Ulicą, podskakując na kocich łbach, przemknęła furgonetka łączności, po wysłużonym torowisku przejechał tramwaj. Szybki w kredensie zadrżały. Kryształowe wazony wydały żałobny brzęk.
– Na zachodzie torowiska tramwajowe wygłusza się specjalnymi matami z syntetycznego kauczuku, a i tramwaje są już pewnie zupełnie inne. Może nawet jest w nich klimatyzacja i drzwi na
fotokomórkę… – rozważał. – A w środku z głośniczków muzyka leci.
– Ty się tak głupio nie rozpędzaj w pogodni za luksusami.
W kapitalizmie nie ma nic za darmo – zgasił go kumpel. – Zrobić pewnie zrobią. Ale nie zapominaj, że potem wystawią rachunek. I za tynkowanie, i za remont torowiska, i za to, że nam się widok za oknem poprawi!
– No ale komu niby wystawią? – zdziwiła się Gosia, przerywając dzierganie szydełkiem obrusu.
– Nasza kamienica nie ma właściciela, więc pewnie lokatorów obciążą. Lepiej już niech nic nie tynkują i nie leją żadnego asfaltu, póki się ta burza dziejowa nie uspokoi – westchnął Marek. – Za rok, dwa, pięć będzie już wszystko jasne, wtedy niech robią, co chcą.
– A tak właściwie to jest ten kapitalizm czy nie? – zaciekawiła się dziewczyna. – Bo w telewizji ogłosili, ale tak za oknem jeszcze nie widać. No i fabryka zamknięta. A przecież w kapitalizmie powinien was gonić batogiem do pracy burżuj z cygarem w zębach.
– Widocznie kapitalizm już jest, ale kapitalistów zapomnieli dowieźć – wzruszył ramionami ślusarz. – Tak nagle to przyszło, że nie zdążyli pokryć zapotrzebowania. Ale idę o zakład, że kapitaliści, jak poczują pieniądze, to szybko się zlecą jak muchy do padliny.
– Zatem możemy spać spokojnie – zakpił Igor. – Nie pojawią się tu nigdy. Bo na tym śmietniku zamiast pieniędzy mogliby poszukać co najwyżej skarbów moralnych w duszach obywateli, a tutaj efekty byłyby raczej mierne.
Uczone rozważania przerwało pukanie do drzwi. Stukano mocno, ale w innym rytmie niż urzędowy. Igor zrobił minę, jakby nagle przypomniał sobie coś bardzo nieprzyjemnego. Marek też w pierwszej chwili nie kwapił się, by otworzyć. Wymienili spojrzenia pełne troski.
Ale wreszcie ślusarz odłożył pilnik i przekręcił klucz w zamku.
Na progu stał wiekowy Żyd w jarmułce. Rozpuszczone pejsy spływały do ramion. Tyle że zamiast chałatu miał na sobie garnitur od Armaniego. Choć upłynęło pół wieku, Marek od razu poznał
przedwojennego właściciela kamienicy.
– A niech mnie! Pan Hosenduft! – Wytrzeszczył oczy. – To pan żyje!?
– Żyję, a coście myśleli? Mnie nie tak łatwo się pozbyć. – Gość
bezceremonialnie wpakował się do przedpokoju.
– Khm… zatem zapraszamy w nasze skromne robociarskie, to znaczy bezrobotne progi – bąknął gospodarz, wskazując drogę do saloniku.
Igor na widok gościa też niewąsko się zdziwił.
– Ależ się pan zestarzał! To znaczy nie miałem nic złego na myśli…
– A za to wy wcale się nie zestarzeliście – warknął gość, taksując ich wrednym spojrzeniem zawodowego poganiacza niewolników. –
Krzepkie, zdrowe chłopy, zdolne do roboty, jak zawsze. A to kto? –
Przeniósł wzrok na dziewczynę.
– Nasza wychowanka Małgorzata – wyjaśnił spawacz.
Gosia nie bardzo wiedziała, co ma robić w tej niecodziennej sytuacji, więc wstała i dygnęła.
– Mnie tam rybka, możecie sobie mieszkać we trójkę – burknął
przybysz. – Przejdźmy do rzeczy. – Rozsiadł się wygodnie na krześle. –
Komunizm się skończył, i to w dodatku zanim jeszcze w ogóle został
zbudowany. Realny socjalizm też okazał się niewypałem. Wracają normalne czasy. A ja od wczoraj jestem ponownie właścicielem tej kamienicy.
– To nie wywłaszczyli pana dekretem Bieruta? – zdumiał się Igor.
