Nagle zamarł. Karetka, której numer zapamiętał, wjechała na dziedziniec i zaparkowała w kącie.
- Ha! - mruknął kozak. - W samą porę, chłopaczki. Przesadził mur i ostrożnie podkradł się do pojazdu.
Wewnątrz był już tylko kierowca.
- I dobrze, zawsze to wygodniej spuszczać łomot jednemu fagasowi niż trzem naraz. - Oblicze Semena przyozdobił szeroki, szczery słowiański uśmiech. - A może da się i bez brudzenia rąk?
Podkradł się po cichu do wozu i ostrożnie poruszył klamką od tylnych drzwi. Karetka nie była zamknięta. Wślizgnął się jak duch do wnętrza. Pociągnął nosem. Woń Jakubowych skarpetek nadal unosiła się w powietrzu.
Powinien tu być dziennik interwencji albo jakiś spis, gdzie kogo zawieźli, pomyślał.
Buszował przez chwilę po szafkach. Trafił na bandaże, zestawy do udzielania pierwszej pomocy, butle z solą fizjologiczną, anestetyki, środki znieczulające, ale poszukiwanych papierów jak na złość nie znalazł.
- Pewnie wykaz pacjentów leży w skrytce koło kierownicy. - Palnął się w głowę, aż zadudniło.
- A ty co tu robisz, dziadku!? - ryknął mu za plecami jeden z pielęgniarzy. - Wyjazd mi stąd!
- Ech, chciałem kulturalnie i bez przemocy - westchnął Semen, sięgając do pudełka ze skalpelami. - Z drugiej strony taki brak szacunku wobec starszych należy surowo piętnować!
Obsłużywszy pielęgniarza jak należy, musiał jeszcze zdrowo uszarpać się z kierowcą, ale przypuszczenie okazało się słuszne. Dziennik interwencji faktycznie leżał w skrytce koło kierownicy.
- Trzymaj się, Jakub, pomoc w drodze - mruknął, odpalając silnik erki.
Radek i Yodde zaparkowali gdzieś na Woli, przy nieużywanej już chyba pętli tramwajowej. Obok rozciągały się działki. W świetle jedynej latarni niewyraźnie majaczyła wysoka siatka, za nią altanki, ogrodzenia, obsypane jabłkami drzewka owocowe...
- Jeśli tu są strażnicy, to nie chciałbym wpaść w ich łapy - mruknął chłopak.
- Zacznij się przyzwyczajać, myślisz, że w ZOO nie ma ochrony? - odwarknął szaman, majstrując przy bramce.
Licealista miał nadzieję, że staruszek zapomni o tym cholernym niedźwiedziu, ale widać nie zapomniał.
- Dobra, włazimy. - Zaprosił wnuka gestem. - I ani słowa od tej pory!
Ruszyli alejką, potem skręcili w następną i jeszcze raz... Radek, choć wychowany na wsi, szybko stracił poczucie kierunku. Skądś dobiegł jakby śpiew. Ktoś zawodził melodyjnie, wybijając do tego rytm na małym bębenku.
Dziadek podprowadził wnuka do gęstych krzewów. Dalej musieli się czołgać. Zroszona trawa szybko przemoczyła ubrania, nad głową wisiały im dojrzałe maliny. Teren obniżał się gwałtownie, następne działki leżały jakby w dolinie. Śpiew i bębnienie stały się dużo lepiej słyszalne.
Wreszcie dotarli na skraj chaszczy. Dalszą drogę zagradzała niska, zardzewiała siatka.
Za nią najwyraźniej trwała zabawa. Pośrodku trawnika wbito drewniany słup w kształcie wielkiego fallusa. Oplatały go girlandy kwiatów. Wokół płonęły cztery ogniska, a pomiędzy nimi pląsały nagie dziewczęta. Było ich co najmniej pięć.
- O, w mordę - szepnął chłopak, ale dziadek dał mu bolesną sójkę w bok.
Brunetka z warkoczem miała śliczne cycuszki, blondyneczka kształtny zadek, ruda niebywale zgrabne łydki, a pozostałe... Przez ciało chłopaka przebiegł radosny dreszcz.
- Nawet nie sądziłem, że na naszej planecie żyją tak cudowne istoty - wyszeptał rozmarzony i znowu zarobił bolesny cios.
- I co teraz powiesz o naszej religii? - Stary wyszczerzył zęby, uśmiechając się krzywo.
- Jestem za - Radek nie wahał się ani chwili. - Chcę zostać guru waszej sekty... eee... To znaczy szamanem naszego ludu! - poprawił się. - Powiem im to osobiście! Na pewno się ucieszą!
Wytarł zaślinioną brodę i próbował dźwignąć się z ziemi, ale staruszek przydusił go do trawy.
- Spokój - warknął. - Nie teraz.
- Ale ja... - Chłopak omal się nie rozpłakał.
