- Przed wojną stała tu kamienica – głos staruszka brzmiał w ciemności bardzo ponuro. - Niemcy ją spalili, a po wojnie rozebrano ruiny. Oczywiście zwalono tylko mury i wyrównano teren, a piwnice pod spodem zostały. Trzeba było je trochę oczyścić i wykonać kilka ulepszeń. To jedna z naszych kryjówek.
- Aha. Radek rozejrzał się wokoło. Ściany pokryto symbolami, ale w słabym świetle palącej się szczapki niewiele było widać.
- W każdej dzielnicy mamy co najmniej jedną. Nie wszyscy oczywiście wiedzą gdzie, konspiracja, sam rozumiesz. Pomieszczenie jest zabezpieczone, żaden zakichany pogański kapłan go nie wykryje, choćby dziesięć razy wchodził w trans na trawniku nad nami.
- Pogański? - zdumiał się chłopak. - Przecież to my jesteśmy poganami.
- Miałem na myśli palantów od Światowida - wyjaśnił dziadek.
- Rozumiem. - Radek odkrył, że nawet go to nie zdziwiło.
Z trudem stłumił ziewnięcie. Wszystkie dzisiejsze przygody wykończyły go kompletnie. Marzył o tym, by rzucić się choćby na to brudne klepisko i spać. A figę, dziadek miał inne plany.
- Właź tutaj! - Wskazał kolejną dziurę w ścianie.
Licealista przecisnął się z trudem. Trafił do dziwnego pomieszczenia kształtem przypominającego wielką flaszkę. Staruszek przez otwór w murze podał płonącą szczapkę. Klitka miała może siedemdziesiąt centymetrów średnicy i ze trzy metry wysokości. Na dnie leżały słomiane maty, wilgoć wręcz pełzała po ścianach.
- Ściągaj łachy, siadaj i skoncentruj się - rozkazał staruszek.
- Po co? - zdziwił się chłopak, machinalnie wykonując polecenia.
Był zbyt zmęczony, żeby się kłócić.
- Golnij sobie na rozgrzewkę i dla kurażu. - Szaman podał mu kubek jakiegoś płynu.
Wnuk pociągnął łyk i zobaczył wszystkie gwiazdy. Świństwo było niewyobrażalnie gorzkie, paliło gardło niczym ogień. Po ciele rozlała mu się fala dziwnej niemocy i lodowatego zimna. Miał wrażenie, że tonie. Pomyślał, że jeszcze chwila i jak w „Matriksie" obudzi się w wannie pełnej różowego kisielu.
- To wywar z muchomorów - głos dziadka dobiegał jakby z daleka. - Za chwilę bogini Nefet, pani Domu Trupów, uchyli przed tobą wrota zaświatów...
Chłopak zobaczył zielone plamy, potem obraz, jak w starym telewizorze, zaczął nabierać ostrości.
Szeroka rzeka toczyła mętne wody przez równinę. Na szerokiej piaszczystej łasze płonęło niewielkie ognisko. Obok siedział jakiś typek ubrany w skóry. Dym snuł się dziwnie, chwilami układał się w coś przypominającego zdeformowaną twarz. Wokół ognia drzemały ni to psy, ni to wilki. Przez chwilę chłopakowi majaczył krąg ułożony z wielkich głazów, a potem wszystko uleciało.
- Już myślałem, że się nie doczekam - marudził Wędrowycz. - Nie spieszyło ci się kumpla ratować.
- Trochę trwało, zanim ustaliłem, gdzie cię zawieźli - sumitował się kozak. - Potem to już łatwiej poszło, na górze cię nie było, to wydedukowałem, żeby w kostnicy poszukać.
- To nie kostnica - zarechotał Jakub. - Chociaż z drugiej strony widzę tu co najmniej jednego kandydata na nieboszczyka. - Spojrzał na konowała, który przywiązany do stołu daremnie usiłował wypluć knebel.
Samozwańczy lekarz był całkiem goły. Były pacjent musiał przecież jakoś się przyodziać.
- A tak właściwie kto to jest? - zainteresował się kozak.
- Wybitny uczony. Specjalista od przywracania zdrowia psychicznego - wyjaśnił egzorcysta. - A do tego, co dziś nieczęste, miłośnik zabytków dawnej techniki.
- Hmm... - mruknął Semen. - Masz na myśli ten generator? Widziałem podobny w laboratorium inżyniera Popowa, jakeśmy budowali radio.
- No więc ten tu naukowiec umyślił sobie, że mnie wyleczy lektrowstrząsami.
- A na co jesteś chory!? - zdziwił się kozak. - Tak cię niedźwiedzie sponiewierały czy co?
