- Mam w dupie nau...
Egzorcysta nie dokończył, bo eksperymentator znienacka wetknął mu szmatę do ust i zakręcił korbą.
Zęby szczękały Jakubowi jak pułapka na myszy, wypluty w czasie zabiegu knebel przykleił się do sufitu. Wokoło unosił się zapach spalonych włosów.
- Hmmm. - Doktorek spoglądał, jakby oceniając swoje dzieło. - Chyba trochę przesadziłem z napięciem. A może z natężeniem?
- Yyyy... Miało tylko trochę boleć - wycharczał Wędrowycz.
- Kłamałem. Zresztą nie było przecież tak strasznie, dorosły chłop, a rozkleja się jak baba! - huknął konował. - Weź się pan trochę w garść, odzyskiwanie zdrowia psychicznego to proces skomplikowany i długotrwały. Poza tym nie moja wina, jest pan pierwszym pacjentem, a do urządzenia nie dołączyli instrukcji. Nie bardzo wiedziałem, jak to wyregulować.
- Yyyy... - Egzorcysta gardło miał takściśnięte, że tym razem ledwie zdołał wydobyć głos. - Czy jeśli będę dzielny, dostanę pół szklaneczki spirytusu laboratoryjnego?
- Obiecuję.
- Z ręką na sercu?
- No pewnie! O obiecanych piwach też pamiętam. Tylko jeszcze jedna seria. Zmienię trochę woltaż i amperaż...
Doktorek zaczął kręcić gałkami. Minę miał przy tym podejrzanie natchnioną.
- Nie dałoby się tego jakoś skonsultować z innym lekarzem? - zasugerował pacjent.
- Tak po prawdzie to ta terapia jest, hmmm... Jak by to powiedzieć... nie do końca legalna. - Szaleniec ponownie zaczął dłubać przy maszynce. - Widzi pan, nie była stosowana od dawna, więc trudno ją zarejestrować bez przedstawienia wyników badań na ochotnikach.
- Ochotnikach!? Ale ja się nie zgłosiłem!
- Polował pan?
- No ba. Zajączki, kuropatwy, sarenki, w zeszłym roku nawet jelenia dziabnąłem... - Pytanie wydało się Jakubowi zupełnie od czapy, ale skoro mógł się pochwalić swoimi kłusolskimi sukcesami, postanowił sobie pofolgować.
- No to wszystko się zgadza. Po rosyjsku myśliwy to ochotnik. - Oprawca wzruszył ramionami.
- Doktorze - wycharczał więzień.
- Szczerze powiedziawszy - uśmiechnął się tamten jakby ze smutkiem - nie jestem doktorem.
Wylali mnie ze studiów na psychologii, pracuję tu jako cieć. Liczę, że dzięki temu urządzeniu zdobędę nie tylko sławę, ale i dyplom. No, teraz powinno być dobrze...
Zakręcił korbą. Tym razem Jakuba popieściło dużo słabiej, mniej więcej tak jak wtedy, gdy pracując przed wojną w cukrowni, wetknął pośliniony palec do kontaktu.
- ...bra, chyba na razie starczy.
Egzorcysta ponownie odzyskał przytomność.
- A więc czy jesteś wyznawcą Wielkiego Mywu?
- Nie!!! - Wędrowycz zawył, aż się ściany zatrzęsły.
- Drogi pacjencie. - konował spojrzał na niego ze współczuciem. - Terapia nie na tym polega. Najpierw musi pan sobie uświadomić, że jest pan świrem. Top ierwszy i najważniejszy etap leczenia .Jeśli twierdzi pan, że jest normalny, nigdy nie nabierze wewnętrznego przeświadczenia... Zresztą, co tu gadać. Najpierw masz się dziadu przyznać, potem zapragnąć wyleczenia, a wreszcie oczyścić umysł. Dobra, zapytam jeszcze raz. Czy uważasz Mywu za swojego boga? - Położył rękę na korbie.
- Oczywiście! - Jakub skwapliwie pokiwał głową, ale i tak sukinsyn zakręcił.
Dopiero drugi kubeł wody docucił Wędrowycza. Zamrugał oczętami. Woń ozonu kręciła go w nosie.
- Po co mnie...? - wykrztusił. - Się przyznałem...
- Musiał pan dostać uderzenie elektrycznością, żeby prawidłowa odpowiedź odpowiednio się utrwaliła - wyjaśnił. - A więc wierzy pan w te wszystkie szamańskie gusła?
- Tak. Ale to jest złe, chcę się z tego wyleczyć!
- Brawo, robi pan bardzo duże postępy. Z miesiąc to potrwa, ale obiecuję, że na pewno kiedyś tam będzie pan zdrowy.
