wymienionych inspektorów zjednoczenia przemysłu ciężkiego. Nie dysponując magnetofonem, nie mogliśmy utrwalić licznych treści antypaństwowych i antysocjalistycznych, jakie będąc w stanie upojenia alkoholowego, wygłaszali już podczas powrotnej jazdy autokarem
zakładowym, załączamy jednak obszerną dokumentację fotograficzną ukazującą poziom ich rozkładu moralnego.
– Panie Marku, jest pan geniuszem! – Dyrektor otarł łzę wzruszenia.
– No to załatwił ich pan na perłowo! A ja jestem uratowany, za co postaram się odwdzięczyć. Jakie ma pan życzenia?
– Przydałby mi się talon na pralkę – wyznał ślusarz.
– Dam radę załatwić! – obiecał szef. – Ale jednej rzeczy nie rozumiem. Przecież na obiad w stołówce były grzyby. Faktycznie nazbieraliście tych uszaków? Ja to nawet nie wiedziałem, że takie grzyby istnieją i że to się je.
– My też tylko o nich słyszeliśmy. A to, co na obiad… W sklepie warzywniczym wymieniliśmy paliwo, którego nie zużyliśmy. Dobre, często są u mnie w domu na obiad – bąknął brygadzista, wyjmując z torby słoik. – A o! Koncentrat pieczarkowy o smaku borowikowym.
Skarb
Nad warszawską Pragą zapadł paskudny jesienny wieczór. Gosia, zerkając w szyby zmywane deszczem, dziergała na szydełku tunikę według wzorów z upolowanej na bazarze „Burdy”. Marek z Igorem grali w szachy. Niewielkie figury wręcz nikły w ich spracowanych robociarskich łapach. W telewizji jakiś garniturowiec przekonywał ludzi, że nie warto likwidować książeczek mieszkaniowych, inflacja bowiem jest zjawiskiem przejściowym i nie zagraża zgromadzonym wkładom.
– Chrzanienie – podsumował ślusarz. – Identycznie pisali w gazetach w tysiąc dziewięćset piętnastym. Że nie warto wymieniać papierowych rubli na złote monety i żeby kupować obligacje pożyczki wojennej, bo jak Rosja wygra, to car zapewni odsetki bodaj cztery i pół
procent rocznie.
– Pamiętam – mruknął Igor. – I zabezpieczenie obligacji dawali w złocie… A potem co? W piecach ludzie tymi papierami palili.
– Może teraz są inne czasy? – zauważyła Gosia.
– To niewątpliwe, ale wydaje mi się, że jednak wcale nie lepsze…
A i taka jeszcze różnica, że obecnie obligacji niczym nie zabezpieczają, że o złocie nie wspomnę.
– Szach i mat! – Ślusarz wykorzystał nieuwagę kumpla.
Za oknem z chrzęstem i brzękiem przetoczył się tramwaj. Koleś w telewizorze zmienił temat. Piętnował nawyki higieniczne rodaków, strasząc żółtaczką jako „chorobą brudnych rąk”.
– Wyprodukujcie ile trzeba mydła i proszku do prania, to się
skończą problemy – burknął Marek. – A jak nie umiecie wyprodukować, kupcie za granicą.
– A ja myślę, że część winy za te niedobory ponoszą podróżnicy w czasie – mruknął Igor.
– Że niby kto!? – Marek łypnął okiem na kumpla, żeby sprawdzić, czy ten mówi poważnie.
– Pomyśl sam. Dopiero co dolar był po pięćset złotych, teraz cinkciarze chcą ponad siedemset. Ceny wszystkich towarów dramatycznie idą w górę. Pensje też niby rosną, ale znacznie wolniej…
– Do czego zmierzasz? – zdziwiła się Gosia.
– Myślę, że tak za dziesięć lat dolar będzie wart z pięć tysięcy złotych, a miesięczna płaca wyniesie pewnie z osiemdziesiąt tysięcy –
ciągnął spawacz.
– Masz fantazję, chłopie – westchnął jego przyjaciel. – Taka inflacja to była po pierwszej wojnie światowej, w obecnych czasach jest kompletnie niemożliwa. A nawet jeśli, jak to sobie niby wyobrażasz?
– To bardzo proste, bierzesz jedną wypłatę z roku dziewięćdziesiątego ósmego, skaczesz wehikułem czasu do naszej epoki, kiedy ceny są jeszcze relatywnie niskie, i kupujesz jak w amoku, co ci w ręce wpadnie. Cokolwiek, co tylko się da bez reglamentacji. Wszystko jest dla ciebie tanie jak barszcz. Dlatego towary znikają bez sensu. Raz nie ma mydła, zaraz potem brak sznurowadeł czy makaronu… A ty tymczasem z pełnymi siatami w rękach już u siebie.
