– A to czego od razu nie mówi, że w zastrzeżonym?
Urzędniczka, krzywiąc się, poczłapała do sejfu.
– Laboratorium Bakteriologiczne jest, Pracownia Trucizn jest, Nieznani Sprawcy są, nawet Ninja są… Jaki to niby miał być wydział, bo zapomniałam?
– Wydział Z. Z jak zabobony.
– A to czego nie mówi, że na „zy”? Zresztą wszystko jedno. I tak nie ma. A papiery jakieś na tę służbę ma?
– Wszystkie nasze papiery były ściśle tajne, obowiązywał
bezwzględny zakaz wynoszenia ich z biura. A legitymacja mi się spaliła – zaczął tłumaczyć major.
– Widzisz, leeeeegitymacja mu się spaaaaliła – rzuciło babsko pod adresem koleżanki.
Ta zachichotała usłużnie.
– No to co mam teraz zrobić? – jęknął Nefrytow.
– Przeprosić i wyjść! Kolejka czeka, a ten dupę zawraca.
– Że co? – Teraz zgłupiał już do imentu.
– Wynocha, naciągaczu. – Urzędniczka władczym gestem wskazała drzwi.
Wyniósł się jak zbity pies.
– Zasrane warszawskie cwaniaczki. Pięć lat temu udawali partyzantów, teraz próbują się podszywać pod ubecję, za kolejne pięć lat zażądają emerytur, że niby jako działacze Solidarności – usłyszał
jeszcze przez zamknięte już drzwi.
Major chlał całą noc, zastanawiając się, co właściwie ma teraz robić ze sobą i swoim życiem, aż wreszcie, gdy flaszka zero siedem pokazała dno – wymyślił. Zanotował to pospiesznie, żeby rano pamiętać, i poszedł spać.
Za oknem jesień powoli ustępowała zimie, a w sklepach siermiężna komuna ginęła pod jarmarcznie kolorowymi opakowaniami pierwszych zwiastunów kapitalizmu. Na półkach pojawiły się towary, których nie widziano od lat, takie, których nie widziano od czasów przedwojennych, a nawet takie, których w kraju nad Wisłą nie widziano jeszcze w handlu nigdy. Dla odmiany dni stały się krótsze i znacznie bardziej ponure. W dodatku sytuacja trójki praskich wampirów rysowała się równie posępnie. A nawet jeszcze gorzej.
– To jest granda i podłe świństwo! – burknął Marek znad gazety.
– Co tam znowu? – zagadnął Igor.
– Kurs dolara zwariował! Zobacz sam!
– To zgroza! – zbulwersował się jego przyjaciel, rzuciwszy wzrokiem na szpalty.
– Doszło do tego, że za przeciętną płacę można kupić sto pięćdziesiąt zielonych – pieklił się ślusarz. – Świństwo!
– Ale dlaczego tak się wściekacie? – Gosia oderwała się od robótki.
– Miałem uciułane na czarną godzinę sto dwadzieścia sześć dolców!
Dawniej pół roku by człowiek za to przeżył, a teraz to raptem marne trzy tygodniówki! – warknął Marek. – Podłość! I aberracja!
Niedopuszczalna inflacja najtwardszej waluty świata.
– Trzeba w końcu znaleźć jakąś robotę – westchnął Igor. – Czynsz nam wprawdzie chwilowo nie grozi, ale za prąd policzą… I za ogrzewanie zimą pewnie też.
– To niech nam ciule odetną! Wielkie mecyje. Będziemy siedzieć przy świeczkach, a ciepłych kaloryferów też nie musimy mieć.
Jesteśmy wampirami, nie zaziębimy się, nie czujemy zimna. No, prawie nie czujemy.
– Niby jesteśmy dość odporni, ale jak temperatura spadnie, to grzyb na ściany się rzuci, a jak naprawdę mocno spadnie, posztywnieją nam stawy!
– Grzyb nie jest dla nas szkodliwy, przecież i tak nie żyjemy!
– Ale wygląda obrzydliwie, w dodatku książki się poniszczą
i parkiet… I śmierdziało będzie. A bez prądu też kuso. Niby czytać da się przy świecach, ale już video sobie nie pooglądamy. No i umyć się co jakiś czas też trzeba, a tu figa. To znaczy niby można i zimną wodą, ale mydło kiepsko się wtedy pieni – dowodził spawacz. – A prywatnie ci powiem, że jesteś ciężkim idiotą. Było kasę za świeczniki zachomikować, a nie kupować nowiutkiego poloneza.
