– Paskudztwo, ale mówi się trudno. Normalnie urzędasów omijamy
szerokim łukiem. Ale wszystko dla dobra ukochanego zakładu. –
Marek puścił nieprzytomnego gogusia i otarł powalane posoką wargi.
– Nie bójcie żaby, wysysanie nie jest dla ciepłych niebezpieczne, ani nawet szczególnie szkodliwe – zwrócił się do przestraszonych kolegów Igor. – Na jakiś czas stracili przytomność. Jak dojdą do siebie, będą mieli niewielkie luki w pamięci i tydzień do dwóch impotencji jako skutek uboczny. I tyle.
Kumple z roboty przybrali miny wskazujące, że przegrzebują pamięć, szukając w niej luk i epizodów nagłej niemocy seksualnej, ale najwyraźniej żaden nic podobnego nie odnotował, bo wszyscy szybko się odprężyli. Brygadzista otworzył drzwi. Gosia wskoczyła do wnętrza. Zdjęła płaszcz. Była w mini, kabaretkach i bluzce z możliwie najgłębszym dekoltem. Uszminkowała się na czerwono, a przy oczach położyła niebieskie cienie. Wyglądała, jakby uciekła prosto spod latarni… Zmieniła botki na szpilki. Wściekła czerwień bucików przyjemnie współgrała z barwą usteczek i dorosłe wampiry naraz pożałowały, że wkręciły w aparat kliszę ORWO, zamiast kupić w Pewexie coś lepszego.
– Dobra, wskakuj na kolana temu wyższemu – zakomenderował
Marek. – I zrób minę, jakbyś stawiała niezdecydowany opór. Tak wiesz, niby że zaprosili cię na wycieczkę, a tu nagle wystartowali z łapami.
– Się wie – ucięła.
Nieprzytomny inspektor przelewał się w rękach, ale zdołali tak go upozować, jakby dobierał się do nastolatki. W jedną dłoń wetknęli mu flaszkę opróżnioną do połowy, drugą umieścili na udzie dziewczyny.
– Tak będzie dobrze? – zapytał spawacz, dyskretnie trzymając gogusia z tyłu za ubranie.
– Idealnie. Przesuńcie tylko trochę tę łapę z flaszką, żeby było widać etykietkę. – Marek wyciągnął z torby aparat Zenit. – Uwaga, robię!
Błysnął flesz. Marek dyrygował, Gosia pozowała… Wkładała w to dużo zapału.
W sumie to szkoda, że wampiry nie mają popędu płciowego, pomyślał Igor. Ale z drugiej strony może i lepiej? Z seksu czasem powstają dzieci, a przedłużać te geny to chyba jednak byłby błąd…
Lepiej niech zostanie, jak jest.
– Jednego nie rozumiem – odezwał się brygadzista. – Wy przecież nie odbijacie się w lustrach, bo to święty metal i tak dalej. Kiedyś wspominaliście też, że z tego samego powodu nie da się zrobić fotografii wampira…
– Da się – wyjaśnił Marek. – Znajomek z USA nam podpowiedział.
Trzeba tylko pomalować odsłonięte części ciała cielęcą krwią i przypudrować krochmalem. I wampir robi się widoczny w lustrze, cały, razem z ubraniem.
– Z ubraniem? – zdziwił się któryś z robotników.
– Normalnie jak się wampir nie odbija, to z lustra i ze zdjęć znika razem z tym, co ma na sobie. Magia taka, a może nawet mimikra.
Tylko oczy stanowią ciągle problem, jeszcze nie umiemy ich sfotografować. Ale to już drobiazg, poprawi się przy retuszowaniu.
Dobra, jeszcze garść fotek plenerowych w parku i kończymy zabawę.
– Bierzemy palantów na nosze czy jak? – zapytał Piotr.
– E, wystarczy przebrać się w ich łachy. Potrzebuję dwóch ochotników o w miarę podobnych sylwetkach… Reszta może już wracać do roboty.
Otworzył starą blaszaną skrzynkę wyciągniętą z magazynu. Lufy
dwóch przedwojennych miotaczy ognia ponuro rozbłysły w półmroku.
– To ja ich popilnuję. Tylko uważajcie, żeby nie spalić całego parku –
westchnął Piotr.
