.
Marta czekała w umówionym miejscu. Miała na sobie grubą puchową kurtkę, a pod nią długą, czarną, koncertową sukienkę. Skrzypiec też nie zapomniała.
– Cześć! – Na widok młodej wampirzycy uśmiechnęła się niepewnie.
– Witaj. Gibaj za mną – poleciła Gosia.
Prześliznęły się przez bramę.
– Nigdy tędy nie wchodziłam – zdziwiła się skrzypaczka.
– Bo to wejście służbowe dla pracowników, o tej porze Łazienki są już zamknięte. Nic się nie martw, zaraz będziemy na miejscu.
Minęły szklarnie gospodarstwa pomocniczego i ruszyły przez park. Wiatr ponuro szumiał
w koronach drzew. Na krwistoczerwonym warszawskim niebie konary wyglądały jak dekoracja wycięta z czarnego papieru. Alejki były zupełnie ciemne.
– Boję się – pisnęła Marta. – Tu jest strasznie.
– Oj tam, oj tam – uspokoiła ją Gosia. – Niczego się nie bój, najgroźniejsza bestia kryjąca
się w tym parku to ja.
W ciemności zabłysło kilka punkcików. Wampirzyca dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to oczka wiewiórek. Zwierzątka gapiły się na spóźnione spacerowiczki. Gdzieś w cieniu zatuptały małe nóżki. Brzmiało to, jakby zmutowany karp wyruszył na nocne łowy.
– Boję się. – Marta kurczowo złapała Gosię za rękę. – Brrr... Ale masz zimne dłonie... –
zdziwiła się.
– To dlatego, że jestem wampirem. U nas to normalne. Temperatura otoczenia plus kilka stopni z przemian chemicznych.
Gosia wolała nie dodawać, że to dlatego, iż jest martwa... Jej koleżanka zadrżała mocniej, ale ręki już nie puściła.
– Zawsze myślałam, że wampiry to mają jeszcze długie pazury, szpony czy jak to nazwać
– bąknęła.
– Niby mogłabym zapuścić – zadumała się Gosia. – Ale chyba przeszkadzałyby przy szydełkowaniu.
Po kilku minutach były na miejscu. Wewnątrz willi było ciepło i jasno. Gosia ściągnęła płaszcz i pomogła koleżance wyplątać się z grubej puchowej kurtki.
– No nareszcie jesteście. – Hrabia Prut wyszedł z bawialni.
Marta jęknęła i zemdlała.
– Co ona? – parsknął arystokrata. – Wampira w życiu nie widziała?
– Może już widziała – odburknęła Gosia – ale jeszcze się nie przyzwyczaiła!
Z trudem docucili ciepłą.
– Nie wysysajcie! – jęknęła, uchylając powieki.
– Nikt cię nie będzie gryzł – zapewnił hrabia. – Ja osobiście wolę wysysać kobiety dojrzałe, Gosia to twoja przyjaciółka, a moim gościem w ogóle się nie przejmuj. Hrabina Delfina pije tylko krew zwierzęcą.
– Meee... – jakby w odpowiedzi z łazienki odezwała się koza.
– Ale ja się i tak boję... – Zęby dziewczyny dzwoniły jak srebrne dzwoneczki.
– Trzeba by jej dać coś na uspokojenie – zadumała się Gosia. – Czy nie ma tu czasem apteczki dla pracowników muzeum?
– Myślisz, że waleriana by pomogła? Czy po walerianie można grać na skrzypcach? –
hrabia zwrócił się do dziewczyny.
– Chyba można, ale znacznie wolniej. – Wyglądało na to, że już trochę się opanowała. –
Spróbuję bez. Gdzie mam się rozstawić? Wzięłam składany pulpit.
– My będziemy siedzieć tu, w bawialni. – Poprowadził ją. – Musimy pogadać, dobrze by było, żeby muzyka rozbrzmiewała w tle, niezbyt głośno... Stworzysz w ten sposób czarujący podkład do naszego tête-à-tête, a nie utrudnisz nam konwersacji... Może w sypialni?
Marta nie odpowiedziała, tylko spojrzała przestraszona na Gosię i zrobiła się nieco zielona na twarzy.
– W jadalni – zaproponowała wampirzyca. – Ten kącik będzie chyba odpowiedni?
– Idealny. – Ciepła wyjęła z torby składany pulpit i rozłożywszy, ustawiła odpowiednio. –
Rany, ile kwiatów... – szepnęła z podziwem, rozglądając się wokoło.
– Z partyjnego pogrzebu zaiwanione. – Hrabia podszedł do wieńca biało-czerwonych róż i zerwał przegapioną wcześniej szarfę z napisem „Ostatnie pożegnanie”.
– Wampiry nie jadają nic normalnego, ale jakbyś zgłodniała, są dla ciebie ciastka i woda mineralna. Postawię ci tu koło okna. – Gosia sprawnie rozłożyła skromny poczęstunek na szerokim marmurowym parapecie.
– A my sobie na przekąskę wyssiemy kozę – wyjaśnił Prut. – Niby jeść należy w jadalni,
ale chyba tam ją...
– To... to straszne... – bąknęła Marta. – Biedne zwierzę... Ale lepiej, że zwierzę, niż żebym to była ja – dodała szybko.
– Zatkasz sobie uszy i tyle – uspokoiła ją przyjaciółka.
– Ale tak się nie da, żeby zatkać uszy i jednocześnie grać na skrzypcach...
– Niczym się nie martw, wyciągaj instrument i rozgrywaj się, niewiele już czasu zostało –
powiedziała Gosia.
– Niewiele czasu? – Marta znowu zbladła i zaczęły jej drżeć ręce. – Po co ja się na to wszystko zgodziłam? – Broda też jej się trzęsła.
– Bo potrzebujesz zarobić – ucięła jej kumpela. – Do roboty. Pokaż dziś, co potrafisz.
I przestań się trząść, nikt ci krzywdy nie zrobi!
Po chwili popłynęła muzyka.
– Mój Boże – szepnął hrabia. – Ona jest naprawdę dobra! Nie byłem wprawdzie na koncercie od ładnych paru... parudziesięciu lat, ale pamiętam, jak w tym parku koncertowali nadworni muzycy króla...
Gra na skrzypcach najwyraźniej uspokoiła Martę. Skupiona na wodzeniu smyczkiem po strunach zapomniała o strachu.
Marek zajechał pod wskazany adres. W niewielkiej willi na Bródnie, sądząc po szyldzie, mieścił się zbór wspólnoty religijnej. Ślusarz zadzwonił domofonem.
– Dzień dobry, ja po paczkę – powiedział.
Bramka szczęknęła, zaraz też pojawiła się kobieta.
– Pan po przesyłkę z Francji?
– Tak jest. – Ukłonił się.
– Zapraszam.
W garażu urządzony był niewielki magazyn. Zgromadzono tu rozmaite dary, którymi zagranica wspierała braci w wierze. Stały kartony z ubraniami, regały pełne literatury religijnej i inne rozmaitości. Pośrodku pomieszczenia znajdowała się duża paczka owinięta plandeką.
Читать дальше