– A ja tobym chciała pracować w butiku z ekskluzywną odzieżą, sprzedawać tureckie jeansowe kurteczki i spódniczki – rozmarzyła się
Gosia. – Albo markową bieliznę…
– Żeby założyć własny sklep, potrzeba masę forsy. Ba, co ja gadam,
„sklep”. Byle jaka szczęka na bazarku też kosztuje krocie. No i towar trzeba skądś zdobyć. Musimy zagrać w totolotka albo wejść w spółkę z kimś, kto ma pieniądze. Problem w tym, że w totolotka trudno trafić, a co do spółek, nie mamy odpowiednich znajomości ani kasy na początek – westchnął Igor. – Niemniej jednak można by zacząć chodzić, pytać… Przejdź się po Wileńskiej albo po bazarkach, namnożyło się ich teraz. Może się zaczepisz. Na modzie się akurat znasz, to może być całkiem użyteczna wiedza.
– Zatrudnijmy się w cyrku! – wypaliła dziewczyna.
– Dziecko, co ty bredzisz? – zdumiał się Marek. – Niby w jakiej roli?
– To zaklęcie z przemianą w wiewiórki! – Oczy Gosi zabłysły. –
Przecież to jest wielki numer. Genialny. Jedyny w swoim rodzaju.
I żaden ciepły tego nie podrobi, bo to prawdziwa wampirza magia.
Niepowtarzalna sztuczka! Cyrki będą się o was zabijały. Publika będzie waliła drzwiami i oknami.
– W namiocie cyrkowym nie ma okien – zakpił spawacz.
– W przenośnym sensie! Wbiegam na scenę, mam na sobie trykot w cekiny. Biegnę, odbijam się i trach w wiewióreczki, które jeszcze mogą pokazać kilka sztuczek. Przez płonącą obręcz skoczą i tak dalej.
– O nie – zaprotestował ślusarz. – Tylko nie wiewiórki. Raz już tego dokonałem i z trudem pozbierałem zwierzaki do kupy, żeby znów stać się człowiekiem! To znaczy wampirem!
– To może wbiegam do klatki i tam trach w wiewiórki? –
zasugerowała. – Wtedy się nie rozbiegną. Poza tym czy ty aby nie przesadzasz? Zmieniłeś się tylko jeden raz i już za tym pierwszym razem pierońsko skomplikowane zadanie wykonałeś, a potem odtworzyłeś ludzką postać.
– No, niby tak… – Pokręcił głową, jakby sam zdziwiony.
– Zatem bardzo trudne to nie jest! W dodatku myślę, że to się da wyćwiczyć, dojść do wprawy…
– Hmm… w tym, co gada, jest trochę racji – zauważył Igor. –
Wiewiórki to może nie najlepszy przykład, ale jakieś inne zwierzaczki… Koty albo coś większego. Pomyślcie, zamieniamy się
w istoty, które zachowują naszą inteligencję. Pamiętacie? Ta kumpela hrabiego, co z Francji przyjechała, umiała się zamienić w czarną panterę! To by było coś. Można zrobić pokaz tresury, jakiego świat nie widział! – Najwyraźniej zapomniał, że jeszcze przed chwilą pomysł
dziewczyny wydawał mu się niedorzeczny. – Gdybyśmy zdołali odcyfrować „Necronomicon”…
– Nawet jeśli to wyćwiczymy, obawiam się, że w tym kryzysie mało kto chodzi do cyrku. W ogóle to już nie bardzo pamiętam, kiedy ostatnio cyrk widziałem! – marudził dalej ślusarz.
– Można by też wykorzystać nasze wrodzone zdolności na przykład, skoro nie musimy oddychać, to pięć minut pod wodą… – Gosia szukała nowych idei. – Wyobraźcie sobie przedstawienie. Wtaczacie na arenę wielkie, przejrzyste akwarium. W świetle reflektorów pojawiam się ja.
Dziewczyna-syrena. Zrzucam pikowany szlafroczek obszyty futerkiem. Staję w snopie światła. Mam na sobie szałowe skąpe bikini…
– Ojcowie rodzin zaśliniają się po pas, dorastający chłopcy wiedzą już, o czym będą marzyć przed snem, ich siostry krzywo patrzą na twoją figurę, a oburzone matki zasłaniają dzieciom oczy i szykują parasolki, żeby nas wyśledzić i obić – pokpiwał spawacz.
– Zanurzam się w wodzie, a ktoś mierzy czas…
– Bez sensu. Przede wszystkim to zbyt statyczny pokaz, jak na cyrkową arenę. Przedstawienia w cyrku to ruch, feeria barw, dynamika! Wymyśl coś lepszego.