Piątkowy wieczór w mieszkaniu wampirów upływał w miłej konspiracyjnej atmosferze. Na zewnątrz cicho padał śnieg. Przyjemnie było posiedzieć przy ciepłym kaloryferze i wśród przyjaciół. Dyrektor, ubrany w zwykły sweter, wraz z brygadzistą Piotrem pociągali sobie ze szklaneczek armeński koniak. Rozglądali się dyskretnie, ostatecznie nie mieli wcześniej okazji znaleźć się w prawdziwym gnieździe wampirów. Marek nalał sobie krwi alkoholika i jednym palcem stukał
w klawisze wiekowej maszyny do pisania. Igor, zabarykadowany w łazience, wywoływał fotografie. Gosia szydełkowała z zapałem.
Wreszcie spawacz wynurzył się ze swojego laboratorium zadowolony i z plikiem wysuszonych odbitek w ręce.
– Jakość żyleta – pochwalił. – Wyszło też cholernie realistycznie, niczego poza oczami nie musiałem retuszować.
– To są haki, że słonia można na nich za jaja powiesić – zachwycił
się brygadzista, oglądając zdjęcia.
Dyrektor też był pod ogromnym wrażeniem.
– Uwaga, czytam, a wy od razu mówicie, jakby trzeba było poprawić. – Marek wykręcił z wałka maszyny kartkę.
My, niżej podpisani robotnicy fabryki Drucianka, uważamy za swój obywatelski obowiązek poinformować o rażąco nieodpowiednim zachowaniu inspektorów zjednoczenia biorących udział w wycieczce na grzyby, podjętej przez nasz zakład w ramach akcji „Wrześniowy Borowik 1988”. Na początek pragniemy zaznaczyć, że wyżej wymienieni w celach alkoholowo-seksualnych przemycili na naszą wycieczkę nieletnią płci żeńskiej, co więcej, niefigurującą na liście uczestników.
Jest to o tyle oburzające, że ograniczona liczba miejsc siedzących była
ściśle
rozdysponowana
pomiędzy
szczególnie
zasłużonych
pracowników fabryki. Robotnicy, jako sami posiadający córki w wieku nieletniej, wyrazili swoje oburzenie odnośnie do prób jej wykorzystania seksualnego, na co inspektorzy kazali im się, cytujemy, „odpierdolić”, po czym demonstracyjnie okazywali rozkład moralny, kontynuując swoje ekscesy erotyczne.
Zważywszy, że mamy styczeń, po dotarciu do lasu aktyw robotniczy zgodnie z poleceniem dyrekcji Drucianki skupił się na poszukiwaniach grzybów dwu gatunków: płomiennica zimowa i uszak bzowy, jako rosnących na drzewach powyżej poziomu zalegania pokrywy śnieżnej, a zarazem jadalnych i owocujących zimą – zatem możliwych do pozyskania i konsumpcji. Wyżej wymienieni przedstawiciele zjednoczenia zareagowali na to wulgarnymi kpinami, następnie dobyli zabranych ze sobą hitlerowskich (!!!) miotaczy ognia, którymi zaczęli topić śnieg w celu, jak to określili, „odsłonięcia powierzchni ściółki”, na której spodziewali się widocznie ujawnić borowiki. Na uwagi robotników, że jest to zachowanie idiotyczne, a przy tym niebezpieczne i szkodliwe dla środowiska naturalnego, wymienieni ponownie zareagowali kpinami i wulgaryzmami.
Aktyw naszej fabryki, uświadomiony ekologicznie i przeszkolony BHP
w zakresie ochrony przeciwpożarowej, odebrał im narzędzia zniszczenia, a następnie obezwładniwszy, przetransportował do izby wytrzeźwień. W trakcie szamotaniny nieletnia ofiara przemocy seksualnej zbiegła z miejsca wycieczki, znikając w lesie, co uniemożliwiło odstawienie jej na posterunek Milicji Obywatelskiej celem złożenia zeznań i wniesienia skargi.
W wyniku wycieczki pozyskano dwadzieścia kilogramów grzybów jadalnych, z których część przekazano do stołówki zakładowej celem urozmaicenia posiłków regeneracyjnych.
Na zakończenie pragniemy raz jeszcze wyrazić stanowcze oburzenie wobec
mikrego
poziomu
intelektualno-ideologicznego
wyżej
Читать дальше