- Spieprzaj stamtąd, bałwanie! - wrzasnął kozak.
- Łatwo powiedzieć!
Jakub rzucił się do ucieczki. Szybko się przekonał, że wybieg jest dużo mniejszy, niż się wydawało, patrząc z drugiej strony barierki. Ujrzał kratkę ściekową, próbował ją podnieść, ale wrosła w cembrowinę na amen. Miśki, sunąc powoli, osaczały go.
- Semen, rąb kolejne drzewo! - ryknął egzorcysta. - Potrzebuję natychmiast mostu.
Za plecami Jakuba była już tylko fosa. Bestie napierały powoli. Nagle Mywu rozepchnął kumpli i stanął przed swoim gościem.
- Miło, że wpadłeś w odwiedziny - powiedział. - Ale sam rozumiesz, obowiązki mnie wzywają, więc nie ma sensu przedłużać naszego spotkania. Dobranoc, robaczku - warknął i machnął pazurzastą łapą na odlew.
Wędrowycz zobaczył rozbłysk supernowej, potem całą konstelację Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy, a na koniec ogarnęła go wilgotna ciemność - to jego ciało zapadało się w szlam zalegający na dnie betonowego koryta...
- O kurde! - jęknął Semen.
- No co? - zagadnął Mywu. - Też chcesz po facjacie nabrać? To zapraszamy do nas.
Kozak zignorował zaczepki bóstwa małpowatych i ściągnął kurtkę mundurową. Już chciał rzucić się tonącemu kumplowi na ratunek, gdy nagle jego oko złowiło samym kącikiem niepokojące błękitne rozbłyski.
- Policja - wydedukował.
Radek Orangut obudził się nieco zmarznięty. Uchylił oczy. Leżał na wąskim łóżku w niewielkiej przyczepie kempingowej. Za oknem było zupełnie ciemno. Noc?
- No, myślałem że już się nie obudzisz - powiedział jego szalony dziadek. - Trzy dni spałeś.
- Co!? - wychrypiał chłopak.
- Napij się. - Staruszek podał mu butelkę z wodą mineralną. - To normalne.
U osób nieprzyzwyczajonych kontakt z tak potężnymi wyładowaniami mocy magicznej wywołuje gwałtowne osłabienie. I coś tak zamilkł? Nie rób takich min, bo wyglądasz jak małpa.
- Zastanawiam się, jak by cię tu w miarę kulturalnie posłać do diabła - odburknął chłopak.
- Co ci się znowu nie podoba?
- Perspektywa zostania szamanem zupełnie mnie nie pociąga. Cała ta religia... Popatrz na siebie.
Wyglądasz, jakbyś z Syberii przyjechał. Do tego to latanie po mieście z krzemiennym nożem, kradzież samochodu, zarzynanie dresiarzy, zapewne na ofiarę... Czysty idiotyzm. Co mamy w dalszych planach?
- Nasz bóg, Wielki Mywu, wcielił się w niedźwiedzia. Musimy nawiązać kontakt i uwolnić go z klatki - wyjaśnił stary ochoczo.
- Czyli na dzień dobry czeka nas wypuszczanie niedźwiedzi z zoo... A coś mi się zdaje, że to dopiero początek?
- Nasz lud jest gnębiony i prześladowany, zepchnięty w cień, wyrugowany z terenów łowieckich, szykanowany, mordowany, palony na stosach, kastrowany, skalpowany...
- Trochę, dziadku, przesadzasz.
- No, może odrobinę - zreflektował się staruszek. - W każdym razie chcę nam przywrócić należne miejsce pod słońcem.
- Ciekawym, jak niby chcesz to osiągnąć.
- Eliminując z tego terenu możliwie dużą liczbę osobników Homo sapiens. Wielki Mywu nam pomoże. We trójkę przygotujemy tu maluśką apokalipsę na kilkaset milionów trupów. Raz już próbowałem i niezbyt się udało. Ale ty masz szansę. Nauczyłem się dużo i sądzę, że jestem w stanie przeprowadzić inicjację tak, by obudzić w tobie dusze wielkich szamanów z przeszłości...
- A ja się z tego interesu wypisuję! - warknął Radek. - Mam w dupie apokalipsy na miliony trupów, wojny światowe czy zarazy. Wracam do domu. Będę sobie spokojniutko chodził do kościoła, podrywał dziewczyny z Oazy, a może nawet na pielgrzymkę się wybiorę. Będę porządnym, no, może nie do końca porządnym katolikiem.
- Ależ dlaczego!? - Stary wytrzeszczył oczy.
- Bo twoja religia mi się nie podoba. Wolę przyłączyć się do silniejszych. Do zwycięzców.
