- Yhym...
- No nic, ja muszę niebawem wracać na wieś, a ty rób, jak uważasz.
- Mam sobie założyć dodatkowy monitoring na klatce? To przecież bez sensu. To tylko dziecko. Może tak jej się przez przypadek powiedziało - dodała Stasia bez przekonania. -
Napijesz się wina do kolacji? Mam dobre, mołdawskie - zmieniła temat.
Coś ją gryzie, zadumała się Katarzyna, krojąc chleb i wędliny. Coś, co sprawiło, że jest roztargniona i bagatelizuje sprawę, która wydaje mi się ważna.
*
Sen przyszedł grubo po północy. Ten sam, który śniła regularnie, od kiedy mogła sięgnąć pamięcią. Anna przedzierała się przez chaszcze, luźne kamienie chrzęściły jej pod nogami.
Krzaki czepiały się korzeniami rozpadlin, kryjących choć odrobinę gleby. Na gałęziach widziała kwiaty, podobne do dzikiej róży, lecz intensywnie błękitnego koloru.
Krajobraz był jednocześnie piękny i niezwykle surowy. Sny były różne. Czasem błądziła godzinami, nie znajdując wyjścia ze skalnego labiryntu. Czasem natrafiała na źródełko bijące wśród wzgórz. Niekiedy mijała stary, zniszczony posąg lwa. Czasami wychodziła na przełęcz, z której widać było miasteczko, a czasami docierała do ruin niskiego, długiego budynku, który nazywała w myślach owczarnią.
Tym razem też go znalazła. Uchylone stare wrota lekko chwiały się na zawiasach. Weszła do środka. Na małym, wygasłym piecyku typu „koza” stała patelnia z resztkami jajecznicy.
Nigdy nie spotkała nikogo wewnątrz. Tym razem było podobnie. Puste pomieszczenie, dach dziurawy jak sito, zapach zwierząt wiszący w powietrzu. Piec i niedojedzone śniadanie. Jakby
ludzie odeszli dosłownie przed chwilą... Pieniek do rąbania i leżący obok czekanik.
Obudziła się roztrzęsiona.
Nie miałam nawet dwu lat, pomyślała. Ale mam pewność, że to jest prawdziwe. Wybija mi z pamięci... Dlaczego? Co to za miejsce? Czemu jest ważne?
Wstała, napiła się wody. Sięgnęła na oślep do lodówki po jeszcze jeden kawałek ciasta.
Trafiło się jej ulubione - krakowska „Isaura”, czyli makowiec z sernikiem.
- Dobry znak - ucieszyła się.
Popatrzyła na kanion ulicy rozświetlony tylko latarniami i nielicznymi reklamami. Miasto już spało. Wzruszyła ramionami.
- Ważne miejsce. Odnajdę je i wtedy się dowiem, o co chodzi... Albo się nie dowiem, może tylko byłam tam z rodzicami przed opuszczeniem wyspy? Taki szczególny pożegnalny spacer i dlatego wszystko zapamiętałam?
Pod oknem rozdarł japę pijany Anglik. Sięgnęła po dzban wody do podlewania kwiatków i wylała, nie celując. Z dołu dobiegł kwik, jaki zazwyczaj wydaje zarzynane prosię, i śpiew urwał się jak ucięty nożem.
- Niebawem wszystko będzie inne - szepnęła. - Nie wiem jeszcze, jak i dlaczego, ale już czuję w powietrzu zmianę.
Przypomniała sobie licytację. Ciemnowłosa konkurentka siedząca po drugiej stronie przejścia. I jej smutny, choć pełen życzliwości uśmiech, gdy odkładała plakietkę na kolano.
Alchemiczka? Czy to naprawdę możliwe, żeby i dziś istnieli alchemicy? Zapragnęła odnaleźć nieznajomą i porozmawiać. Ot tak. O wszystkim. I o niczym.
- Ona by mnie zrozumiała - szepnęła, zawijając się w kołdrę. - A w każdym razie część zainteresowań mamy wspólnych...
Kwadrans później spała jak zabita.
*
Katarzyna obudziła się w środku nocy. Sąsiednie łóżko było puste. Kołdra spływała bezładną falą na podłogę. Z głębi mieszkania dobiegał szum. Włączony okap kuchenny?
Spojrzała na zegarek. Druga piętnaście. Wstała i zakutała się w szlafrok. W holu było ciemno, ale spod jednych drzwi dobiegało światło. Podeszła na palcach i zajrzała przez dziurkę.
Wewnątrz kuchni paliło się kilkanaście świec. Pracował wyciąg. Pociągnęła nosem. Ostra woń odczynników chemicznych i ziół wydostawała się do holu. Nagle zakręciło jej w obu dziurkach naraz.
- Wejdź! - poleciła Stanisława.
