– Ciekawe, po co te budki tu ustawili. – Jego żona przyjrzała się mijanemu konfesjonałowi. – I balkonik jaki fikuśny… – Zahaczyła wzrokiem ambonę.
– Ale jednak prymityw, zobacz, świeczki na ołtarzu palą, zamiast elektryczność założyć. – Hrabia wydął wargi w ironicznym uśmiechu.
– No ale w żyrandolu żarówki przecież są. – Radek pokazał palcem do góry. – To pewnie przesąd jakiś albo rytuał kościółkowy.
– Albo nie umieli kilku metrów przedłużacza pociągnąć, w końcu to kompletnie średniowieczna instytucja – bronił swoich tez ojciec.
Usiedli w pierwszej ławce. Trumna stała na katafalku. Obok ktoś położył okazały wieniec biało-czerwonych róż. Radek dołożył
wiązankę czerwonych goździków. Kościół szybko wypełnił się wiekowymi dziadami. Wszyscy wyglądali niepokojąco podobnie –
ubrani w niemodne marynarki, wyposażeni w sękate laski, międlili w dłoniach wyświechtane maciejówki. Sprawiali wrażenie watahy starych wilków. Wyleniałych, ale jeszcze zdolnych chapnąć. Radek pociągnął nosem. W powietrzu wyczuł delikatną woń naftaliny, angielskiej oliwy do spluw, spalonego prochu i przemycanych papierosów. Świadomość, że otacza ich legendarny gang emerytów z Żoliborza, sprawiła, że kark pokrył mu się zimnym potem.
W kościele nas nie zaatakują, uspokoił sam siebie. Złamaliby tabu.
To ich święte miejsce…
Nadszedł ksiądz. Duchowny był młody, starannie odprasowana sutanna ładnie układała się na szczupłej sylwetce. Oczy płonęły mu ogniem wiary. Stanął na podwyższeniu, odchrząknął, spojrzał na Bronawskich i chrząknął ponownie, jakby karcąco. Rodzinka wymieniła się pytającymi spojrzeniami.
– Eee… może na tacę mamy dać? – bąknął prezes, szukając portfela.
– Kapelusz trzeba zdjąć, to kościół jest – podpowiedział litościwie jeden ze starców.
Faktycznie, wszyscy ściągnęli nakrycia głowy, i to jeszcze przed wejściem. Bronawscy pospiesznie dostosowali się do otoczenia.
Zaczęła się msza. Krewni nieboszczki starali się jakoś naśladować nieznane sobie gesty i rytuały. Na szczęście, obserwując kątem oka staruszków, domyślili się, kiedy trzeba powstać, a tylko raz pomylili się i usiedli, zamiast uklęknąć. Adwokat też się pojawił. Stał niby to w bocznej nawie, ale popatrywał na nich, jakby kontrolując, czy dokładnie wypełniają ostatnie życzenie nieboszczki.
– Nawet ładnie to zorganizowano – przyznała matka. – Kwiatki, dekoracja, muzyka z tych rurek na balkonie, i to na żywo leci.
I dziewczynki ładnie śpiewają te kościółkowe szlagiery. A wynajęcie tak dużej sali w hotelu kosztowałoby krocie. O, zobacz, poczęstunek
nawet jakiś serwują. – Łypnęła okiem na ludzi stojących do komunii. –
Może i my…
– Daj spokój, co się będziemy z pospólstwem tłoczyć. Zresztą zobacz, jaka kolejka się ustawiła, dają po kawałku, ale na pewno dla tych ostatnich zabraknie – ofuknął ją mąż.
Wreszcie przyszła pora na złożenie zwłok do grobowca. Na szczęście nie było daleko. Trumnę dziadkowie ponieśli na własnych barkach. Kamieniarze byli już na miejscu. Z tłumu starców wystąpił
jeden. Sumiaste wąsiska upodobniały go do Piłsudskiego.
– Dziś odchodzi od nas do krainy wiecznej szczęśliwości hrabina Adelajda Bronawska, pseudonim „Wilczyca”, bohaterska major Armii Krajowej, wsławiona licznymi akcjami przeciw Sowietom i hitlerowcom – rozpoczął przemowę. – Już w młodości na własnej skórze poznała dwa ludobójcze totalitaryzmy i obu dzielnie przeciwstawiła się z karabinem w ręce. Miała długie i trudne życie.
Doznawała zdrady ze strony najbliższych. Jej jedyny syn okazał się zwykłą partyjną mendą, wnuk został kapusiem ubecji, a nieszczęsna wnuczka, nie mogąc wytrzymać życia w narzuconym jej ateistyczno-komunistycznym
światopoglądzie,
popełniła
samobójstwo
w osiemnastej wiośnie życia.