- To kobiece obrzędy, mężczyznom nie wolno ich zakłócać - syczał mu w ucho dziadek. - Napatrzyłeś się, więc wracamy, i to już.
- A nie ma jakichś rytuałów, że się tak wyrażę, bardziej koedukacyjnych?
- Oczywiście, że są. I ciupcianie rytualne też. Wszystko w swoim czasie! Dobra, zmywamy się.
- Jeszcze chwilę... - Radek nie był w stanie oderwać wzroku.
Brunetka wyciągnęła skądś wielki gliniany puchar, podawały go sobie, każda piła po kilka łyków.
Wyglądało, że zabawa zaraz się rozkręci...
Nagle powietrze rozdarł donośny dźwięk policyjnego gwizdka. Chłopak rozejrzał się i zamarł. Z
cienia za altanką wyłonił się dobrze mu już znany księżulo z obrzynem. Jego pomagierzy też byli obecni, tylko pielęgniarzy tym razem gdzieś podział. Dziewczyny, widząc, że są otoczone, zbiły się w trwożną gromadkę.
- No ładnie! - huknął duchowny, wymachując bronią. - Orgia pogańsko-lesbijska! W samą porę wkroczyliśmy! Ubierać się, głupie czarownice, czekają na was wygodne cele, włosiennice i kilkuletnia pokuta w klasztorze!
Myśl o tym, że te cudowne istoty mogą zostać uwięzione w lochach inkwizycji, wstrząsnęła chłopakiem dogłębnie.
- Jak to tak? - prawie się rozpłakał. - Takie śliczne samiczki, potańczyć sobie chciały, a te bydlaki... Ratujmy je! - jęknął.
Dziewczyny ubierały się, trwożnie popatrując na księdza. Policjanci szykowali już błyszczące niklowane kajdanki.
- W sumie jest jedna metoda. - Dziadek poskrobał się po głowie. - Dużo bardziej zależy im na złapaniu nas, więc jakbyś się tak pokazał łapsom w świetle, to te panienki będą mogły prysnąć. Z moją niewielką pomocą...
Nieoczekiwanie Radek poczuł, że w sumie wcale mu ich tak nie żal. To przecież logiczne, że czarownice należy resocjalizować w klasztorach. Zresztą pląsanie nago z pewnością jest grzechem, poza tym to brzydko i niezdrowo, zwłaszcza o tej porze roku. Ten ksiądz z dubeltówką jest zupełnie w porządku, po prostu chce ich dobra!
- No rusz się! - Dziadek jedną ręką postawił go do pionu, a zdrową nogą wlepił solidnego kopa w tyłek.
Nie chcąc upaść, Radek zbiegł po skarpie i nim zdołał wyhamować, znalazł się tuż obok fallusa. Gliniarze zauważyli go natychmiast.
- Zostawcie je! - wrzasnął. - Mamy dwudziesty pierwszy wiek! Konstytucja gwarantuje nam wolność wyznania!
- Co? - zdziwił się ksiądz. - A, to ty, małpiszonku! - rozpoznał chłopaka. - Coś mi się zdaje, że kazałem ci zadzwonić...
- Ale ja...
Brunetka nieznacznym ruchem dłoni wrzuciła coś do ognia. Pierdut! Rąbnęło jak z niewypału.
Fala uderzeniowa przewróciła wszystkich na ziemię. Bum! Szaman cisnął coś do kolejnego ogniska.
Powietrze momentalnie zasnuła sina mgła. Radek rzucił się do ucieczki. Sądząc po tupocie i trzasku łamanych krzaków, dziewczęta zrobiły to samo.
- Znowu ten stary małpolud! Rozwalić go! - rozległ się głos księdza.
Chłopak uciekał, przeskakując jakieś płoty i depcząc rabatki. Huknęło kilka strzałów. Na szczęście po ciemku wysłannikom inkwizycji trudno było wycelować. Kule gwizdały nisko nad głową, a może tylko tak mu się wydawało? We mgle całkowicie stracił orientację, ale odgłosy zadymy zostawały coraz bardziej z tyłu. Wreszcie wszystko ucichło. Przesadził ostatni parkan.
Uliczka, po drugiej stronie jakieś wille. W prawo czy w lewo? Dyszał jak miech kowalski.
Może dziadek ma rację i ta religia rzeczywiście posiada swoje przyjemne strony, ale ilość tych negatywnych jednak przeważa... - pomyślał. Wracam na wieś, odpocznę, potem się poszuka kwatery w Lublinie. Tam pójdę do liceum. Dziadka złapią, gdy się będzie włamywał do zoo, zamkną w psychiatryku albo w klasztorze. Na jedno wychodzi, tak czy siak, już mnie nie będzie męczył. Nigdy więcej nie chcę mieć nic wspólnego z szamanami.
Читать дальше