No cóż, wiekowy parkiet skrzypiał tak głośno, że wszelkie próby dyskretnego
podkradnięcia się były z góry skazane na niepowodzenie. Kuzynka kichnęła donośnie, nacisnęła klamkę i stanęła w progu zaskoczona.
Wnętrze kuchni zamieniło się w prawdziwe laboratorium. Na kilku oliwnych palnikach podgrzewały się tygle z jakimiś mieszankami. Z pudła, które na co dzień stało na pawlaczu, Stanisława wygrzebała masę dziwnie wyglądających szklanych naczyń. Pootwierała słoje i rozsupłała rzemyki woreczków z różnymi substancjami. Wyglądało to trochę jak kuchnia czarownicy, trochę jak ekspozycja w piwnicy Muzeum Farmacji przy Floriańskiej.
Na stole spoczywało kilka opasłych woluminów i stos kartek ksero oraz dwa notesy ze zbiorów po alchemiku Sędziwoju. Nie wyglądało to ani na tworzenie złota, ani na przygotowania do wielkiego dzieła - uzyskania kamienia filozoficznego. Trudno było odgadnąć, co tu się dzieje, ale z ilości trwających właśnie procesów Katarzyna wydedukowała, że alchemiczka pracuje nad uzyskaniem kilku różnych substancji. Czy jednak miały stanowić elementy składowe jeszcze bardziej skomplikowanego preparatu?
- Co robisz? - zagadnęła Katarzyna.
- Tak sobie trochę dłubię, żeby nie wyjść z wprawy. Można powiedzieć, że próbuję uzyskać coś w rodzaju kosmetyków - odpowiedź była niby wyczerpująca, ale kompletnie nieszczera.
- Tak przy świecach?
- Dziwi cię? No cóż... Po prostu tak przywykłam - mruknęła alchemiczka. - Z
Sędziwojem przeszło sto dwadzieścia lat pracowaliśmy nocami przy ich blasku. Dlatego nie potrafię w świetle żarówki prawidłowo ocenić koloru płomienia ani barwy gotowej substancji. To subtelne, acz znaczące różnice.
- Zaniepokoiłam się, widząc, że wstałaś. Myślałam, że źle się czujesz albo coś. Może zostanę i w czymś pomogę? - zaproponowała Kasia. - Potrzebujesz, że się tak wyrażę, laborantki?
- Ech, tłuczenie pereł i korali w moździerzu nie jest zajęciem szczególnie trudnym.
- Perły i korale?
- Stara receptura. Wedle nauk mistrza Paracelsusa. Kiedyś używano naprawdę kuriozalnych substancji. Idź już spać, ja się jeszcze pobawię godzinę lub dwie.
Eks-agentka pomaszerowała posłusznie do łóżka. Nie zdążyło wystygnąć.
Przepisy Paracelsusa... - zadumała się, przykładając głowę do poduszki. On się zajmował
kosmetykami? No cóż, tak całkowicie wykluczone to nie jest. Dawniej farmacja, kosmetologia i alchemia splatały się podobnie jak astronomia i astrologia... Ale ona coś ukrywa. Wpadła na jakiś pomysł. Wolała nie robić tego przy mnie. A sprawa jest na tyle
paląca, że dłubie po nocy, zamiast poczekać kilka dni, aż pojadę na wieś...
I nagle Katarzyna poczuła, że wszystko składa się w niepokojącą całość. Nagłe przemeblowanie. Dziwna dziewczyna na aukcji. Roztargnienie i wysilona beztroska kuzynki.
Wreszcie nocne eksperymenty w kuchni.
- Idą jakieś zmiany - mruknęła. - Nagłe lokalne zawirowania powietrza zwiastują szeroki front burzowy...
*
Anna obudziła się jak zwykle o szóstej. W pokoju było zimno jak w psiarni. Najtrudniej przyszło wygrzebać się spod grubej kołdry. Szczękając zębami, przebiegła do łazienki.
Wskoczyła pod prysznic, pozwoliła, by ciepła woda zmyła resztki snu. Ubrała się i zagotowała wody na poranną kawę. Odpaliła wysłużony laptop, kupiony za grosze w lombardzie, ściągnęła pocztę.
Jak zwykle skrzynkę zasypywał spam. Lichwiarze oferowali „kredyty”. Córka Kadafiego proponowała odzyskanie milionów dolarów zdeponowanych przez tatę w Szwajcarii. Serwis od sex randek kusił darmową rejestracją. Dowiedziała się, ile kosztuje tytuł doktora nieistniejącego amerykańskiego uniwersytetu oraz równie niewiele wart dyplom istniejącej białoruskiej wyższej-szkoły-czegoś-tam. Zaproponowano jej viagrę, anaboliki i trzy różne metody odchudzania.
Читать дальше