Skręcił za róg i wyszedł na znajomą pętlę tramwajową. Stary czekał, siedząc na masce ukradzionego auta. Radek stanął przed nim.
- Mimo wszystko twoja religia mi się nie podoba - oświadczył hardo. - Wycofuję się.
- Trudno. - Dziadek wzruszył ramionami. - Nie będę cię przecież zmuszał. Chyba, umiesz poprowadzić samochód?
- Jasne!
Śliczna blondyneczka z okrągłym tyłeczkiem, ta sama, która tak mu się spodobała przy ognisku, wstała z tylnego siedzenia i zajęła miejsce za kierownicą. Nie była już, niestety, goła, ale chłopakowi i tak z wrażenia zaschło w gardle.
- No i na co czekasz? - Stary popatrzył ze złością na wnuka. - Wynoś się, i to już!
- Wiesz, dziadku, tak sobie pomyślałem, przecież będziesz potrzebował pomocy, by uwolnić miśka... To znaczy Wielkiego Mywu. - Miał nadzieję, że dobrze zapamiętał, jak się to bydlę nazywa.
- A przecież rodzina powinna sobie pomagać - dokończył.
- Poradzę sobie. - Staruszek skrzywił się, jakby zjadł cytrynę.
- Z uszkodzoną nogą? Nie mogę na to pozwolić - zaprotestował z godnością Radek. - Jako twój wnuk muszę się tobą opiekować, pomagać, służyć radą... Poza tym umiem jak ślusarz otworzyć każdy zamek - zełgał. - Wyciągniemy niedźwiedzia komfortowo i niech sobie biedak żyje na wolności. W zgodzie z naturą.
- Dziś już i tak za późno. - Szaman popatrzył na niebo. - Dobra, jedziemy! - Gestem wskazał chłopakowi drzwiczki wozu.
Jakub ponownie przeskanował cały organizm. U, do diaska... Poziom alkoholu we krwi spadł niemal do zera.
- Dzieńdoberek. - Lekarz, który pochylał się nad bimbrownikiem, wyglądał jakoś dziwnie. - Jak się czujemy?
- Eeeee... - wykrztusił egzorcysta. - Dwa piwa i będę jak nowo narodzony - zapewnił.
Stłuczenia trochę bolały, na głowie miał, zdaje się, kilka szwów, ale niedźwiedzie chyba nie zrobiły mu większej krzywdy. Popatrzył w okno, jednak nie zobaczył nic ciekawego, bo na zewnątrz panowała noc.
- To świetnie! - konował zatarł ręce. - Piwo oczywiście zaraz przyniosę, ale najpierw pytanko na szybko. Wlazłeś, dziadku, na ten wybieg, bo poszukujesz Wielkiego Mywu?
- Skąd pan wie!? - zdumiał się Wędrowycz.
- A więc jest pan jego wyznawcą? - Twarz doktorka przyozdobił szeroki uśmiech. – To doskonale. Muszę wyznać, że to moja ulubiona choroba psychiczna.
Zaraz, zaraz, co on gada!? Jakub był tak potwornie trzeźwy, że aż nie mógł zebrać myśli.
- Ma pan typowy dla starców skomplikowany zespół urojeń maniakalnych z elementami wyparcia pierwotnej osobowości. Na szczęście to bardzo łatwo daje się leczyć...
- Ale ja jestem zdrowy - zaprotestował.
- Mój drogi panie, nie pieprz pan głupot. - Lekarz zaczął pchać dokądś nosze, na których Jakub leżał.
Egzorcysta spróbował się szarpnąć, ale, jak się okazało, został przypięty szerokimi skórzanymi pasami. Ostatnim razem tak go załatwili, gdy próbował odbić Semena z izby wytrzeźwień w Lublinie.
- Proszę spojrzeć na swoje wyczyny chłodno i bez emocji - perorował doktor. - Dlaczego pana tu przywieziono?
- Nie pamiętam - Wędrowycz spróbował nowej linii obrony.
- W biały dzień zrąbał pan drzewo w parku, przełazi po jego pniu na wybieg niedźwiedzi, a na zakończenie wskoczył do fosy. Czy tak zachowują się zdrowi psychicznie ludzie?
- To nie tak! - zaprotestował z godnością. - Zobaczyłem zwalone drzewo, postanowiłem zepchnąć je, żeby niedźwiedzie nie uciekły z wybiegu. Jak spychałem, poślizgnąłem się i wpadłem.
Tymczasem lekarz wtoczył nosze do windy i wcisnął najniższy guzik. Egzorcyście coraz mniej się to podobało.
- Moja teoria jest taka - powiedział konował. - Spotkał pan jakiegoś samozwańczego guru waszej neandertalskiej religii. Zrobił panu pranie mózgu, w wyniku którego uwierzył pan we wszystkie te bzdury o składaniu ofiar niedźwiedziom. Musimy zrobić przeprogramowanie, tak jak w przypadku ludzi wyrwanych z sekt religijnych.
