A przecież wielokrotnie odwiedzał Muzeum Wojska Polskiego…
Marek wyjął z kieszeni białą chustkę i śmiało podszedł bliżej.
Trzydziestu dziadów wycelowało w niego odrapane lufy.
– Panowie, tak nie można… – W głosie wampira zabrzmiała jakby nagana. – Proszę o odrobinę godności, powagi i zrozumienia w tych trudnych chwilach. Przecież wnuczka nieboszczki ma chyba prawo do ostatniego pożegnania.
Starcy popatrzyli na niego krzywo. Potem spojrzeli po sobie. Powoli opuścili spluwy, a rysy, dotąd jak wykute ze spiżu, nieco zmiękły.
Wreszcie ten podobny do Piłsudskiego westchnął ciężko i wykonał
dłonią zapraszający gest.
– Tylko w imię szacunku dla zmarłej, wy zasrani krwiopijcy! Macie
pięć minut! – warknął, wyciągając okazały złoty zegarek na grubej dewizce.
Weterani cofnęli się o parę kroków. Gosia podeszła i położyła swoją wiązankę. Atmosfera zgęstniała tak, że siekierę można by w powietrzu zawiesić. Widać było, że wystarczy jeden nieopatrzny gest, żeby nad grobem zaczęła się krwawa jatka. Rodzina Bronawskich, korzystając z zamieszania, wycofała się chyłkiem.
– A teraz łapiemy taksówkę na lotnisko – zakomenderował nestor rodu. – Po tych smutnych przeżyciach należy nam się relaksik na plaży w Bułgarii.
Trzy tygodnie później
Warszawa drżała w lipcowym upale. Marny asfalt miękł pod kołami autobusów. Rodzina Bronawskich wyszła przed budynek lotniska.
– Zrobimy tak – powiedział ojciec. – Zamawiamy dwie taksówki. Ty, Radek, bierzesz walizki i jedziesz do domu, zrób jakieś zakupy i przygotuj coś na obiad. Ja wezmę matkę i podjedziemy na chwilę do fabryki, bo jestem szalenie ciekaw, jak im idzie.
– To mnie wysadzisz koło fryzjera i odbierzesz, wracając –
burknęła.
– No to ustalone – kiwnął głową Radek.
Nie minęło czterdzieści minut i prezes wysiadł pod bramą Drucianki. Chwilę spanikowany szukał w kieszeni przepustki, ale nie znalazł. Na szczęście zaraz sobie przypomniał, że przecież zgodnie z poleceniem dyrektora w ogóle nie musi jej okazywać.
– Pan wchodzi, nie ma się co przejmować formalnościami – odezwał
się ze swojej portierni pan Wicek. – Dyrektor powiedział, żeby poszedł
pan od razu do głównej hali, a on zaraz dołączy. Fajne te otwieracze pan wymyślił – pochwalił. – Fikuśne trochę, ale pierwsza klasa. Od lat takiego szukałem. I z herbem… Aż się czuje na palcach powiew tych lepszych sfer.
– Dziękuję – bąknął prezes.
– I jeszcze ten otwieracz do puszek z piwem, nawet nie wiedziałem, że takie cuda istnieją. Muszę się wybrać do Pewexu na zakupy i wypróbować.
W fabryce było dziwnie cicho, tylko gdzieniegdzie kręcili się jacyś ludzie w drelichach. Sprzątali, demontowali podnośnik, przetaczali puste skrzynki na wózkach. Na hali było pusto i cicho. Tylko sprzątaczka, podśpiewując, zamiatała metalowe strużyny. Prezes Bronawski przeszedł się wzdłuż linii produkcyjnej.
– Jakie to wszystko na swój sposób piękne – mruknął sam do siebie.
– Maszyny i klasa robotnicza wytwarzająca wreszcie w pocie czoła coś naprawdę pożytecznego. Tylko gdzie ta klasa się podziała? – Rozejrzał
się i poczuł ukłucie nieokreślonego niepokoju. – A, pewnie przerwa obiadowa – uświadomił sobie.
Ze skrzynki z gotowymi wyrobami podniósł otwieracz do konserw.
Zważył go w dłoni. Uśmiechnął się, a wypolerowana powierzchnia odbiła uśmiech. Przyrząd był najwyższej klasy, to dawało się odczuć!
Wygodnie leżał w dłoni, sprawiał wrażenie bardzo solidnego, ale zarazem wcale nie topornego. Nożyk miał ostry jak brzytwa.
Wytłoczony herb i nazwa „Hr. Bronawski & Ska” sprawiały, że wyglądał jak towar zagraniczny, i to z najwyższej półki. Były towarzysz Brona aż ucałował go ze wzruszenia.
