– Tak jakoś nie było od świąt okazji, żeby uprzątnąć, wiecie, to jest wieś, tu się pracuje –
burknął, widząc ich zdumione spojrzenia. – Zaraz, tylko bombki poodrywam... Siadł ciężko na pniu do rąbania drewna i zaczął skubać drzewko. Koza beczała, skacząc po tylnym siedzeniu.
Wreszcie chłopina poodorywał gałązki i rzucił je w błoto pod koła.
Marek bez przekonania odpalił silnik i auto powoli wygrzebało się z grzęzawiska.
– Hy, hy, hy – ucieszył się chłop, unosząc w górę kciuk ozdobiony pożółkłym paznokciem.
Ruszyli do miasta co koń mechaniczny wyskoczy.
– Wsi spokojna, wsi wesoła – westchnął ślusarz.
– Ja też się cieszę, że już jestem mieszczuchem. Swoją drogą, ta koza... Czym to się żywi? Latem Dziadek by ją przypalikował gdzieś na cmentarzu i niech trawę wyżera spomiędzy grobów, ale pora roku nieodpowiednia.
– Sianem, marchwią, czymkolwiek – wzruszył ramionami ślusarz.
– A trzeba ją doić? I ile razy dziennie? Przy krowach w dzieciństwie robiłem, to umiem, ale kóz jakoś nie było okazji bliżej poznać – sumitował się Igor.
– Dziadek ma króliki, to i z większym inwentarzem sobie poradzi...
Pod drzwiami Marty Gosia poczuła pewną tremę. Przypomniała sobie ich poprzednie spotkanie.
– Wygłupiłam się nieziemsko – mruknęła. – Trudno to nazwać udaną wizytą. Z drugiej strony drobne nieporozumienia pomiędzy najlepszymi nawet przyjaciółkami, to się czasem zdarza. No i w sumie powinna docenić, że choć nie jestem lesbijką, swój pierwszy raz chciałam przeżyć właśnie z nią...
Nie brzmiało to dobrze. Przeszła się po korytarzu w lewo i w prawo. Wreszcie przemogła się i zapukała. Otworzył ojciec Marty. Był w bawełnianej koszulce z wielkim czerwonym napisem „Solidarność”. Wampirzyca skrzywiła się w duchu na widok takiej prowokacji.
Mężczyzna popatrzył na nią zaskoczony.
– Gosia Brona? Czy ty się przypadkiem nie powiesiłaś? – zdziwił się.
– Ludzie gadają różne bzdury – zbyła go. – Czy Marta jest w domu? Sprawę mam...
– Siedzi u siebie w pokoju jak sowa w dziupli – skrzywił się. – Uczy się pewnie, przecież do matury trzy miesiące zostały. Właź.
Gosia zzuła buty i pchnęła drzwi. Nie były na szczęście niczym zabezpieczone. Jej kumpela nie zastosowała ani poświęconej kredy, ani srebra, w pokoju nie było nawet czosnku.
Marta siedziała koło magnetofonu ze słuchawkami na uszach i gapiła się cielęcym wzrokiem na plakat Shakin’ Stevensa. Nawet nie zauważyła, że ktoś wszedł.
Gosia podkradła się na paluszkach i zdjęła jej słuchawki z uszu. Marta na jej widok zzieleniała i otworzyła usta do wrzasku. Wampirzyca była jednak gotowa. Jednym ruchem obaliła ją na łóżko i zakneblowała poduszką.
– Mmmm! – pisnęła blondyneczka, usiłując się wyrwać.
– Będziesz cicho, to cię puszczę.
– Mmmm!!! – Nogi wierzgały w powietrzu.
– Przestań się wygłupiać, nie chcę cię wysysać!
– Mmmmm?
– Nie, nie mam zamiaru się do ciebie dobierać!
– Mmmmm?
– Będziesz cicho? Puszczam!
Puściła. Marta przez chwilę patrzyła na nią przerażona i oddychała głęboko.
– No i co? – parsknęła Gosia. – Żyjesz? Żyjesz. Wyssałam cię? Też nie... Jakbym miała złe zamiary, to już dwadzieścia razy mogłam cię dopaść!
– Czego chcesz? – jęknęła blondyneczka. – Mojej cnoty? Czy może Tolkiena pożyczyć?
– Daj spokój, to było głupie nieporozumienie!
– Nieporozumienie?! Obdarłaś mnie z ubrania i omal nie zgwałciłaś... – pisnęła Marta.
– A czym niby miałabym cię zgwałcić? Zapomnij o tamtym, pomyliłam się. No dobra: przepraszam, że cię rozebrałam! Słuchaj, jesteś moją najlepszą kumpelą. No, może byłaś. – Gosia zmarszczyła brwi. – Przez wzgląd na stare czasy martwię się o ciebie i postanowiłam ci trochę pomóc.