Trzydziestu,
a
może
czterdziestu
wąsatych
starców
w maciejówkach jak na komendę łypnęło wrogo. Bronawski zadrżał.
Dziadkowie, jak na swój wiek, trzymali się zaskakująco prosto, a starcze dłonie zaciśnięte w kułaki też sprawiały wrażenie nieoczekiwanie krzepkich. Do tego mieli laski. Do tej pory były towarzysz sądził, że barczyści młodzieńcy snujący się na skraju pola widzenia to milicjanci po cywilnemu, ale naraz zaczął podejrzewać, że dziadkowie zabrali ze sobą synów, a może raczej wnuków.
– Major Wilczyca odchodzi od nas do lepszego świata, nie doczekawszy ostatecznego przebicia osikowym kołkiem hydry komunizmu – grzmiał wąsacz. – Ale my pozostaniemy wierni i wypełnimy jej niepisany testament. A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści! Precz z komuną i śmierć wrogom Ojczyzny!
– Śmierć, śmierć, śmierć! – podchwycili zgodnie pozostali weterani.
Radek poluzował odruchowo krawat i rozejrzał się wzrokiem
zaszczutego zająca. Jego ojciec też minę miał mocno niewyraźną. Ale starcy zachowywali się powściągliwie i tylko zimna nienawiść płonąca w ich oczach wskazywała, że czekają z niecierpliwością na najbłahszy choćby prowokacyjny gest.
Kamieniarze pomajstrowali dłuższą chwilę w zamku i wreszcie otworzyli stalowe wrota grobowca. Dzienne światło wpadło do tumby, wydobywając z mroku szczegóły wnętrza. Komuś wyrwało się ciche przekleństwo. Stare trumny hrabiów Bronawskich zwalono na stos pod najdalszą ścianą. Pokryte zetlałą tkaniną, okute ozdobnymi ćwiekami i aplikacjami w kształcie girland makówek, nadal wyglądały dostojnie i szlachetnie. Najnowsza – ta, w której przed dwoma laty pochowano Gośkę – stała pośrodku bezwstydnie otwarta. Wieko poniewierało się opodal. Ze środka zwisał puchaty kraciasty koc, a na poduszce leżały porzucone byle jak czerwone koronkowe majteczki, stanik do kompletu i jakieś romansidło. Obok ustawiono wazon z cepelii z bukietem sztucznych kwiatków. Ponad trumną w ceglaną ścianę wbito trzy gwoździe. Na pierwszym wisiał zielony szlafroczek frotté, na drugim kasetowy magnetofon, a obok na trzecim gwoździku dyndało pofalowane od wilgoci zdjęcie Limahla. Ale lokatorki grobu nie było tu najwyraźniej od wielu miesięcy, bo wszystko pokryła gruba warstwa kurzu.
Kamieniarze nieco pobledli, wymienili półgłosem jakieś uwagi.
Wreszcie zgarnęli wszystkie współczesne śmieci do pustej trumny, przykryli wiekiem i ustawili ją pod ścianą. Jeszcze chwila i trumna babci znikła w krypcie. Stalowe wrota zatrzasnęły się z głuchym łomotem. Ksiądz poświęcił grobowiec i pożegnawszy się, ruszył
w stronę kościoła. Starzy akowcy zaczęli składać wieńce i palić znicze.
Chór dziewczynek zaintonował kolejną pieśń. Zaraz też do przodu przepchnęły się staruszki z różańcami.
Radek trącił ojca w łokieć, pokazując mu coś. Pomiędzy drzewami stała Gosia z bukietem róż. Ubrała się cała na czarno, a rozpuszczone włosy nadawały jej wygląd wysoce melodramatyczny. Towarzyszyło jej dwóch facetów, w których hrabia bez trudu rozpoznał
pracowników ze swojej fabryki.
– Ojojojoj – mruknął – wampiry! I to w biały dzień. Aczkolwiek miło
zobaczyć córkę żywą. To jest, chciałem powiedzieć… A ci dwaj tak właściwie to powinni być w robocie i pilnować przestrajania maszyn pod nową produkcję, a nie włóczyć się bez pożytku po cmentarzach!
Chyba pojadę im po premii, albo i po wypłacie!
Weterani też spostrzegli intruzów. Jedni odchylili poły marynarek, inni zapuścili dłonie za pazuchy lub do kieszeni. Sucho trzasnęły bezpieczniki. Radek nigdy jeszcze nie widział takiej ilości spluw naraz.
Читать дальше