– Będą się sprzedawać jak ciepłe bułeczki – szepnął sam do siebie.
Po raz pierwszy w życiu poczuł dumę twórcy. Zrozumiał, że zrobił…
a raczej walnie przyczynił się do powstania czegoś naprawdę pożytecznego. Że jego decyzje i polecenia dały w efekcie… no, może nie postęp całej ludzkości, ale z pewnością przyłożył się do rozwoju techniki. A może nawet wyznaczył nową drogę rozwoju branży AGD!
Było to szalenie miłe uczucie. Z daleka rozległy się kroki, rozpoznał
popielaty garnitur.
– Panie dyrektorze kochany! – Ruszył w jego stronę. – Widział pan?
Co ja gadam, z pewnością pan widział. Te wyroby są piękne!
Rewelacyjne! Genialne! Ponadczasowe! Tworzymy dziś historię!
Proszę pogratulować biuru projektowemu i załodze!
– No fakt, nawet ładnie to zrobili – przyznał dyrektor. – Jak było
w Bułgarii?
– Wspaniale, ten piasek, biały i miałki jak cukier. Woda ciepła jak w wannie. A ceny to mają jeszcze z poprzedniego ustroju.
Przywiozłem dla pana butelkę prawdziwej rakii. – Bronawski wydobył flaszkę z siatki.
– Dziękuję, jestem wzruszony, że pan pamiętał. Szkoda, że mam dla pana złe wieści… – zasępił się dyrektor.
– Złe wieści? Cóż złego mogło się stać? – Hrabia lekceważąco machnął dłonią.
– Otwieracze… nie schodzą.
– Dlaczego? Przecież są piękne!
– Dlaczego? No cóż… Powodów jest kilka. Trochę pewnie dlatego, że puszek nie otwierają tak, jak trzeba. Nasz inżynier projektował
produkcję zbrojeniową, nie przywykł do pokojowych zastosowań tego, co wymyśli.
– Ale jak to nie otwierają?! Przecież na oko widać, że są idealne.
– Na oko to chłop w szpitalu umarł – dyrektor zacytował
staropolskie przysłowie. – Idealne może i są, ale nie działają, jak powinny.
– Może to drobna usterka.
– Obawiam się, że nie.
– Czy inżynier przed wdrożeniem produkcji nie sprawdził na prototypach!? Przecież musiał sprawdzić. – Niepokój kolnął boleśnie serce prezesa.
– Sprawdzić sprawdził. Tylko jeden problem, on jest mańkutem.
I tak je idiota zaprojektował. Jak się otwiera konserwę lewą ręką, idzie jak złoto. Ale prawą kicha.
– Wycofać z hurtowni, przepakować i sprzedawać jako specjalne otwieracze, pierwsze w Polsce specjalnie dla leworęcznych.
– Mamy natrzaskane pięćdziesiąt tysięcy sztuk. Nie zejdzie, bo tylu leworęcznych nie ma chyba w całej Warszawie. Nie wiem, czy w całej Polsce tylu się znajdzie.
– Dobrze, wycofać z hurtowni. Na maszyny, wykręcić na drugą stronę…
– Nie będzie potrzeby wycofywania. Przez te dwa tygodnie nie
sprzedaliśmy ani jednego egzemplarza.
– Dlaczego?!
– Sklepy nie chcą brać. Mówią, że za drogo. Zagraniczne, przywożone z Chin, są w detalu o połowę tańsze niż te w hurcie.
Jakość wprawdzie nawet nie umywa się do naszej, ale ludzie teraz chuchają na każdy grosz.
– A gdyby te nasze… przecenić?
– Skalkulowaliśmy już po kosztach surowca.
– Przecież surowiec mamy za darmo, z tych podajników do snopowiązałek.
– Owoż wyraziłem się trochę niejasno – westchnął dyrektor. – Cenę bazową dla odbiorcy hurtowego skalkulowaliśmy tak: wagowo po cenie metalu na skupie złomu plus robocizna.
– A otwieracze do puszek z piwem?
– Tych trochę się sprzedało…
– No i świetnie!
– Konkretnie: trzydzieści jeden sztuk. Stadnina wzięła.
– Stadnina!? Co oni, konie piwem poją?! – zdumiał się Bronawski.
– Nie, ale dyrektor to mój kumpel jeszcze ze szkoły. Wmówiłem mu, że to się nada do czyszczenia końskich kopyt. Kształt faktycznie dobry do tej pracy… Prawie dobry. Sklepy w ogóle nie są zainteresowane.
Читать дальше