- Podobno główka mi nie pracuje.
- To chyba on sam ma kuku na muniu! - rozsierdził się Semen.
- Tak właśnie mi się wydawało. – Jakub poklepał jeńca po policzku. - Sam widzisz, doktorku, mój kumpel też uznał, że to ty jesteś chory, a nie ja. Ale nie przejmuj się. Muszę ci wyznać, że zachwyciła mnie prostota i elegancja twojej teorii o zbawiennym oddziaływaniu elektrowstrząsów. Tylko, że ja przez całe życie mam tak, że nie kopiuję niewolniczo cudzych pomysłów, tylko zawsze staram się je twórczo rozwijać.
Wyciągnął z szafki elektrody, przylepił je do nowego królika doświadczalnego, a potem energicznie zakręcił korbką.
- Hmm... - mruknął Semen, gdy straszliwe wycie trochę ucichło, a swąd spalenizny zelżał. - Mieliśmy mu leczyć głowę!
- No ba. A co niby robię?
- Więc czemu przylepiłeś mu ten drut do ptaka!?
- Skoro przez żołądek do serca, to aby dotrzeć wyżej, trzeba prąd puścić niżej...
Jakub policzył nieprzytomnemu puls. Widząc, że konował żyje, poluzował pasy.
- Wszystko gra - ocenił. - Jak dojdzie do siebie, to sam się wypłacze. A potem będzie już chyba zdrowy. Na nas pora.
- Idziemy załatwić miśka? - zapytał kozak. - Mam tu coś ciekawego, znalazłem, pomyślałem, że może się przyda... - Pokazał kumplowi opakowanie silnego środka usypiającego, zabrane z karetki.
- Nie dzisiaj. Muszę dojść do siebie i solidnie odespać te przygody. Zabierzemy się za to rano.
Godzinę później obaj przybysze z prowincji spali już głębokim snem w swojej mecie na Pradze.
Radek Orangut ocknął się przemarznięty na kość. Ubranie gdzieś wyparowało. W gardle miał pustynię, w głowie coś jakby pracujący gaźnik. Ciało zesztywniało. Z trudem wyczołgał się z „butelki". W większym pomieszczeniu było ciemno, ale gdzieś z boku ujrzał nikły poblask ognia. Za załomem muru przy małym ognisku siedział dziadek szaman. Wokoło unosiła się miła woń soczystego mięska pieczonego na grillu.
- Wypij. - Yodde podał wnukowi okopcony kubek zrobiony chyba z kory brzozowej.
- Co to jest? - chłopak zapytał nieufnie.
- Czaj, pij.
Pociągnął łyk. Smakowało z grubsza jak siano, czyli pewnikiem była to ta najtańsza herbata z supermarketu. Trochę go rozgrzała.
- Już myślałem, że się nie obudzisz - powiedział dziadek. - Długo to trwało... Jedz. - Podał mu gołębia oskubanego i upieczonego na szprysze rowerowej. - Co widziałeś?
Chłopak streścił, co ujrzał. Stary szaman milczał długo, wpatrując się w płomienie.
- Ciekawe wizje - mruknął wreszcie. - Widziałeś myśliwego Hetuu i Seide, nasze święte miejsce. Twarz w ogniu to z pewnością było oblicze naszego najważniejszego demona.
- Masz na myśli Y...
- Tego imienia bez powodu wymawiać nie wolno!
- Żadna tam wizja - syknął Radek. - Napoiłeś mnie jakimś kompotem dla narkomanów, to i coś się we łbie zagotowało. Co ty myślisz, że nic nie czytałem? Mamy być potomkami Kultury Oryniackiej, tak? Łowców mamutów sprzed czterdziestu tysięcy lat?
- Tak nazywają nasz lud współcześni archeolodzy.
- I ten Hetuu znalazł wtedy krąg z wielkich głazów, który uznał za święte miejsce naszych? - drążył.
- Ten krąg był świątynią jeszcze wcześniej, w epoce, gdy na ziemie te dotarli pierwsi przedstawiciele
Pithecanthropus erectus...
- A gówno na kółkach! Pierwsze budowle megalityczne powstały około roku trzy tysiące pięćsetnego przed naszą erą i nie były to kręgi, bowiem te wznieśli w Polsce dopiero Goci gdzieś w drugim wieku naszej ery!
- Aleś ty wyszczekany - westchnął dziadek.
- Uczyli nas tego katecheci w czasie reedukacji!
- I tak im wierzysz? A nie przyszło ci do pustego łba, że cała kultura megalityczna może opierać się na dużo starszej? A ta na jeszcze starszej? O Atlantydzie też nie słyszałeś?
Читать дальше