– Nie moja wina, że go rąbnęli na drugi dzień! W ogóle nie rozumiem dlaczego. Przecież wystawiłem wkupne, starym zwyczajem: dwie skrzynki wódki. Jedna z przodu, druga z tyłu auta.
– Twoja wina, tylko twoja. Tyle razy ci mówiłem, to już nie są kochane stare Szmulki. Zapańszczyłeś ekstrabryką, to cię szybciorem zdemokratyzowali. Złodziejska zasada, że swojak rzecz święta, a na robotę idzie się za Wisłę, jest od dawna martwa. Kiziorski honor już się skończył. Dobre pięć, a może i dziesięć lat temu. Czasy takie, że już wkupne nie pomaga. Podpierdolili auto i bujaj się, frajerze. Twoje szczęście, że fiacika jeszcze nie sprzedałeś.
Zapadła cisza.
– Faktycznie trzeba znaleźć robotę. I tym razem bez wybrzydzania, cokolwiek dadzą – podjął męską decyzję ślusarz. – Ha! W sumie, jak będziemy mieli kasę, to i my możemy kupić dolarów… Chociaż nie wiem, czy warto, bo przecież ich kurs może spaść jeszcze bardziej. –
Z potępieniem pokręcił głową.
– Roboty poszukać… No to chyba tylko na czarno. Przecież dział
kadr dowolnej firmy zażąda od nas choćby głupich dowodów osobistych. I co wtedy? – zauważyła trzeźwo Gosia. – Macie w ogóle jakieś papiery?
– Ja mam carski paszport, przedwojenny dowód osobisty i hitlerowską kenkartę – westchnął Igor. – Niestety, poszło na nią ostatnie zdjęcie z zapasiku, który zrobiłem sobie, jak jeszcze byłem ciepły.
– Przecież możemy się już sfotografować – zdziwiła się Gosia.
– Tak, ale oczy nie wychodzą na zdjęciu – westchnął spawacz. –
Niby mogę coś popróbować… Ale co będzie, jak się urzędnicy skapną, że to fotomontaż? No i jakie dane wpisać we wniosku? Przecież jak podamy prawdziwe, to sprawdzą, że nie żyjemy od rewolucji tysiąc
dziewięćset piątego. A nawet jak tego nie mają w papierach, to polegliśmy jeszcze w piętnastym, dwudziestym pierwszym, trzydziestym dziewiątym, czterdziestym piątym… Niby w warunkach wojennych zawsze jest bałagan i problemy z papierami, ale z pewnością za którymś razem odnotowali to w ewidencji. No i oczywiście data urodzenia. Ta prawdziwa nijak się ma do tego, jak wyglądamy. Ktoś się z pewnością czepi!
– Na czarno możemy pracować. – Marek walnął pięścią w stół. –
Ubezpieczenie przecież nie jest nam potrzebne. Nie chorujemy. Na emeryturę też się nie wybieramy.
– Tylko komu potrzebni dziś ślusarze narzędziowi czy spawacze od prac precyzyjnych? – westchnął Igor. – Gdybyśmy byli przedstawicielami handlowymi, finansistami, telemarketerami, specjalistami od składu komputerowego… Poza tym bezrobocie jest.
Podobno pracę można zdobyć tylko po znajomości. A my mamy niewiele użytecznych znajomych.
– A może Dziadek Weteran nas zatrudni do murowania grobowców albo jako pomocników? Robota na cmentarzu to w sam raz coś dla truposzczaków! – Marka aż nosiło. – No i mamy przewagę nad każdym ciepłym, nie boimy się nieboszczyków.
– Fakt, to poniekąd nasi koledzy… Brzmi niegłupio, ale Dziadek ostatnio marudził, że nie ma zleceń. Nie wiem, czy do czegokolwiek mu się przydamy. Poza tym… obrabiałeś kiedyś kamień? – zagadnął
Igor. – Nie mówię nawet o granicie, ale czy ciąłeś piaskowiec?
– Tak po prawdzie to nigdy. Ale w końcu jestem ślusarzem, nie takie rzeczy się obrabiało! Czy stal, czy granit, jedna robota chyba… No, innych tarcz trzeba użyć. I pewnie wodą chłodzić, a nie olejem.
– Daj spokój, nie mamy pojęcia o tej pracy. Obróbka kamienia to nie w kij dmuchał! Tego się nie robi skrawaniem.
– Nauczymy się przecież w try miga! Ja będę ciął granity, a ty spawał ogrodzenia wokół grobów. A jak nie u Dziadka, to może jakiś sąsiedni zakład? Trzeba połazić i popytać. Od siedzenia na dupach roboty nie znajdziemy.
Читать дальше