– A może lepiej od razu zostaniemy płetwonurkami? – burknął
Marek. – Tylko obawiam się, że utopce nie lubią, jak się włazi na ich teren. My nie czepialiśmy się ich, one nie czepiały się nas. Żyliśmy we wzajemnym poszanowaniu. A jak było trzeba, nigdy nie odmawiały pomocy! Czy to zapchany zlew, czy co innego… Pamiętasz, Igor, jak kiedyś na urodziny majstra załatwiliśmy, że z kranów w Druciance puściły piwo? Dobre chłopaki, przyjazne, i wolałbym, żeby tak pozostało.
– No to może zostaniemy po prostu złodziejami albo bandytami? –
podsunęła ich wychowanka. – No, może bandytami niekoniecznie. Ale włamywaczami. Takimi jak ci z „Gangu Olsena”! Tylko że nam się
skoki udadzą!
– Jak to sobie niby wyobrażasz? – zirytował się Marek.
– Po wampirzemu! Zamieniamy się w nietoperze, wlatujemy do banku przez wentylację. Jesteś ślusarzem! Otwierasz sejfy, każdy nietoperz bierze w pazurki paczkę banknotów. Latająca chmura kasy opuszcza bank znowu przez wentylację…
– Nie opanowaliśmy przemiany w nietoperze – zauważył Igor. –
A do tego nie wiem, czy bezpiecznie robić to zespołowo. A co będzie, jak się nietoperze pomieszają w locie? Składamy się do kupy, a tu na przykład ja mam dwie lewe ręce, a Marek cycki. Albo nóżki nastolatki… albo…
– Odwal się – mruknął ślusarz. – Ale coś z racji w tym jest. Już my się lepiej w nic nie przemieniajmy! Raz w życiu spróbowałem i wystarczy. Zresztą pamiętacie, co się stało z tym nieszczęsnym Coollenem? Pach, kupa stonki i tyle. Trup.
– To dlatego, że nie pił ludzkiej krwi, tylko z sarenek… – zauważyła dziewczyna.
– Czy wiemy to na sto procent? – zadumał się Igor. – Profesor biedzi się nad „Necronomiconem” od dwóch lat, a jak do tej pory gówno odczytał. A to, co odcyfrował, psu na budę można położyć jak na razie.
Bez dokładnej znajomości tych procesów i ich ewentualnych skutków ubocznych nie ma co ryzykować! Wiewiórki, komary czy stonka to jeszcze pół biedy. A jak rozpyli nas na salmonellę?
Zapadło ponure milczenie.
– Wyjedźmy za granicę i tam poszukajmy roboty! – wypaliła Gosia.
– O nie! – syknął Igor. – Żadnego „kajakiem do Szwecji”! Nigdy więcej.
– A kto nam każe do Szwecji? – prychnęła. – Ucieknijmy do USA!
– Niby jak? – westchnął Marek. – Dziecko drogie, tam trzeba mieć paszport i wizę. A my z głupim zdjęciem mamy problem.
– Mam plan – powiedziała twardo. – Zakradamy się na Okęcie.
Kładziemy się w poczekalni i przestajemy oddychać. Lotniskowi znajdą trupy. Po co im wzywanie policji, zeznania, protokoły, kłopoty… Nie ma ciała, to nie ma problemu. Wsadzą nas cichcem razem z różnymi bagażami do pierwszego samolotu i kilka godzin
później jesteśmy w Ameryce!
– Albo w Zimbabwe – uśmiechnął się ślusarz.
– Nasz LOT nie lata do Afryki Środkowej – broniła swojego pomysłu dziewczyna.
– No to w Bangkoku. Albo, co gorsza, w Moskwie! Chyba nie warto ryzykować podróży w nieznane!
– Albo faktycznie pomyślą: nie ma trupów, nie ma problemu, zaniosą nas do kotłowni pod lotniskiem i wpakują do pieca – dodał
Igor. – Do dupy ten plan.
I znów zapanowało ponure milczenie. Pukanie do drzwi wyrwało Marka z zadumy. Podszedł, przekręcił klucz w zamku. Otworzył
i zamarł. Mrugnął kilka razy, ale widziadło nie znikało.
– A ty tu skąd!? – syknął na widok majora Nefrytowa.
– Można? – Ubek uśmiechnął się krzywo. – Pogadać chciałem.
– Nie gadamy z ubecją! Wy krwawi oprawcy…
– Ale ubecji już nie ma. – Major uśmiechnął się jeszcze bardziej krzywo. – Poza tym nie przesadzajmy z tą krwią i oprawianiem. A już zwłaszcza wy nie macie chyba powodów do narzekań! Od dziesięciu lat chroniłem wam dupę!
Читать дальше