- A obiecany spirytus? Byłem bardzo dzielny i wzorowo współpracuję.
- A pal cię diabli. Zasłużyłeś...
Podszedł do dygestorium i nalał do menzurki calutkie dwie setki spirytusu technicznego skażonego eterem. Jakub wychłeptał płyn w piętnaście sekund. Po ciele rozlało się błogie ciepło.
Mięśnie stopniowo odzyskały swoją elastyczność. Alkohol krążył w żyłach, zamieniając się w czystą vis Vitalis - siłę życiową.
Egzorcysta odetchnął z ulgą. Konował znowu uruchomił machinę, ale teraz organizm Jakuba odbierał wyładowania jak delikatne łaskotanie. Jeszcze pięć minut i ciało odzyska dawną sprawność. Pozrywa się pasy, felczerowi da w zęby, ściągnie ubranie i chodu!
W tym momencie rozległo się energiczne pukanie do drzwi. Na twarzy konowała odmalowała się lekka panika. Podskoczył, oderwał knebel od sufitu i wtłoczył pacjentowi w usta. Odczepiwszy kable, pchnął nosze za parawan.
- Otwierać! - głos zza drzwi zabrzmiał ponuro.
- Trwa tu inwentaryzacja niebezpiecznych leków! - zełgał eksperymentator. - Na osobiste polecenie ordynatora mam nikogo nie wpuszczać.
- Ale to ja jestem ordynatorem! - odparł głos. Jakub z ulgą rozpoznał Semena.
- Jak tak, to sam sobie otwórz - zakpił doktorek. Nastąpił huk i wszystko drgnęło. Chwilę potem rozległ się rumor drzwi wypadających razem z futryną.
Znowu pędzili przez uśpione miasto. Dziewczyna prowadziła niezwykle pewnie, dziadek milczał.
Wyglądało na to, że knuje coś paskudnego.
- Dlaczego jesteśmy ścigani? - zapytał Radek. - Przecież konstytucja gwarantuje nam wolność wyznania. Chyba nawet satanistów nikt w tym kraju nie prześladuje?
- Zacznij się przyzwyczajać - powiedziała blondyneczka. - Bez przerwy nas gnębią, to jedni, to drudzy, od tysięcy lat. A na wolność inkwizytorzy mogą pozwolić grupom, które traktują swoje kulty jak rozrywkę. My jesteśmy wyznawcami poważnej religii, więc i zabrali się za nas na poważnie.
- Kim oni właściwie są? Ten ksiądz i gliniarze? Pracują jakby razem...
- Przecież ci się przedstawili. To tajna komórka Centralnego Biura Śledczego - mruknął stary z niechęcią. - Inkwizytor Marek i jego łapacze, najbardziej religijni policjanci w kraju, dodatkowo przeszkoleni w Watykanie czy gdzieś. Ich zadaniem jest likwidacja grup takich jak nasza i nawracanie ich członków. To specjaliści od zwalczania kultów pierwotnych.
- Kultów - podchwycił Radek. - To znaczy, że jest ich więcej? Że oprócz nas są także inni?
- Są. - Dziadek kiwnął głową. - Ale to cię nie powinno interesować. Nie pomogą nam w walce.
- Dlaczego? - zdziwił się licealista. - Nasze cele są wspólne...
- Bo to potomkowie tych, którzy rościli sobie prawa do naszej ziemi - westchnęła Gyva. - Kolejne najazdy wyznawców obcych religii... I wszyscy po kolei usiłowali nas nawracać - dodała ze złością.
Zatrzymała się w wąskiej uliczce. Światło latarni z trudem przebijało się pomiędzy liśćmi wyniosłych klonów. Radek wysiadł, dziadek też wygramolił się z wozu. Samochód odjechał.
- Gdzie my jesteśmy? - zapytał chłopak.
Staruszek tylko wzruszył ramionami. Pomaszerowali w ciemność. Z mroku wyłoniła się stara kamienica. Radek niewiele zdążył zobaczyć, wszystkie okna były czarne. Trzecia nad ranem, widać ludzie śpią...
Odrapane drzwi wyposażono w domofon. Stary otworzył je kluczem wyjętym z sakiewki przy pasie. Zapalił łuczywo. Zeszli po kilkunastu trzeszczących drewnianych stopniach do piwnicy. Kolejne drzwi... Wzdłuż korytarza ciągnęły się boksy zamknięte furtkami zbitymi z łat. Otworzył ostatni z nich. Minęli kupę jakichś gratów. Dziadek odsunął stary blat stołu i odsłonił nieregularną dziurę ziejącą w betonowej ścianie. Poczołgali się korytarzem wydrążonym w ziemi, oszalowanym starymi deskami. Wreszcie znaleźli się w dużej piwnicy.
Читать дальше