– Widzę poważną lukę w tym rozumowaniu. – Marek demonstracyjnie popukał się w czoło. – Tacy podróżnicy w czasie wymietliby też do czysta bazar Różyckiego. Towary są tam wprawdzie dwa razy droższe, ale dla nich nadal pięciokrotnie tańsze niż w ich epoce! Dlatego myślę, że budowa wehikułu czasu jest niemożliwa.
Dalsze uczone rozważania przerwało pukanie do drzwi. Pukano delikatnie, jakby stukający nie miał zbyt dużo siły. Wampiry popatrzyły po sobie zaniepokojone. Nie spodziewały się wizyty o tej porze.
– Cholera wie kto to – burknął ślusarz. Podszedł do drzwi i zaciekawiony spojrzał przez judasza. – A, to tylko ten idiota –
mruknął uspokojony, przekręcił klucz i wpuścił do pokoju hrabiego Xawerego Pruta.
Arystokrata ściągnął z siebie waciak i czapkę uszankę, powiesił je na kaloryferze. Połamany parasol umieścił w kącie i zzuł relaksy.
Wampiry spostrzegły, że kupił sobie nową flanelową koszulę w kratę i skarpetki też założył odświętne. Tylko złachany smoking zwisał tak samo żałośnie jak zwykle. Widać było, że gość ma jakąś sprawę, jednak nie bardzo wie, jak zacząć. Pomógł mu telewizor. Znów zaczęli gadać o pieniądzach, tym razem o zaletach kont bankowych. Hrabia słuchał przez chwilę, z uznaniem kiwając głową.
– Panowie, nasza sytuacja finansowa przedstawia się absolutnie fatalnie – powiedział ponuro i uroczyście.
– Jak się chodzi do roboty, nie jest znowu tak źle – zauważył
filozoficznie Marek. – Fakt, wypłaty rosną ostatnio znacznie wolniej niż ceny, ale do wytrzymania jeszcze. W osiemdziesiątym roku było gorzej. I w siedemdziesiątym. I w pięćdziesiątym trzecim.
I w czterdziestym siódmym. A i przed wojną też bywało kuso.
A w czasie wojny to już w ogóle masakra… Można powiedzieć, że teraz jest nawet nieźle. Choć jeszcze bardzo daleko nam do poziomu życia w Czechosłowacji czy na Węgrzech, że nie wspomnę o Turcji… Za to lepiej u nas niż w Rumunii i Albanii.
– Zwłaszcza że ciepli większość kasy muszą wydawać na jedzenie, a to ono drożeje najszybciej. A my jeść nie musimy, więc nam ten problem odpada – dodał Igor. – Znajdź sobie, hrabio, jakąś robotę, to i pieniądze się pojawią. Możesz udawać wampira w wesołym miasteczku albo zaczepić się w teatrze dla dzieci. Wygląd masz odpowiedni.
– W moim wieku, młody człowieku, nie myśli się o pracy, tylko o zasłużonej emeryturze. W waszych latach, nawiasem mówiąc, też powinniście to rozważyć. Każdy z was ma już z dziesięć krzyżyków na karku, albo i lepiej.
– Zasłużonej emeryturze? – burknął Marek, taksując arystokratę wzrokiem. – A jakież to zasługi się ma na koncie, żeby teraz gadać o emeryturze?
– My to przynajmniej staż pracy mamy jak w mordę dał – burknął
Igor. – Od osiemdziesięciu lat zapieprzamy w fabrykach. I dodatek kombatancki za rewolucję dziewięćset piątego i za dwie wojny światowe mogą nam dać. A ty przecież nigdy nie pracowałeś. Ani nie walczyłeś. Dezerter jesteś, bumelant i dekownik, używając języka obecnych czasów.
– Byłem senatorem Rzeczpospolitej! – napuszył się hrabia Prut. –
W najtrudniejszych latach, gdy istnienie naszego kraju zawisło na włosku…
– Ty ten włosek ochoczo przeciąłeś – zarechotał spawacz.
– I to za pieniądze carycy – uzupełnił jego przyjaciel.
– …obdarzony zaufaniem społecznym, pełniłem najwyższe funkcje państwowe. – Głos arystokraty ociekał godnością.
Читать дальше