- Ale ja wcale nie wierzę w...
- Wszyscy tak mówicie - westchnął doktor. - A oto moje królestwo! - Pchnął odrapane drzwi i wtoczył nosze do sporej sali.
Jakub jęknął w duchu. Ciekawe, co mu teraz zrobi? Pewnie wstrzyknie jakieś psychotropy, bo chyba nie wsadzi do szafki na trupy, jak w takim jednym filmidle, co to je ostatnio puszczali w gminnym kinie?
- Zaczniemy od starej, jeszcze dziewiętnastowiecznej metody. - konował uśmiechnął się dziwnie. - Mam tu odpowiedni aparat...
Ściągnął pokrowiec z dziwnej konstrukcji. Wędrowycz popatrzył zaskoczony. Jakieś osie, przekładnie, czarne krążki wyglądające jak płyty gramofonowe, tylko że grubsze, mosiężne tryby, dźwignie oblane gumą, a do tego wszystkiego spora korba.
- Piękna maszyna, nieprawdaż?
- Wspaniała! - Jakub na wszelki wypadek wolał się podlizać. - Wygląda na bardzo szacowny zabytek, ale, jak widzę, jest pięknie utrzymana - brnął dalej.
Niejasno zdawał sobie sprawę, że póki gada, lekarz nie użyje tego dziwadła.
- Kupiłem ją przypadkiem na aukcji internetowej - wyjaśnił konował. - Była dość podniszczona. Zardzewiała. Wiele lat stała na strychu. Naprawiałem ją w wolnych chwilach, pół roku poświęciłem, żeby wypucować ze śniedzi każdy trybik. No i dwie tarcze z ebonitu musiałem odlać, co w warunkach domowych wcale nie jest takie proste!
- To szmat czasu zajęło i morze potu kosztowało - pochwalił egzorcysta. - Ja tak kiedyś remontowałem carską kolumnę rektyfikacyjną. A jak dyrekcja oceniła pańskie poświęcenie?
- Cśś. - Doktorek przyłożył palec do ust. - Pracowałem po godzinach, całkowicie w czynie społecznym. Nawet nie wiedzą, że to mam.
Jakub zadumał się głęboko. Te tarcze, przy nich jakby metalowe grabki, korbka... Gdzieś już widział coś takiego! Tylko gdzie...
Zaraz, zaraz. Co on gadał? Ebonit? - wysilił pamięć. Gdzie ja widziałem ten materiał po raz pierwszy? Przed wojną w młynie? Chyba tak, wtedy jak w Wojsławicach podjęto próby elektryfikacji.
- To prądnica! - rzucił odkrywczo.
- A dokładniej, urządzenie do robienia leczniczych wyładowań elektrycznych! – uzupełnił konował.
Jakub w przypływie paniki chciał zerwać się na równe nogi, ale pasy go przytrzymały.
- Ten egzemplarz pochodzi z tysiąc dziewięćset trzeciego roku, model szpitalny. Z numerów ewidencyjnych odkrytych przeze mnie na obudowie wynika, że używano go w Kulparkowie.
- Gdzie? - Egzorcysta zmarszczył brwi.
- W Kulparkowie pod Lwowem działał wtedy jedyny w Galicji szpital psychiatryczny. No, ale my tu gadu-gadu, a czas ucieka...
Ściągnął z więźnia koc. Jak się okazało, egzorcysta leżał na noszach goły, tylko w samych slipkach...
- Co jest grane? - Jakub spojrzał zdumiony na mało znaną sobie część garderoby. - Skąd się to wzięło?
- Proszę się tak nie denerwować, bo się pan spoci i źle się elektrody przykleją. To całkowicie, no, prawie całkowicie bezpieczne - wyjaśnił konował. - Zresztą dodam jeszcze kilka pasków, żeby sobie pan kręgosłupa nie złamał. Przypadkiem.
Po kilku minutach ofiara eksperymentów była oplatana jak baleron. Od srebrnych krążków elektrod do maszyny ciągnęły się jakieś kabelki.
- Panie doktorze, czy to naprawdę konieczne? Doszedłem właśnie do wniosku, że znam miejsce, gdzie ukrywa się liczna banda gorliwych wyznawców kultu niedźwiedzia. To oni potrzebują natychmiastowej i kompleksowej pomocy psychiatrycznej. A leczenie mnie to kompletna głupota i strata czasu...
- To nie będzie bolało. - Doktorek uśmiechnął się lekko.
- Zawsze tak mówicie.
- No dobrze, trochę będzie, ale cierpienie uszlachetnia, a cierpienie dla nauki uszlachetnia nawet jeszcze bardziej.
Читать дальше