– Nie chcę zostać wampirem! I nie mam ochoty uświadamiać się seksualnie!
– I nie zostaniesz, bo to musi być wrodzone – uspokoiła ją wampirzyca. – Kwestia genów. Nie będę cię wysysać ani nie mam zamiarów cię boćkać.
– Co to znaczy boćkać? A...! – domyśliła się Marta. – Znaczy się naprawdę nie chcesz?
– Nie ma w ogóle tego tematu, kapewu?
– Sure ...
– Powiedz, twój ojciec nadal bez pracy? – pozornie zmieniła temat Gosia.
– Dostał robotę jako zbieracz osiadły...
– Kto?
– No został ajentem w punkcie skupu makulatury – wyjaśniła Marta. – Na lepszą pracę nie ma żadnych szans. Jest w ubecji na czarnej liście. Gdzie tylko próbował się zaczepić, zaraz był telefon do kadr. A w skupie płacą bardzo marnie, ale lepsze to niż nic...
– Czyli ty musisz zadbać o byt rodziny. – Gosia uśmiechnęła się. – I świetnie, bo mam dla ciebie małą fuchę.
– Nie chcę! A jaka to fucha?
– Chodziłaś do szkoły muzycznej. I grałaś jakieś koncerty w liceum. Miałabym dla ciebie małe zlecenie. Potrzebuję kogoś, kto porzępoliłby Vivaldiego na skrzypcach w środę wieczorem.
Dobrze zapłacimy.
– Mam grać na balu wampirów, a potem skończę jako przekąska? O nie!
– Skąd to idiotyczne przypuszczenie? – parsknęła Gosia. – Czy ja wyglądam jak jakaś krwiożercza bestia?
– Wyssałaś już Konrada i Bogusia...
– Konradowi leszczowi się należało, a żałosny frajer Boguś sam chciał, tylko potem zdanie zmienił, ale już za późno było – parsknęła wampirzyca. – Zresztą przestań panikować, wysysanie nie jest dla ciepłych groźne. Ani jeden, ani drugi nie wykitował od tego! Nie potrzebuję twojej krwi, tylko skrzypiec.
– Zabierz je, tylko mnie nie wysysaj. – Dziewczyna znowu zaczęła spazmować.
– Skup się trochę, idiotko! Nie rozmawiamy o krwi! Potrzebuję, żebyś zagrała Vivaldiego dla dwójki starych wampirów, co to chcą sobie powspominać dawne czasy. Tylko tyle.
Godzinkę, może półtorej koncertu. Żadnego wysysania, żadnych łóżkowych przygód!
– Nie zgadzam się!
– Płacimy dziesięć tysięcy złotych.
Marta zamarła.
– Mówisz poważnie? – zapytała wreszcie. – Dziesięć papierków z Kopernikiem?
– Albo dwa z Chopinem. Oczywiście, że poważnie – prychnęła Gosia. – Przychodzisz, ładnie się ubierasz, uśmiechasz, grasz koncercik dla parki miłych staruszków, inkasujesz kasę, wychodzisz cała, żywa, zdrowa i nienadgryziona.
– Hmm... Jak dołożysz pięć tysięcy, to w sumie mogliby mnie trochę podessać, skoro to niegroźne... – zaproponowała nieoczekiwanie koleżanka.
U, musiało ich cholernie przycisnąć finansowo, zasmuciła się Gosia, ale zaraz wymyśliła sensowną odpowiedź.
– Ech, nie. Wiesz, płacenie za wysysanie to sprzeniewierzenie się wampirzym tradycjom.
Koncert w środę wieczorem – przypomniała. – Dam ci jeszcze znać, gdzie i o której.
WTOREK
– No pokaż się – mruknął Dziadek Weteran.
Mówił niewyraźnie, bo w ustach trzymał szpilki. Hrabia okręcił się na pięcie. Garnitur wydobyty z walizki pozostałej po Adalbertusie Coollenie, fachowo pozakładany i przyfastrygowany, prezentował się całkiem przyzwoicie.
– Masz cholerny talent! – Marek z podziwem pokręcił głową. – Tak obszerny łach tak świetnie dopasować do mikrej figury...
– Siedem lat robiłem za krawca jeszcze przed wojną – mruknął były partyzant. – Jest już nieźle, ściągaj te łaszki, biorę do domu i na jutro przeszyję. – Gorzej z butami, ale tu nic nie wymyślimy.
Trzewiki Amerykanina były po prostu za duże o trzy numery. Wampiry wypchały czubki watą, ale mimo wszystko obuwie nie wyglądało najlepiej.
Читать дальше