– Owoż nie mogli, bo byłem już wtedy w łapach NKWD. I przez czterdzieści pięć lat byli absolutnie pewni, że nie wrócę, dlatego nie skorygowali w papierach.
– I przyszedł pan do nas, bo…? – zainteresowała się Gosia.
– Przyszedłem poinformować, komu od pierwszego macie płacić czynsz – wyjaśnił przybysz. – Dużo nie chcę, sto dolarów miesięcznie.
Plus opłaty, oczywiście.
– Sto dolarów?! Ty zasrany krwiopijco! – ryknął Marek.
– I kto to mówi? – zarechotał gość.
– Zaraz, zaraz… – Igor liczył coś na palcach. – Ty, koleś, może i wyglądasz podobnie, ale nie możesz być Aaronem Hosenduftem!
Jeśli on miał sześćdziesiąt lat w trzydziestym piątym, to dziś miałby…
– Oczywiście, że jestem waszym starym dobroczyńcą. Tym samym, który życzliwie przymykał oko na fakt, że w jego kamienicy gnieżdżą się zasrane wampiry. Tym samym, który cierpliwie znosił, że
podkradacie wodę, prąd i węgiel. Tym samym, który godził się z tym, że nigdy was nie ma, gdy trzeba sprzątać wychodki czy łatać dach.
Tym samym, na którego wypisywaliście antysemickie świństwa kredą przy murze śmietnika. Co, myśleliście, że nie wiedziałem? – syknął.
– Sto piętnaście! – skończył obliczenia spawacz. – Ludzie tyle nie żyją!
– Ludzie może i nie – zarechotał gość ponownie. – Ale kto powiedział, że zawsze będę człowiekiem?
A potem otworzył usta, prezentując imponujące kły.
– Wampir Żyd?! – jęknął Marek. – Niemożliwe! Wam nie wolno pić krwi! To przecież kompletnie niekoszerne.
– Masz z tym problem, to wio do psychologa. – Gość znowu roześmiał się całą gębą. – Tak czy inaczej, krótka piłka. Sto zielonych miesięcznie albo pakujcie walizki i won.
Igor poczłapał do lodówki, wyjął butelkę krwi nałogowego alkoholika, z serwantki trzy kieliszki, polał czerwonego płynu.
– Napijmy się i porozmawiajmy spokojnie, jak przyjaciele –
zaproponował.
Kamienicznik łypnął na niego niechętnie, ale dał się przekonać.
Usiedli do stołu, wypili, spawacz polał ponownie.
– No to chlup na drugą nogę – rzucił.
Gość przełknął i chuchnął.
– Uch, ależ to mocne – pochwalił.
– Słuchaj, Arik, pogadajmy normalnie. Te sto dolarów to kwota nieco wyśrubowana. A już w szczególności nie należy takich niebotycznych sum żądać od starych kumpli, w dodatku też wampirów.
– Ale my przecież nigdy nie byliśmy kumplami! – zauważył trzeźwo kamienicznik. – A nawet powiedziałbym, że wręcz przeciwnie.
Spawacz bez mrugnięcia polał trzecią kolejkę.
– Może jednak coś utargujemy? Nasza sytuacja ekonomiczna jest, generalnie rzecz biorąc, katastrofalna – powiedziała Gosia.
– To poszukajcie jakiejś pracy – zakpił Hosenduft. – Jesteście młodzi… khm… no, prawie młodzi, ale za to zdrowi, silni jak woły, łapy macie jak bochny. W metrykę nikt nie będzie wam zaglądał.
– Drucianka zamknięta – zauważył Marek. – Rzeźnia zamknięta.
Pollena redukuje personel i wygasza produkcję. Na Pradze wszystko się zwija. Tyle dobrze, że zasiłek dla bezrobotnych nam dali. Ale to na pół roku tylko.
– A to już wasz problem. – Gość podstawił kieliszek i skinął, by spawacz dolał mu jeszcze. – Rowy możecie kopać. A jak wam to nie odpowiada, przypominam, że nie ma obowiązku mieszkania w moim domu.
– A stara Michalakowa? – zirytował się spawacz. – Ona też ma płacić czynsz z tej swojej śmiesznej renciny?
– Oczywiście. Jedno prawo dla wszystkich. Będziecie bulić jak przed wojną, ale teraz w wymienialnej walucie. – Kamienicznik upajał się krwią i władzą. – Nawiasem mówiąc, obszedłem już wszystkie mieszkania i tylko wy macie jakieś wątpliwości.
Читать дальше