- Może dlatego, że poznałeś do tej pory tylko ciemniejsze strony naszej wiary? - Szaman uśmiechnął się krzywo. - Dziś jest pełnia... - Popatrzył na księżyc, jakby coś obliczał w pamięci. - Zaufasz mi?
- Nie.
- Hmmm, powiedzmy tak: jeśli w ciągu dwu godzin nie polubisz naszej religii, będziesz mógł odejść. Nawet ci dam na bilet do domu.
Licealista spojrzał na dziadka podejrzliwie. Co, u licha, knuł ten stary pokemon?
- Dwie godziny. - Zegarek szczęśliwie ocalał, więc chłopak włączył stoper. - I ani sekundy dłużej!
Szaman przez chwilę oglądał wymięty plan Warszawy.
- Dobra, musimy znaleźć się tutaj. - Pokazał teren ogródków działkowych. - I trzeba się pospieszyć.
Wyszli z przyczepy kempingowej. Jak się okazało, stała sobie po prostu na parkingu przed jakimś blokiem. Obok nakryty brezentem parkował zdobyczny mercedes. Tym razem za kierownicę siadł dziadek. Po chwili pruli już przez rozjarzone neonami miasto.
Świadomość powróciła równie niespodziewanie, jak uciekła. Jakub leżał na czymś wygodnym.
We łbie mu szumiało. Pociągnął nosem. Dziwny zapach. Uchylił powieki. Białe kafelki, ludzie w fartuchach. Kostnica? Zakład pogrzebowy? Nie, to chyba raczej szpital. Tak czy inaczej, raz jeszcze udało się przeżyć, pomyślał wesoło. Tylko gdzie jest Semen?
Starannie zbadał własną aurę. Uszkodzenia były poważne. Cios rozwalił nie tylko zdolności hipnotyczne i telepatyczne, ale i telekineza poszła się bujać. No nic, może się zregeneruje. W dodatku poziom alkoholu w jego krwi niepokojąco spadł.
To dlatego taki oklapnięty jestem, domyślił się. Ale to nic, skoro jestem w szpitalu, to z całą pewnością mają tu spirytus dezynfekcyjny. Nasączę odpowiednio tkanki eliksirem życia i zaraz cały organizm się zrestartuje.
- Miał nieprawdopodobnie dużo szczęścia, inspektorze - usłyszał głos jakiejś kobiety. - Tylko powierzchowne stłuczenia i zadrapania. Wygląda na to, że niedźwiedzie nie były głodne, pewnie chciały się nim tylko trochę pobawić.
Jakub znów uchylił ostrożnie powieki. Gliniarz stojący koło jego łóżka był szczupły, wysoki i wyglądał dość sympatycznie. Dalej stała śliczna młoda lekarka.
- Wasz patrol zobaczył zrąbane drzewo i trupa w szlamie na dnie fosy. Gdy zeszli po drabinie, stwierdzili, że jeszcze dycha. Błota było tam ledwie dwadzieścia centymetrów, więc się nie utopił.
Zaalarmowali pracowników ZOO, a następnie wezwali pogotowie. Ci pożyczyli szlauch, opłukali go trochę po wierzchu... - wyjaśniała kobieta.
- Wiem, czytałem notatkę służbową. Jakie rokowania?
- Podejrzewamy wstrząs mózgu. Zrobiliśmy usg i tomografię, pobraliśmy krew do analizy. Narządy wewnętrzne pracują jakoś dziwnie, cała fizjologia wykazuje niezwykłe anomalie. W każdym razie przesłuchać się go chwilowo nie da.
- Wpadnę jutro - mruknął policjant. - Może do tego czasu odzyska przytomność?
- Zrobimy, co w naszej mocy.
Wędrowycz znowu osunął się w otchłań maligny.
- Psi flak! - zaklął Semen.
Trzecią godzinę stał koło bramy wjazdowej oddziału pogotowia ratunkowego. Co jakiś czas do budynku podjeżdżały karetki. Wyładowywały chorych i znikały w ciemności nocy. Żadna nie była tą, która uwiozła Jakuba w nieznane. Zaczynał powoli tracić nadzieję.
Jeszcze kwadrans akademicki i wynoszę się stąd, pomyślał. Znajdę aparat telefoniczny, podzwonię do szpitali, to ustalę, gdzie mi zabrali kumpla. Choć z drugiej strony... Spojrzał na niebo i zmierzył wzrokiem wysokość księżyca.
Osiem godzin minęło. Dawno już powinien dojść do siebie i zwiać.
Zafrasował się. A jeśli Jakub wrócił do mieszkania na Ząbkowską? Trza było telefony komórkowe dresikom zabrać, westchnął w duchu. Byśmy mieli ze sobą kontakt, jakby co. Nie pomyślał człowiek w porę, teraz musi się męczyć jak głupi.
Читать дальше